sobota, 31 grudnia 2016

A MIAŁO BYĆ TAK PIĘKNIE

Czasami przychodzą takie dni, kiedy mam ochotę je**ąć drzwiami, iść w pizdu i nie wrócić.
Zdarzają się też takie, kiedy palnę o jedno słowo za dużo albo nawet kilka.
Czasami zdarza się, że robię coś pochopnie, z czego się ciężko wyplątać i wyjść z twarzą.
Bywają też niestety takie, kiedy słyszę słowa, których słyszeć bym nie chciała, od najbliższej osoby, powodujące ściśnięcie gardła i pocenie się oczu.
I takie kiedy mam ochotę przespać cały dzień albo w ogóle się nie obudzić.

Wczoraj była kumulacja.

Padło tyle przykrych słów z obu stron, że zaczęłam się zastanawiać po co my dalej ciągniemy ten dziwny związek?

Żyjemy niby razem, a tak naprawdę wszystko robimy osobno.
Śpimy z jednym łóżku, ale ze spaniem małżeńskim niewiele ma to wspólnego.
Ładnie wychodzimy na rodzinnych zdjęciach rzucanych na fejsa, ale do idealnej rodziny dużo nam brakuje.
Śliczna szczęśliwa rodzinka?

G**no prawda!!!!!

To tylko pozory.

Nikt tak naprawdę nie wie, jak wygląda nasze życie.
Po co my się razem męczymy?
Nie rozmawiamy ze sobą, chociaż wymieniamy między sobą zdania i komunikaty.
Nie spędzamy razem czasu.
Nie siadamy obok siebie w gościach.
Nie mówimy czółych słów poza suchym kocham cię rzuconym czasem przed snem.
Nie przytulamy się.
Nie całujemy.
I coraz częściej mam wrażenie, że się nie dogadujemy.

Chyba nie o takiej miłości i takim małżeństwie kiedyś marzyłam.

Może ja po prostu nie potrafię stworzyć dobrego związku (może to genetyczne, bo babcia była rozwódką, a mama nigdy nie wysyła za mąż).
Może mam zbyt ciężki do zaakceptowania charakter.
Może jestem wredną, humorzastą jędzą.
Może...

Wydaje mi się, że się staram.
Że chcę sprawić żeby ta nasza rodzina jakoś hulała.

Może za mało daję z siebie?

Nie wiem

Najdziwniejsze jest to, że kiedy jest dobrze między nami, to uważam że jesteśmy szczęśliwa rodzina.
Kiedy natomiast mamy inne zdanie na jakiś temat to u nas nie ma rozmowy.
U nas od raz jest kłótnia, obelgi, krzyki, wyzwiska.
A później niesmak pozostaje i wrażenie, że wcale nie jestem taka szczęśliwa jak dotąd myślałam.
Wtedy tak łatwo przechodzą przez głowę myśli, że gdybym miała więcej siły i odwagi to bym odeszła.
                 http://m.demotywatory.pl/879064
http://zszywka.pl/p/no-popatrz-a-mialo-byc-tak-pieknie--12101583.html

wtorek, 27 grudnia 2016

GRUDZIEŃ

Przyznaje!!!!!
Ostatnio trochę zaniedbałam bloga.
Brakło mi czasu na spisywanie tego, co działo się w moim życiu na bieżąco, wiec spróbuje to teraz odtworzyć w skrócie.

Była kontynuacja mojej dziwnej i nadal niezdiagnozowanej choroby, na która ostatnio zapadła kobieca część mojego organizmu.
Były kolejne badania pod kątem raka jajników i ciąży pozamacicznej. Wszystko ciągło się tygodniami ale na szczęście badania wyszły prawidłowo.

Były kolejne badania usg, na których płyn widoczny był w dalszym ciągu z tą różnicą, że przy ostatnim badaniu było go trochę mniej, natomiast pojawiła się mała 1cm torbiel.

Po konsultacjach medycznych mojego doktora stanęło na tym, że będę poddawana kontrolnym badaniom co jakiś czas, w celu obserwacji torbieli i płynu.

Na całe szczęście nie planują w najbliższym czasie przeprowadzać na mnie laparoskopii zwiadowczej!!!

To tyle odnośnie mojej choroby.

Dla odmiany była choroba młodej. ZNOWU!!!!!
Albo raczej w dalszym ciągu.

Tym razem walczyliśmy bez antybiotyku.
Były syropy, stawiane bańki i robione inhalacje.
I dupa.

Młoda dalej kaszle, siedzi w domu drugi miesiąc, a śnieg który spadł już 2 raz tej zimy i którym powinna się cieszyć, ogląda tylko przez szybę.

Były też przygotowania do świat.
Było ubieranie choinek (jedna mała u nas w domu i 2 większe u mojej mamy) i dekorowanie mieszkania.
Było pieczenie i dekorowanie ciasteczek z dziewczynkami.
Było przedświąteczne sprzątanie.
Było robienie gołąbków u mojej mamy.

No i wreszcie święta też były!!!!
Kocham Święta Bożego Narodzenia!!!!!❤
Zwłaszcza takie białe jak w tym roku.
Mimo, że nie mają tego samego klimatu co te, z dziecięcych lat, ale i tak są piękne, spokojne, pełne ciepła, życzeń, rodzinnych spotkań, radości i szczęścia.

Tradycyjnie jak co roku, nie przygotowujemy świąt w naszym małym 37m mieszkanku.
Mamy objazdowe święta.
Wigilia rozpoczęła się dla nas o 14 "wczesną kolacja" u mojej mamy.
Nie było 12 potraw.
Był opłatek, czosnek z solą, barszcz z uszkami, ryba, pierogi, gołąbki i kompot.
Było wszystkiego po trochę, wiec czułam się fantastycznie NIEOBJEDZONA!!!!!
Kolejna kolacja Wigilijna tego dnia była u teściowej ok 19.
Tam potraw było więcej, ale też starałam się we wszystkim zachować umiar.
Później było kolędowanie i długie rozmowy do 23.
Gdy wszyscy zbierali się na Paserkę, ja z młodą szykowałam się do spania. Aż dziw bierze, że moje dzieci, które w normalny dzień nie mogą wytrzymać do 21 w święta dawały radę.
Faktem jest, że zdrzemnęły się chwilkę w samochodzie, w drodze z jednej kolacji Wigilijnej na drugą.
(Dodam jeszcze, że przez okres świąteczny faszerowałam je Diferganem, tak na wszelki wypadek, gdyż w poprzednie święta młoda podczas jazdy od jednej babci do drugiej robiła miejsce na kolejne potrawy).
W Pasterce nie uczestniczyłam z powodu przeziębienia młodej.

W Dzień Bożego Narodzenia zjedliśmy szybkie śniadanie, byliśmy na Mszy św, a później siedzieliśmy przy stole patrząc na piętrzące się na nim potrawy i słodkości.
Tradycyjnie po sytym obiedzie, byłam tak najedzona, że nic mi się więcej nie zmieściło!!!!!
Tylko malutki kawałeczek sernika :P
Oczami jadłabym wszystko co było na stole, ale dupka miała już dość.

Ok 16 pojechaliśmy znowu do mojej mamy.
Zjedliśmy kolacje, posiedzieliśmy chwilkę i poszliśmy spać.
Dziewczyny wymyśliły sobie biwak na podłodze, na niezliczonej ilości koców.
Niestety nie mogły się dogadać, szturchały się i kłóciły, więc młoda została na biwaku, a pierworodna poszła spać z babcią.

W 2 dzień świąt było tradycyjnie szybkie śniadanie, Msza i leniwe siedzenie przy stole i przyjmowanie gości.

Do domu wróciliśmy ok 17.

Zanim się rozpakowaliśmy i ogarnęliśmy to chyba 20 była.

Tak właśnie minęły nam święta.

Niestety pogoda w 2 dzień świąt nie sprzyjała spacerom więc spędziliśmy ją leniwie, ale przyjemnie.

Przed nami jeszcze sylwester.
Póki co, nie mamy planów związanych z tym dniem, wieczorem, nocą.:)
http://www.piotrcelinski.info/zdjecia/karpaty/



czwartek, 17 listopada 2016

ZBADAJ SIĘ!!!!!!!!

To była standardowa wizyta u ginekologa.
Jak co roku zgłosiłam się na badanie cytologiczne.
Podczas badania dowiedziałam się, że mam stan zapalny, na który dostałam globułki.
Gdy po kilku tygodniach przyszłam po wyniki badań, pielęgniarka poinformowała mnie, żebym zgłosiła się do lekarza, bo cytologia nie wyszła dobrze.
Trochę mnie to zaniepokoiło,  jednak pomyślałam, że zła cytologia spowodowana była stanem zapalnym, który niedawno przeszłam.
Powtórzyłam więc cytologie, a ponieważ cierpię od czasu do czasu na ból jajników (nie tylko w trakcie owulacji) zapytałam lekarza, czy mógłby zrobić mi usg.
Mówiłam się z doktorem na niedzielę.
Badanie trwało dosyć długo i przyniosło mi kolejny powód do zmartwień.
Lekarz zauważył znaczną ilość płynu w miejscu, gdzie być go nie powinno (zatoka Douglasa), a w jajnikach pęcherzyki Graffa, co nie odpowiada fazie cyklu, w której się obecnie znajduje.
W poniedziałek rano miałam pilnie wstawić się na oddziale ginekologicznym.
Zanim to jednak nastąpiło miałam całą niedzielę na dołowanie się i zastanawianie, jak teraz będzie wyglądało może życie.
Po powrocie z usg mąż dopytywał co powiedział mi lekarz i od razu wszystko wklepywał w GOOGLE, a tym samym dostarczył mi wiele nerwów, łez i czarnych myśli.
W zasadzie to miałam nawet spisać list pożegnalny dla dzieci i męża i pewnie bym to zrobiła gdybym miała więcej czasu.
Dzień jednak w końcu się skoczył, nastała noc, a po niej kolejny dzień stresu i niepewności.

Zostałam przyjęta w trybie pilnym, bez kolejki. Pobrano mi krew. Doktor zlecił badania hormonalne i markery nowotworowe.
Ponieważ wybłagałam lekarza, żebym nie musiała leżeć w szpitalu, miałam się meldować 2 razy dziennie - rano o 8 i wieczorem o 20 na podanie antybiotyków.
Rano miałam 3 leki (diclofenac lek przeciwzapalny domięśniowo podawany w dupkę, zinacef antybiotyk podawany poprzez wlew dożylny i gentamycyna antybiotyk w kroplówce), wieczorem tylko zinacef.
Dostałam wiec kroplowkę z dwoma antybiotykami i lekiem na stan zapalny, który prawdopodobnie odpowiedzialny jest za płyn w zatoce Douglasa.
W poniedziałek wieczorem zaczął boleć mnie żołądek. Wzięłam więc ranigast.
We wtorek rano dowiedziałam się tylko, że z wyników badań z krwi wyszło zapalenie, jak przy przeziębieniu. Doktor nic więcej nie powiedział, bo spieszył się na cesarke.
Po kolejnej dawce leków wróciłam do domu.
Po południu dostałam lekką wysypke na twarzy, a wieczorem byłam już nieźle zsypana.
Do tego znowu żołądek mnie bolał.
W środę rano pokazałam lekarzowi swoją wysypke, więc odstawił mi diclofenac domięśniowo, a włączył coś na uczulenie. Zrezygnował też z podawania mi wieczorem zinacefu.
Trafiło mi się też, że na oddziale były studentki pielęgniarstwa. Jedna z nich podawała mi antybiotyk do wlewu dożylnego i kroplowkę.
Muszę przyznać, że byłam trochę zestresowana. Ta młoda dziewczyna też i nawet chciała mnie zabić!!!! Nie w przenośni tylko dosłownie!!!!! Podając mi antybiotyk nie odpowietrzyła strzykawki z lekiem. Na szczęście czuwała nad nią (i nad moim życiem) pielęgniarka starsza stażem i natychmiast zwróciła jej uwagę.
Poza tym jednym incydentem, który chyba już to dziewczę zapamięta, wszystko przebiegło szybko, miło i sprawnie.
Przyszło reszte wyników i nic złego w nich nie wyszło.
Czeka mnie jeszcze badanie komisyjne czyli coś, czego najbardziej nie lubię tj. pokazywanie krocza  pramietwszystkim ginekologom w naszym szpitalu.
Byłam.
Przeżyłam, ale powiem Wam (a raczej napiszę), że to jedno z najbardziej upokarzających badań.
W naszym mieście wygląda to tak:
Najpierw czeka się w kolejce przed salą zabiegową.
Po chwili zaczynają wołać po nazwiskach i proszą kobiety do zabiegówki.
Gdy przyszła moja kolej, weszłam zdenerwowana do środka.
Zobaczyłam wpatrujące się we mnie dwie pary oczu pań pielęgniarek, które siedzą po prawej stronie fotela ginekologicznego, a których obecność jakoś najmniej mnie krępuje. Obok pielęgniarek siedzi jeden doktor. Drugi, najważniejszy w tym całym towarzystwie (ordynator) usadowił się przy biurku bokiem do fotela, na którym miałam zaraz się rozłożyć. Koło niego tyłem do fotela mój lekarz prowadzący, a w okolicy fotela, uwija się jedna pielęgniarka, która pomaga gdy trzeba, dezynfekuje fotel, podaje narzędzia lekarzowi itp.
Ponieważ nie była to moja pierwsza taka wizyta kontrolna wiedziałam już co, gdzie i jak.
Po lewej stronie za parawanem stoi krzesełko, na którym można zostawić ciuchy, bieliznę.
Rozebrałam się więc i poszłam w kierunku fotela. Czułam przynajmniej 6 par oczu wpatrujących się we mnie i nerwowo starałam się naciągnąć bluzkę jak najniżej. Usiadłam na fotel, a pielęgniarka poprosiła mnie o umieszczenie nóg w tzw. strzemionach i położenie się.
Leżałam i czekałam na lekarza. Na sali panowała nerwowa i nieprzyjemna cisza.
Podszedł do mnie lekarz, zbadał mnie.
Uff wreszcie mogłam zejść i ubrać się.
Lekarz mówił do mnie coś o lekach, ale jakoś nie byłam w stanie się skupić.
Nic do mnie nie docierało.
Marzyłam tylko o tym, żeby stamtąd wyjść.
Dostałam receptę na czopki i tabletki na stan zapalny oraz ranigast, bo po lekach mam problemy żołądkowe.
Po wyjściu czekałam jeszcze na swojego lekarza prowadzącego, żeby przepisał mi coś na to cholerne uczulenie.
Dopisał mi więc jakieś tabletki.
W aptece zostawiłam 60zł i poszłam się kurować do domu.

Po leczeniu i przebytym okresie mam się zgłosić na kontrolę i usg.

Wpis ten wrzucam ku przestrodze, dla tych kobiet, które uważają, że skoro nic ich nie boli, to nie muszą się badać ani chodzić do lekarza.
Dbajcie o siebie KOBIETY, bo przecież macie po co i dla kogo żyć!!!!
Prawda?
U mnie skończyło się na szczęście tylko stanem zapalnym, który mam nadzieję uda mi się jakoś wyleczyć.  Na pewno będę musiała częściej się kontrolować i robić usg, ale przecież mogło być gorzej.
Często zdarza się tak, że nic nie boli, a po latach okazuje się całkiem przez przypadek, że jest nowotwór. Co gorsza już z przerzutami.
A później rozpacz i pretensje do całego świata.
A wystarczyło być może po prostu raz do roku robić cytologie.
Wczesne wykrycie choroby daje szansę na ŻYCIE!!!!!!!

ZBADAJ SIĘ!!!!!!
DLA DZIECKA, DLA MĘŻA, DLA TATY ALBO MAMY, DLA SIOSTRY ALBO BRATA, DLA KOGOŚ KTOŚ JEST DLA CIEBIE NAJWAŻNIEJSZY W ŻYCIU!!!!
MOŻESZ TEŻ ZROBIĆ TO DLA MNIE, BO CIĘ O TO PROSZĘ!!!!!
A MOŻESZ TO PO PROSTU ZROBIĆ DLA SIEBIE!!!!!!!!!
http://www.krosno24.pl/informacje.php3?id=5348
http://zdrowie.wp.pl/zdrowie/wirtualny-poradnik/art274,na-czym-polega-cytologia.html/?kPage=4
http://blondmama.pl/2015/08/cytologia-nie-boli/
http://swietokrzyskie24.eu/dlaczego-nie-robimy-cytologii/
http://www.anielno.pl/home/chcesz-umrzec-nie-badaj-sie/

środa, 9 listopada 2016

UWAGA!!!!!! WPIS TYLKO DLA WYTRWAŁYCH!!!!!

Kolejny już raz moją inspiracją do tego tekstu była COVERBABY.

Od razu z ręką na sercu ostrzegam, że to będzie BARDZO długi wpis.

Tym razem będzie o tym, jak wyglądało moje życie w trakcie trwania ciąży i podczas pierwszych kilku, a nawet kilkunastu miesięcy życia moich latorośli.

Zazdroszczę kobietom, dla których te pierwsze miesiące życia ich dzieci są czasem wiecznej euforii, szczęścia i radości, a  "nienawidzę" tych, które w kilka miesięcy po porodzie wyglądają jakby w ogóle w ciąży nie były!!!! To takie niesprawiedliwe!!!!!!!

Ale do rzeczy!!!
Powracam wspomnieniami do czasu, kiedy zaczęliśmy starać się o dziecko.
Było to w niespełna kilka miesięcy po ślubie, więc w zasadzie nie mieliśmy czasu, by nacieszyć się takim normalnym życiem małżeńskim (tylko we dwoje).
Wtedy jakoś o tym nie myśleliśmy.
Skupiliśmy się na powiększaniu rodziny.
Poszło nam sprawnie i już w 3 miesiącu starań okazało się, że byłam w 5 tygodniu ciąży.
Informacja została potwierdzona przez lekarza, który już na pierwszej wizycie zaniepokoił mnie wiadomością o ciąży zagrożonej. Zabronił pracować, nakazywał dużo leżeć, odpoczywać, nie przemęczać się i nie denerwować. Przepisał leki podtrzymujące ciąże. Jak to? - pomyślałam. Przecież ciąża to nie choroba!!! A przynajmniej tak zawsze słyszałam.
Nie mniej jednak grzecznie zastosowałam się do zaleceń lekarza i mimo, że się oszczędzałam, to starałam się też w miarę normalnie funkcjonować. Z pracy niestety musiałam zrezygnować.

Z kolejnymi przybywającymi kilogramami pojawiały się też komplikacje.
Na początek podejrzenie cukrzycy ciążowej. Na szczęście okazało się, że przejadłam się słodyczami przed pierwszym badaniem!!
Kolejnym powodem do niepokoju była zdiagnozowana toksoplazmoza. Do dziś tak naprawdę nie wiem, skąd się u mnie wzięła ta choroba, gdyż najczęściej bierze się ona od kotów, a ja kota nie posiadałam (chyba, że liczy się ten w głowie😜) i w okresie przed ciążą i w trakcie jej trwania nie miałam z kotami żadnego kontaktu.
Jedno było pewne. Do końca trwania ciąży musiałam przyjmować antybiotyk (czyli przez ok 5 miesięcy).
Oczywiście od tamtej pory musiałam częściej przychodzić na wizyty kontrolne i za każdym razem robić badania z krwi i usg, żeby mieć pewność, że z naszym maluszkiem wszystko jest w porządku. Wiązał się z tym rytualny, comiesięczny, trwający kilka dni pobyt szpitalny.
Toksoplazmoza jest chorobą bardzo groźną dla rozwijającego się płodu, ale lekarze zapewniali mnie, że została szybko wykryta i jeśli będę przyjmować leki to dziecku nic nie grozi.
Dla pewności oprócz wizyt w poradni, konsultowałam się też z innym lekarzem (prywatnie). Wolałam mieć pewność, że nasze dziecko prawidłowo się rozwija.

Leków zjadałam całą garść.
Teraz to już nawet dokładnie nie pamiętam co i na co to było, ale pamiętam, że antybiotyk brałam co 12h, a po kolejnych niezbyt zadowalających badaniach 3 razy na dobę. W dalszym ciągu brałam coś na podtrzymanie ciąży i żelazo, bo miałam braki.

Nie wspominałam jeszcze o tym, że męczyły mnie wymioty od 7 tygodnia, prawie do końca 5 miesiąca. I to nie jakieś poranne mdłości.
To przychodziło tak nagle i nieważna była pora dnia.
Jadłam sobie np. obiad czy kolację, aż tu nagle czuje, że muszę już biec do toalety!!!!
Koszmar!!!!
Podejrzewałam, że ciągłe wymioty mogły być powodem ubytku żelaza w moim organizmie.
Standardem było, że nie miałam ochoty na nic do jedzenia, bo bałam się, że zaraz wszystko zwymiotuje.
Podróżować też nie mogłam z tego samego powodu.

Ogólnie całą ciążę praktycznie przepłakałam, zamartwiając się czy dziecko będzie zdrowe.
Każda kolejna wizyta u lekarza przyprawiała mnie o gęsią skórkę. Bałam się usłyszeć złe wieści.

Po długo wyczekiwanych 38 tygodniach przyszła na świat nasza pierworodna.
Początki macierzyństwa nie były jednak takie piękne, jak w moich wyobrażeniach.
Miałam problemy z karmieniem z powodu niewykształconych i popękanych brodawek. Sytuacja się polepszyła, gdy kuzynka męża dała mi kapturki.
Gdy pozbyłam się jednego problemu, pojawiły się kolki u małej.

Siedziałam w domu sama, mąż w pracy, rodzina daleko.
Moje życie kręciło się wokół karmienia i zmieniania pieluch córce.
Nie lubiłam swojego ciała i zbędnych kilogramów.
Dość szybko, bo po 5 miesiącach przestałam karmić piersią.
Wtedy moje samopoczucie trochę się poprawiło.
Zaczęłam na siebie patrzeć jak na kobietę, a nie jak na krowę dającą mleko.
Wzięłam się za siebie, trochę ćwiczyłam i zrzuciłam kilka kilogramów. Stałam się matką.

Im pierworodna była starsza, tym było lepiej.
Fizycznie i psychicznie.

Przebrnęliśmy jakoś przez ząbkowanie, przeziębienia, biegunki i wymioty.
Tak minął pierwszy rok życia naszej córeczki.
Później drugi i trzeci.

Postanowiłam, że mam dość siedzenia w domu i przyszedł wreszcie czas, by iść do pracy.
Poszłam więc.
Małą dałam do prywatnego przedszkola.
Po pierwszym dniu była już chora, więc musiałam zostać w domu zamiast iść do pracy drugiego dnia.
Stanęło na tym, że dałam radę być w pracy tylko 3 dni (i to nawet nie pod rząd). Później musiałam zrezygnować.
Nikt nie będzie przecież na mnie czekał 10 czy 14 dni, aż mi dziecko wyzdrowieje.
Nie stać mnie było też, żeby płacić za przedszkole, a w trakcie choroby za opiekunkę.

Postanowiliśmy więc, że skoro i tak muszę na razie zostać z pierworodną w domu, to postaramy się o rodzeństwo dla niej.
I udało nam się!!!!
Jednak nie zdawałam sobie sprawy, z tego co mnie czeka.

W 7 tygodniu znowu zaczęły mnie męczyć mdłości i wymioty.
W 4 miesiącu skróciła mi się szyjka i miałam zakładane szwy. Od tej pory miałam zalecone leżenie i oszczędzanie się.
W 6 miesiącu znowu wyszła mi toksoplazmoza. Powiedzieli, że to (reinfekcja) czyli takie odnowienie choroby i muszę znowu antybiotyk zażywać do końca ciąży.
W 7 miesiącu na usg lekarz zauważył jakieś plamy, dziury czy coś takiego w łożysku i wysłali mnie na kilka dni na konsultacje do szpitala w innym mieście.
Nie muszę oczywiście pisać, że byłam znowu w psychicznej rozsypce.
Nie wiedziałam, co będzie dalej z dzieckiem, ciążą, a w domu musiałam zostawić niespełna 4 letnią córkę, z którą wcześniej w zasadzie się nie rozstawałam, a gdy szłam na kilka dni do "naszego" szpitala na badania to codziennie mnie odwiedzała.

W szpitalu, do którego wtedy trafiłam wszystko działo się jakby poza mną.
Niby funkcjonowałam, chodziłam, jadłam, mówiłam, ale byłam w takim stresie, że mało co pamiętam z pobytu tam.
Płakałam praktycznie cały czas.
Lekarze nie potrafili powiedzieć co to są te plamy i dlaczego moje łożysko tak wygląda.
Zbadali mnie, dziecko, i po 4 dniach wypisali do domu.

Po powrocie musiałam cały czas leżeć. Nadal. I jak już do końca ciąży.
Nie mogłam nawet siedzieć, bo zaraz brzuch mi twardniał i zaczynał boleć.
Nie mogłam bawić się z pierworodną, odprowadzać ją do przedszkola, chodzić na spacery. Jedyne co nam pozostawało, to czytanie bajek i oglądanie razem tv.

Gdy ciąża przeszła na 9 miesiąc postanowiłam, że dłużej już leżeć nie będę.
Jak mam urodzić, to chce mieć to już za sobą.
Zaczęłam się więcej ruszać, chodzić po schodach, sprzątać, nawet okna umyłam.
A tu nic.
Cisza!!!!
Lekarz ściągnął mi szwy, ale maleństwo jak na złość nie pchało się na świat.

Katurlałam się jeszcze ponad 2 tygodnie z tym ogromnym brzuchem, aż wreszcie któregoś pięknego dnia, przed samymi świętami Bożego Narodzenia urodziłam drugą córkę.

I znowu zaczęły się problemy z karmieniem chociaż myślałam, że po pierwszym dziecku mam już pewne doświadczenie w tej sprawie.
Nic bardziej mylnego.
Do tego doszła jeszcze skaza białkowa małej, więc musiałam uważać na to co jem.

Jakby tego było mało, to niecały miesiąc po narodzinach zauważyliśmy, że jedno oczko naszej córeczki wygląda inaczej niż drugie.
Wszystkie problemy i sprawy przestały dla nas istnieć.
Od razu zapisaliśmy ją  na przezciemiączkowe usg głowy, do okulisty na badanie dna oka i do neurologa.
Oczywiście wizyty nie były z dnia na dzień. Na każdą musieliśmy czekać kilka tygodni. Kilka tygodni stresu, wylanych łez i godziny modlitw.
W końcu odwiedziliśmy wszystkich lekarzy i zrobiliśmy wszystkie potrzebne badania z których dowiedzieliśmy się, że młoda ma NA SZCZĘŚCIE tylko wrodzoną wadę wzroku.
Piszę na szczęście, bo z tego co znaleźliśmy w internecie wygląd oczka wskazywał na siatkówczaka czyli nowotwór oka.
Gdy dziecko jest małe niewiele można powiedzieć na temat takiej wady wzroku, którą ma nasza córka.
Wszystko wyjdzie z wiekiem.
Na ostatniej wizycie w lipcu tego roku dowiedzieliśmy się, że młoda ma w tym oczku astygmatyzm.
Na chwilę obecną nic z tym nie robimy ale z czasem będzie musiała tą wadę korygować okularami. Mamy nadzieję, że nic gorszego się z tego nie zrobi.


Nie pracuje zawodowo już 7 lat.
Z jednej strony cieszę się, gdyż mogę być cały czas przy dzieciach, obserwowałam jakie robiły postępy wraz z kolejnymi miesiącami życia, spędzałam z nimi każda chwilę, byłam przy nich w trakcie przeziębienia, choroby a z pierworodną mogę ogarnąć lekcje.
Jest jeszcze druga strona medalu.
Jestem z dziećmi 24h na dobę.
Przyznam z ręką na sercu, że można od tego zbzikować.
Najgorsze były chyba te pierwsze miesiące życia dziewczynek. Nie dość, że czułam się jak dojarka to jeszcze nie miałam w ogóle czasu dla siebie. Były dni kiedy dzieci towarzyszyły mi nawet w trakcie prysznica albo przy korzystaniu z toalety.
I tu sama sobie zadaję pytanie: "dlaczego nie chciałam gdzieś wyjść z koleżankami, odpocząć od pieluch i domu przynajmniej raz na jakiś czas?"
Myślę...... Myślę...... I dochodzę do wniosku, że nie chciałam dzieci zostawiać. Mimo, że byłyby z ojcem, a nie same, ani nie z obcą osobą. Wydawało mi się, że tylko ja potrafię to wszystko ogarnąć i zrobić tak jak należy, że muszę przy nich być, bo to mój obowiązek, bo jestem matką.
Teraz z perspektywy czasu zastanawiam się jak ja to przeżyłam i dlaczego tak głupio myślałam????

Mimo, że czasem przychodzą gorsze dni, kiedy mam ochotę zamknąć za sobą drzwi z hukiem i iść w pizdu, to cieszę się że moje dzieci są już starsze i wszelkie kolki, karmienie piersią mam już za sobą, i jestem szczęśliwa, że cały czas mogłam przy nich być.
Czy gdybym czasami wyrwała się z domu byłabym mniej szczęśliwa? Bardziej? Albo czy moje dzieci byłyby z tego powodu nieszczęśliwe? Tego nie wiem i chyba nigdy się nie dowiem. Grunt, że mamy to już za sobą :)

Teraz staram się od czasu do czasu wyjść z domu żeby dychnąć chociaż chwilę i żeby nie zwariować.

Nie wiem jak wyglądałoby moje życie w kolejnej ciąży. Być może popełniałabym te same błędy, a może byłabym mądrzejsza. Tak naprawdę, to na chwilę obecną nie chciałabym mieć kolejnego dziecka.
Przerażają mnie komplikacje ciążowe. powrót do pieluch i karmienia!!!
Czasem się modlę, żeby Bozia dała tym parom, które chcą mieć dzieci, a nie mogą :)
http://www.funny.pl/15572/macierzynstwo-zobacz-co-mysla-inni-d.html

wtorek, 1 listopada 2016

LISTOPADOWY

Ale ten czas ucieka.
Już listopad.
To dla mnie najsmutniejszy miesiąc w roku.
Nie tylko ze względu na pogodę ale przede wszystkim na wspomnienia o naszych bliskich,  których nie ma dziś już z nami.
Niby pamiętamy o nich na codzień i modlimy się za nich przez cały rok, ale w listopadzie jakoś tak szczególnie mocno odczuwamy ich brak.
Zastanawiamy się jak wyglądałoby życie, gdyby nadal byli z nami.
A Ci co odeszli wiele lat temu, nagle, za szybko...  Jacy byliby dziś?
I wciąż nie możemy pogodzić się z ich stratą, niezależnie od tego, ile czasu już upłynęło.
Babcie, dziadkowie, mamy, ojcowie, dzieci, te które miały okazję żyć i te które odeszły przed narodzinami bądź w trakcie.
Wszystkie straty bolą tak samo.
Za dusze bliskich nam osób palimy znicze na ich grobach.
Za dusze, które się zagubiły i nie mogą znaleźć drogi do domu Ojca palimy dziś znicz na balkonie odmawiając "Wieczne odpoczywanie" i mając nadzieję że przynajmniej jedna z nich odnajdzie dziś drzwi do Raju.
 http://www.obrazki.org/u/swieto+zmarlych.html
http://www.interia.pl/informacje-swieto-zmarlych,tId,93754

sobota, 22 października 2016

PO TRZYDZIESTCE

Ostatnio przeczytałam dobry post u pewnej blogerki Covebaby, który możecie przeczytać TUTAJ, bo gorąco polecam wszystko, co pisze ta fajna babeczka.
Natchnęło, mnie to, do napisania dzisiejszego tekstu.
Mianowicie chodzi mi o to, co i jak zmieniło się w moim życiu po przekroczeniu tej magicznej 30-tki!

Na pewno spoważniałam.
Mój maż uważa, że kiedyś byłam bardziej rozrywkowa, że znałam się na żartach.
Faktem jest, że kiedyś śmiałam się, gdy żartował na mój temat, a teraz się obrażam. Nie wiem czy przestały mnie bawić jego żarty, czy nie potrafię już śmiać się z siebie? Czasami po prostu sprawiają mi przykrość.

Zmieniły się priorytety w moim życiu.
Kiedyś wydawałam pieniądze na ciuchy, buty mimo, że może nie potrzebowałam kolejnych sztuk. Teraz każdy mój zakup jest starannie przemyślany. Kupuję tylko to, co jest mi naprawdę niezbędne. Pieniądze wolę wydawać na dzieci!!!!

Wygląd.
Zawsze przed wyjściem z domu zerkam w lustro czy mniej więcej wszystko co mam na sobie do siebie pasuje. Kiedyś potrafiłam w ostatniej chwili przebrać się, bo coś mi do czegoś nie pasowało. Ostatnio złapałam się na tym, że jest mi wszystko jedno jak wyglądam.

Oczywiste jest dla mnie i to niekoniecznie stało się, po osiągnięciu 30 urodzin, lecz po przyjściu na świat moich pociech, że moje potrzeby schodzą na dalszy plan, a najważniejsze są dla mnie dzieci.
Tak na przykład potrzeba fizjologiczna. Niby normalna i tak oczywista dla każdego, lecz jednak zdarza mi się wieczorem, po całym dniu, który niekiedy spędzam w biegu, siadać na kibelku i uświadamiać sobie, że ostatni raz sikałam np w południe, bądź rano, a grubszej sprawy to chyba (podkreślam CHYBA, bo jednak do końca nadal nie jestem pewna) tego dnia jeszcze nie robiłam, ale że za bardzo nie mam teraz czasu, bo mam jeszcze TYLE rzeczy do zrobienia, odkładam tą sprawę na .......... później.

O potrzebie snu pisałam w poprzednim poście, wiec nie będę się powtarzać. Nie mniej jednak ona też się zmieniła.
Teraz gdy miałabym, propozycję pójścia na imprezę, szaleństw na parkiecie do białego rana i świetnej zabawy, wybrałabym raczej powolny pląs w domowych pieleszach, spanie z obowiązkowymi przerwami na siku i obchodem po mieszkaniu, by sprawdzić czy dzieci są nakryte, pobudkę po 6 rano, gdy za oknem jeszcze ciemna noc, i moją młodą szeptającą mi do ucha "Mama zagrzej mlecio i włącz baje".

Bywam NIEperfekcyjną panią domu! 
Przed trzydziestką miałam chopla na punkcie czystej podłogi!!!! Nie pozwalałam pierworodnej w lecie chodzić boso po panelach, bo zostawiała ślady stóp!!!! No jakaś porąbana byłam, ale to mi na całe szczęście przeszło.
Przestały mi przeszkadzać też palce odbite na szybie drzwi balkonowych, a także te na telewizorze.
Reszta póki co pozostała bez zmian.
Może muszę przejść na wyższy poziom (40 lat) żebym przestała przejmować się kurzem i brudem, albo po prostu iść do pracy (i w tym miejscu powinna być wstawiona taka ikonka, która się kładzie ze śmiechu i płacze!!!!).

Długość spódnic i bielizna.
Jeśli chodzi o spódnice to zauważyłam, że z roku na rok ich długość się raczej zmniejsza, a nie zwiększa. Na studiach nosiłam spódnice za kolano!!!!
Czujecie????
Miałam 18 -20 lat i taka długość!!!
Teraz mam już przed kolano :)
Są oczywiście takie długości, które proponuje mi koleżanka, a na które ja odpowiadam "no coś Ty, przecież mi tu prawie tyłek wydać" (dodam tylko, że w rzeczywistości do pokazania tyłka to jeszcze trochę brakuje!!!!). Wiem, wiem. ubieram się jak stara baba i w ogóle gustu nie mam. To się już chyba u mnie nie zmieni!!! Nigdy nie nosiłam tego, co modne, tylko dlatego, że to modne było. Ja muszę się w czymś dobrze czuć i tyle.
A jeśli chodzi o bieliznę to niedawno wróciły do moich łask stringi.
Nie żebym takie codziennie nosiła, ale zdarza mi się i to, czasami nawet bez okazji. Nadal jednak ubóstwiam majtki z dużą ilością bawełny i z odrobiną delikatnej, niegryzącej koronki, albo i bez.

Może jeszcze coś by się znalazło, ale ze względu na późną godzinę (23:50) i ilość spożytego alkoholu (pół butelki) mój mózg i oczy odmawiają mi posłuszeństwa, a palce plączą mi się na klawiaturze tak, że co chwilę muszę błędy poprawiać.
Kończę więc życząc Wam DOBREJ NOCY:*
http://kwejk.pl/przegladaj/2618431/7/zycie-przed-i-po-trzydziestce.html

http://kwejk.pl/przegladaj/2618431/7/zycie-przed-i-po-trzydziestce.html


czwartek, 13 października 2016

O POTRZEBIE SNU

Sen nigdy w moim życiu nie odgrywał ważnej roli.
Jednym słowem spałam bo musiałam, bo przychodziła noc. Gdy rano tylko robiło się jasno oczy mi się otwierały i już od wczesnych godzin nie mogłam spać, a leżenie w łóżku przewracając się z boku na bok strasznie mnie denerwowało.
W podstawówce np. trzeba było wstawać do szkoły, a w weekendy też nie potrafiłam leżeć bezczynnie.
W szkole średniej kładłam się spać o wiele później, niż za gówniarza, ale wstawałam tak samo wcześnie.
Szkoda mi było życia na spanie.
W weekendy nie lubiłam tracić czasu na wylegiwanie się i bezczynne lenistwo.
Później zaczęła się praca i studia zaoczne, więc o dłuższym spaniu nie było mowy nawet jakbym chciała. :)
Mimo, że czasem może i miałam ochotę na to, by dłużej pospać np po imprezie, to czas już mi na to nie pozwalał, goniły mnie obowiazki.
Spanie pokochałam tak naprawdę dopiero, gdy na świecie pojawiła się pierworodna.
Dowiedziałam się wtedy, jak ważny w życiu człowieka, w moim życiu, jest sen i jak bardzo potrzebuje go do normalnej egzystencji.
Nauczyłam się spać zawsze, wszędzie, w każdej pozycji i miejscu.
Zdarzało się zasnąć w kościele, przy stole po posiłku, na łóżku w oświetlonym 3 żarówkami (które świeciły mi prosto w twarz) pokoju, podczas odrabiania lekcji z pierworodną, a także podczas wizyty znajomych.
Gdy po całym dniu przykładałam głowę do poduszki, wystarczyły 3 sekundy i już wpadałam w objęcia Morfeusza.
Nieważne było dla mnie, że w pokoju świeciły się wszystkie możliwe światła, że mąż coś do mnie mówił, że leciało coś ciekawego w tv.
I mimo, że moje dzieci już nie są takie małe (7 i 3 lata) to potrzebę snu mam nadal ogromną.
Mój dzień wygląda zupełnie inaczej, niż wtedy gdy np. byłam panienką.
Wstaje rano trochę wcześniej niż przed ślubem (teraz prowadzę dzieci do szkoły i przedszkola więc pobudke mam przed 6, kiedyś najczęściej wstawiłam o 7). Kiedyś kąpiel brałam przed 19 i miałam później czas dla siebie, teraz biorę szybki prysznic dopiero jak dzieci pójdą spać, a swój wolny czas spędzam najczęściej przy desce do prasowania.
Kiedyś kładłam się spać przed 22 a teraz często koło 24.
Kiedyś przesypiałam cała noc nie budząc się w ogóle, albo wstawałam tylko po to, by prawie na śpiąco dojść do toalety i z powrotem po omacku wrócić do łóżka.
Teraz wstaje kilka razy w ciągu nocy do dzieci (rzadko zdarza się całkowicie przespana noc).
I mimo, że czasem rano nie pamiętam, ile razy i czy w ogóle w nocy wstawiłam, to z trudem budzę się rano i czuje ogromne zmęczenie.
Niezależnie od tego jak przebiegał mój sen to i tak jestem wiecznie niedospana.
Najlepsze jest to, że każdego wieczoru obiecuje sobie, że jutro położę się wcześniej!!!! :)

        U.    http://www.bez-cenzury24.pl/17134/sen_matki.html

sobota, 1 października 2016

NOWE HOBBY

Ponoć w życiu nigdy nie jest za późno na trzy rzeczy:
Miłość
Naukę
I spełnianie marzeń.

Idąc za tą myślą, postanowiłam postawić na naukę i znalazłam sobie dodatkowe zajęcie, takie tylko dla mnie.
Pomyszkowałam trochę w internecie, poczytałam, naoglądałam się filmików, zamówiłam już potrzebne sprzęty i przybory.
Będę robić paznokcie!!!
Na razie hybrydy na naturalnej płytce. Z czasem może na tipsie lub na szablonie.
Wszystko zależy od tego czy w ogóle będę miała komu robić i jak mi to będzie szło.
Gdyby ktoś miał ochotę to zapraszam :)

Będę wrzucać fotki uwieczniające moją pracę.
Dziś będzie pierwsza.
Tydzień temu robiłam sama sobie. Szału nie ma, ale w  końcu to był mu pierwszy raz :)

piątek, 30 września 2016

NIEŁAD ARTYSTYCZNY

W tym tygodniu w naszym domu panował dziwny nieład artystyczny.
Pranie, jak nigdy piętrzyło się w koszu z brudną bielizną czekając, aż ktoś łaskawie uruchomi pralkę.
Ciuchy po praniu dłużej niż zwykle wisiały na suszarce.
Podłoga w przedpokoju dziwnie się lepiła, bo coś (nie wiadomo co i kiedy) się na nią wylało.
Resztki z gumki do mazania i obierki ze strugawki walały się po dywanie w pokoju dziewczynek.
Kurz leżał na meblach.
Brudne naczynia każdego dnia piętrzyły się od rana do samego wieczora i o mało co, nie wyszły same ze zlewu.
Dodam jeszcze, że dziewczynki były chore, siedziały w domu, więc nasze życie kręciło się wokół terapii antybiotykowej (dawki leków starałam się podawać o czasie tj co 12h, choć to także tym razem mi jakoś nie wyszło), podawaniu jogurtów, probiotyków, owoców i soków, a także mierzeniu temperatury i podawania leków przeciwbólowych i przeciwgorączkowych, odpisywaniu lekcji, na których pierworodna nie była, a popołudniami dochodziły jeszcze zadania domowe.
Na domiar złego nic nie układało się po mojej myśli.
Wizyty lekarskie (3 w ciągu 10 dni) przeciągały się i trwały w nieskończoność, bo przecież swoje trzeba odsiedzieć w poczekalni.

Tak więc ja, perfekcyjna pani domu odpuściłam sobie sprzątanie i obowiązki domowe bo brakowało mi czasu, ale czy stałam się przez to szczęśliwsza?
Nie powiedziałabym.
Mam wrażenie, że ten syf tylko dodatkowo mnie wkurzał!!!
Nie dość, że dzieci przez 10 dni siedziały w domu i wchodziły mi na głowę, czas pędził nieubłaganie, to jeszcze ten bajzel doprowadzał mnie do szału.
Teraz już wiem, że aby być choć trochę spokojniejsza i mniej zestresowana, a co za tym idzie SZCZĘŚLIWSZA muszę sobie najpierw posprzątać!!!!
TYLE!!!!

http://www.opowiastka.com/jaka-niespodzianke-przygotowala-zona-dla-meza-mial-chyba-nauczke-na-cale-zycie/

poniedziałek, 26 września 2016

Zmiany

Ostatnio miałam gorsze dni, w ciągu których moje oczy były wielokrotnie oczyszczane łzami, a skóra na moim nosie wytarła się do granic wytrzymałości.
Pozwoliło mi to jednak na spojrzenie z boku na swoja beznadziejna sytuacje życiowa, w której się obecnie znajduję czyli tzw. CZARNĄ DUPĘ!!!!!!
Nasunęły mi się więc pewne wnioski:

1. Skoro nie mam odwagi (bo nie mam), by porozmawiać z mężem i powiedzieć mu o swoim problemie związanym z życiem tu, muszę nauczyć się jakoś normalnie funkcjonować bez serwowania sobie co jakiś czas takiej chorej huśtawki nastrojów.

2. Muszę zacząć COŚ robić żeby nie zwariować, a przy okazji mieć czas na obowiązki domowe i przede wszystkim na lekcje z pierworodną.

Nie będzie mi łatwo przyzwyczaić się do tego miasta, ale naprawdę lubię mieszkanie, w którym mieszkam, sąsiadów których mam, bliskość do szkoły i przedszkola, znajomych, których mam wokół siebie tutaj i którzy potrafią mnie pocieszyć i kopnąć w tyłek, gdy wymaga tego sytuacja.
Ostatnio nawet z przerażeniem zauważyłam, że znam tu coraz więcej osób, a przecież gdy się tu wprowadziłam 7 lat temu, nie znałam nikogo!!!!!
Jak ja tu kurde mogłam wtedy wytrzymać?
Nie wiem, ale wytrzymałam.
Jakoś żyje, więc może nie będzie tak źle.

Pora chyba na nowy rozdział mojego życia i na rozwijanie swoich zainteresowań ale o tym już w kolejnym poście. :)


http://zszywka.pl/p/nowy-rozdzial-w-zyciu-4976051.html
http://drea?msislife.pinger.pl

wtorek, 13 września 2016

SFRUSTROWANA

Coraz częściej zastanawiam się, co mam dalej robić ze swoim życiem.
Teraz, gdy młoda poszła do przedszkola bardzo często słyszę pytanie "Będziesz teraz szukać pracy?"
Wkurza mnie to!!!!
A co ja takiego mogę robić?
Owszem, mogę przedłużyć czas pobytu młodej w przedszkolu do 16, a co później?
Przecież wszyscy w urzędzie pracować nie mogą!!!! (Chociaż nie ukrywam, że bym chciała. Niestety, idąc na studia jakoś o tym nie pomyślałam, więc o pracy w urzędzie to mogę zapomnieć!!!!)
A co tu można robić do 16?

Nic mi w życiu nie wychodzi.
Jeszcze nie ma jesieni a ja już łapie doła!!!!!!!!!!

Do tego jeszcze pierworodna tak mi działa na nerwy, że wczoraj wieczorem wybuchłam.
W jej kierunku poleciały różne epitety, których ja sama nigdy nie chciałabym od nikogo usłyszeć :(
Nie wiem, co się ze mną dzieje.

Czuję dużą presję, którą sama sobie narzucam.
Chciałabym być fajną, dobrą matką.
Chciałabym mieć czyste, wysprzątane mieszkanie.
Chciałabym zawsze mieć na obiad coś, co każdy zjadłby ze smakiem, bez marudzenia, proszenia i bez krzyków.
Chciałabym być dobrą żoną.
Chciałabym mieć czas w ciągu dnia, by każdemu z osobna poświęcić choć chwilkę. Młodej po przedszkolu, pierworodnej po szkole pomóc w lekcjach, a dla męża wieczorem.

Brak mi czasu dla dzieci, mimo że siedzę w domu i nie pracuję zawodowo to ciągle mam cos do zrobienia, załatwienia.
Brak czasu dla męża bo wieczorami najczęściej prasuję, a gdy tylko się położę zasypiam nawet nie wiem kiedy.
Brak mi czasu dla siebie. Ale co ja mogłabym zrobić dla siebie? Nie potrafię odpoczywać. Nie potrafię nic nie robić wiedząc, że mam bałagan albo obiad nie zrobiony albo jeszcze coś innego.



***
Rozmawiałam wczoraj wieczorem z mamą.
Opowiadałam jej, jak wyglądał mój dzień.
Że wstałam przed 6 i już od rana krzyczałam na pierworodną, bo nigdzie jej się nie spieszy i ma na wszystko czas. Spędziła 40 minut w łazience, po czym wyszła po godzinie 7 i oznajmiła, że się umyje i ubierze później, bo teraz chce płatki zjeść!!!!
Że od rana robiłam wszystko w biegu włącznie z myciem się, ubieraniem, gotowaniem zupy, jedzeniem i szykowaniem młodej do przedszkola.
Że zaprowadziłam pierworodną do szkoły, a młodą do przedszkola na 8, goniąc do domu, żeby powiesić pranie i ogarnąć mieszkanie po weekendzie.
Że po 11 stałam już pod drzwiami przedszkola, w razie gdyby młoda bardzo płakała i nie dawała dzieciaczkom spać, po czym odebrałam ją dopiero przed 13
Że dałam zupę młodej i musiałam zorganizować jej czas, by nie przeszkadzała starszej w odrabianiu zadania
Że po szkole odrabiam lekcje z pierworodną
Że obiad był też jedzony w pośpiechu
Że po biedzie umyłam naczynia i szykowałam się do wyjścia z domu
Że pierworodna poszła na lekcje tańca, a ja z młodą do biblioteki i na spacer po mieście
Że odebrałam pierworodną i goniłyśmy do domu, żeby się wykąpać i położyć do łóżek
Że po kolacji trzeba było jeszcze ogarnąć dom i przygotować ciuchy na następny dzień i wyprasować stertę rzeczy
Że nie mam siły.

Mama wysłuchała mnie po czym powiedziała, żebyśmy się przeprowadzili do miasta, w którym ona mieszka, to mnie trochę odciąży, pomoże.

Rozbiło mnie to :(

Co ja tu do cholery robię?????

Bez pomysłu na dalsze życie, na siebie.
Bez perspektyw.
Bez nadziei na to, że kiedyś wrócę do rodzinnego miasta.
Bez siły i ochoty na cokolwiek.


Jestem rozdarta między tym co tu mam, a tym co mogłabym mieć gdzie indziej.

Szukam pomysłu na siebie, sposobu na dalsze życie, staram się przyzwyczaić do funkcjonowania tu, gdzie mieszkam.
Podjęcie jakiejkolwiek pracy przeraża mnie, bo nie mam tu nikogo, kto pomógłby mi przy dzieciach po 16, w razie choroby dzieci, w ferie, święta i wakacje.

https://redro.pl/naklejka-xn-smutna-buzka-vtl8b9epcvttu5ezadx0a9u,18626295



niedziela, 4 września 2016

O TRUDNYCH POCZĄTKACH

Pisałam jakiś czas temu, że oduczałam młodą od smoczka i że próbujemy by spała w dzień bez pieluszki.
Wszystko się pięknie udało bez zbędnego płaczu, rozpaczy czy krzyków.
Robiłam to po to, by przygotować ją do przedszkola.
Całe wakacje opowiadałam jej ile tam jest zabawek, ile dzieci i jak jest fajnie.
Tuż przed rozpoczęciem roku pokazałam jej wyprawkę z przyborami plastycznymi, kołderką i podusią do spania. Mówiłam też jak mniej więcej wygląda dzień, że jest śniadanie, dużo zabawy, później zupka, a po niej położy się na swoją ulubioną podusie z Myszką Minie i poleży chwilę albo pośpi. Jak się obudzi to po nią przyjdę.
Wszystko pięknie wyglądało tylko w opowieściach i w moich wyobrażeniach!!!!
Rzeczywistość była niestety inna.

Mąż zaprowadził młodą do przedszkola 1 września.
Były już prawie wszystkie dzieci i kilka brzdącow płakało. Młoda była dzielna. Bardzo dzielna!!! Nie płakała i nawet pomachała tacie przez okno na pożegnanie. Przyszłam po nią po niecalych 4 godzinach i byłam przerażona tym co zobaczyłam i usłyszałam. Moje dziecko było splakane, zachrypniete, rozżalone a pani przedszkolanka powiedziała, że poplakiwala cały czas. Byłam zdenerwowana i w końcu płakałam razem z młodą w drodze do domu żałując, że ją w ogóle puściłam do przedszkola. W domu zaczęły się rozmowy na temat tego jak było i co robiła w przedszkolu. Oczywiście młoda nie chciała rozmawiać na ten temat i płakała co chwilę. Mówiła, że nie chce iść do przedszkola, że chce być z mamą. Słysząc takie rzeczy od dziecka, z którym spędzałam dotąd 24 godziny na dobę i nie rozstawałam się ani na chwilę sprawiło, że cały wieczór nie mogłam się pozbierać i płakałam razem z nią. Starałam się jakoś namówić ją, pokazać że przedszkole może być fajne i zapewnić, że ją kocham i że przyjdę po nią na pewno, tak jak pierwszego dnia.
Moje rozmowy nie przyniosły zamierzonego rezultatu. Płakała cały wieczór i co chwilę powtarzała, że nie chce iść do przedszkola.
Gdy młoda zasneła zaczęłam pisać do koleżanki, która jakiś czas temu przerabiała to z synem, a w tamtym roku ponownie z córką. Dała mi dużo rad, z którymi na początku nie chciało zgodzić się moje serce mimo, że rozum podpowiadał mi, że muszę to zrobić. Ponieważ ona także musiała walczyć o to, żeby dzieci chodziły do przedszkola i zasiegała rad innych osób w jaki sposób ma je do tego nakłonić, postanowiłam zastosować się do tych wskazówek.
Na początek tata przez jakiś czas będzie młodą zaprowadzał, a po drugie na pewno będę ją odbierać szybciej. Przed lub po zupie. W zależności od tego, czy będzie płakać przez dzień.
Spanie w przedszkolu na razie sobie odpuścimy.
Powtarzam sobie co chwilę, że to dla jej dobra, że tam nauczy się o wiele więcej niż w domu i że nie dzieje jej się żadna krzywda, a to że płacze i że nie chce do przedszkola iść to dlatego, gdyż zaszły w jej życiu ogromne zmiany, na które nie była gotowa i jest to dla niej trudne tym bardziej, że musi poradzić sobie z tym bez pomocy mamy.
No a mama też musi sobie poradzić z tym, że jej malutka kruszynka nie jest już taka całkiem malutka i są rzeczy, które będzie robiła bez mamy.

Drugiego dnia pożegnałam młodą w domu i poszłam do szkoły odprowadzić pierworodną.
Mąż wyszedł z domu z młodą jakiś czas po nas. Po drodze szli, podskakiwali, żartowali, śmiali się. Gdy weszli do przedszkola zostali przywitani rozpaczą prawie wszystkich maluchów. Młodej się udzieliło i dołączyła do tej rozpłakanej gromadki. Złapała tatę za nogę i prosiła, żeby jej nie zostawiał. Dobrze, że mnie tam nie było, bo na pewno bym jej nie zostawiła. Nie dałabym rady.
Ponieważ obiecałam jej, że przyjdę po zupce to pod drzwiami przedszkola czekałam już pół godziny wcześniej nasłuchując czy nie płacze. Towarzyszył mi mąż.
Byłam w siódmym niebie, gdy zobaczyłam przez uchylone drzwi że ładnie się bawi.
Pani przedszkolanka powiedziała nam, że młoda zwymiotowała po śniadaniu i że to chyba z tego płaczu i stresu.
Odczekaliśmy więc, aż mała zje zupkę i zabraliśmy ją uśmiechnięta do domu.
Gdy pytaliśmy jak było, to mówiła, że fajnie ale że nie chce tam chodzić.
Na weekend odpuściliśmy rozmowę na temat przedszkola ale wrócimy do niej w niedzielę wieczorem.
Zdaję sobie sprawę z tego, że nie będzie łatwo. Wiem też, że przyzwyczajenie się do przedszkola może potrwać jeszcze tydzień, miesiąc a nawet kilka miesięcy. No ale może jakoś damy radę!!!
A przynajmniej mam taką nadzieję :)

I jeszcze coś dla mam, które czeka to samo w niedalekiej przyszłości:

Na pierwszy dzień do przedszkola :)

Mamuś, wstajemy! Załóż mi proszę wygodne dresy i kapcie, których nie będę musiał wciskać siłą. Zostaw w szatni coś na przebranie – wiesz, czasem łyżka tańczy w zupie, czasem żal mi zostawić w sali zabawki i… toaleta tak daleko wydaje się wtedy. Mamuś, wiem, że moje pójście do przedszkola przeżywasz bardziej niż ja. Jestem twoim skarbem, kruszynką, maluszkiem, żabką, księżniczką, misiaczkiem… wiem mamciu wiesz co, muszę ci powiedzieć, że nam obojgu będzie trudno się rozstać. Ale tylko na początku, kilka dni. No może kilka, kilka. I wiesz co, mamciu? Może przyjść mi do głowy (najczęściej w przedszkolnej szatni) kurczowe trzymanie się twojej nogi, trzymanie twoich rąk, błaganie, żebyś mnie nie zostawiała, nie porzucała, nie odchodziła beze mnie! Mamciu bądź silną kobietą – twoja siła ducha pomoże mi oswoić się z nową sytuacją. Dokonałaś dobrego wyboru! Nie ma nic piękniejszego niż szansa mojego rozwoju wśród rówieśników. Zobaczysz, jeszcze zaskoczę cię mamciu wierszykiem wypowiedzianym z pamięci…piosenką zaśpiewaną dla ciebie…rysunkiem o naszej miłości… samodzielnie ubranymi spodenkami….a może nawet uświadomię sobie, że sprzątanie po zabawie, to nie taki diabeł jak go malują Dzięki tobie, mogę nauczyć się tego wszystkiego w przedszkolu. Tylko musisz wierzyć we mnie – będzie dobrze! Tylko bądź dzielna. Nie płacz za mną w pracy i po drodze do niej – nie robisz mi krzywdy. Nie żegnaj się ze mną zbyć długo, przed wejściem do Sali ukochaj mnie najmocniej, najmocniej, najmocniej, na ucho szepnij, że kochasz, że wrócisz i…idź odważnie. Nie zastanawiaj się czy dobrze zrobiłaś oddając mnie do przedszkola – ty mnie nie oddajesz, ty mnie rozwijasz. Nie przerażaj się moim płaczem podczas pierwszych dni – w ten sposób chcę ci powiedzieć, że będę tęsknił, że cię kocham… a ty mamciu, swoją mądrością, rozsądkiem i konsekwencją naucz mnie proszę czekać na ciebie ze spokojem w moim małym serduszku, a obiecuję, że za jakiś czas sam będę ciągnął cię za rękę do moich przedszkolnych przyjaciół… wszyscy potrzebujemy czasu na odwagę!!!

http://m.demotywatory.pl/75590

środa, 24 sierpnia 2016

OPOWIADANIE

Jest chłodna sierpniowa noc.
Mrok panujący w pokoju rozświetla blask świecy.
A w łóżku on i ona.
Mężczyzna i kobieta.
On przytula ją mocno do siebie. Jego ciepłe dłonie wędrują po jej ciele spokojnie, powoli, delikatnie.
Oddech dotąd łagodny, zaczyna przyspieszać, krew krąży coraz szybciej, a temperatura jego ciała rośnie.
Ona leży nieruchomo.
Niby ciało przy ciele, tak blisko siebie, a jednak tak daleko.
Ona czuje jego ciepły i coraz szybszy oddech na swej szyi i delikatny lecz namiętny dotyk dłoni na swym ciele.
Mogłoby się wydawać, że to początek wspaniałej, namiętnej gry wstępnej.
Każdy jego dotyk sprawia niestety, że mięśnie jej ciała spinają się, gardło zaciska się coraz mocniej, a po policzku spływa pierwsza łza.
Dziewczyna walczy ze sobą, z targającymi nią emocjami.
Z jednej strony kocha i pragnęłaby złączyc się w miłosnym akcie ze swoim wybrankiem, z drugiej jednak strony każdy kolejny stosunek utwierdza ją w przekonaniu, że jej organizm nie odczuwa już przyjemności tak jak kiedyś, że gorący niegdyś seks stał się zwykłym obowiązkiem, do którego coraz częściej się zmusza.
Nerwowo naciaga na siebie kołdrę, wycierając nią płynące z oczu łzy, a usta tuli do poduszki mocno je zaciskając, by partner nie usłyszał jej płaczu.
Nie jest w stanie wyznać mu swoich uczuć.
Czuje wstyd, upokorzenie i strach. Nagle postanawia spróbować jeszcze raz, mając nadzieję, że tym razem i ona osiągnie szczyt rozkoszy.
Obraca się twarzą w stronę mężczyzny.
Wtula się w jego ramiona i ... zalewa się łzami.
Nie jest w stanie zmusić się, wyłączyć mózg, w którym tyle myśli się kłębi, zbyt wiele ją to kosztuje.
Nagle on nerwowo wstaje i wychodzi z pokoju.
Domyśla się o co jej chodzi, jednak nic nie mówi.
Wraca po chwili, gasi świece i całuje ją na dobranoc.
Oboje zasypiają z poczuciem winy i złości.
On martwi się, że to przez niego jego ukochana, stroni od zbliżeń i wścieka się, że ona nie chce z nim o tym rozmawiać.
Ona natomiast boi się, że seks już nigdy nie sprawi jej przyjemności.
http://www.weekendowo.pl/ciekawostki/p,kochanie-poczujesz-roznice-czyli-kompromisy-w-milosci.html

piątek, 19 sierpnia 2016

PISANE ZE ŁZAMI W OCZACH

Wakacje powoli zmierzają ku końcowi.
Przedostatni ich tydzień spędzam z dziewczynkami u mamy w mieście, w którym się wychowałam i za którym bardzo tęsknię.
Nie mogę się nacieszyć tym pobytem, nagadać z przyjaciółkami, chciałabym wszystkich znajomych odwiedzić, wszystkie miejsca mi znajome i ulubione zobaczyć i pokazać dzieciom.
Cieszy mnie spotykanie ludzi, których dawno nie widziałam, bliższych i dalszych znajomych, opowiadanie pierworodnej o  swojej szkole średniej, wychowawczyni (u  której byłyśmy z wizytą), wspominanie przeszłości, młodości i dzieciństwa.

Serce mnie boli i gul stoi mi w gardle na myśl, że już za kilka dni będę musiała wracać do domu.
Nie żebym go nie lubiła, bo chociaż ciasny to własny i lubię wracać do niego jako do mieszkania.
Nie lubię tylko miasta, w którym mieszkam.
Nie mogę wybaczyć sobie tej pochopnie podjętej decyzji o zamieszkaniu tam :(

Każdy dzień tu spędzony jest dokładnie zaplanowany i każda godzina wypełniona atrakcjami.
Nie daje odetchnąć nikomu, ani mamie ani dzieciom, bo szkoda mi czasu na siedzenie w domu.
Chciałabym maksymalnie wykorzystać ten czas tu spędzony.
Niestety jak zwykle to bywa, nie uda mi się odwiedzić wszystkich miejsc, zobaczyć ze wszystkimi znajomymi :(
Zawsze tego czasu jest za mało, niezależnie od tego na jak długo przyjeżdżam.
Najchętniej zostałabym tu jeszcze na kilka dni, tydzień, miesiąc, a najlepiej to na zawsze.

Mam tak samo jak ty
Miasto moje a w nim
Najpiękniejszy mój świat
Najpiękniejsze dni!!!!
Zostawiłam tam kolorowe sny!!!!! 😢


Wiecie co boli najbardziej?
To, że mąż wie jak bardzo chciałabym tu żyć i jak nie lubię miasta, w którym mieszkamy, a mimo to nie chce słyszeć o przeprowadzce.
                                       http://zszywka.pl/tag/łza

sobota, 13 sierpnia 2016

SEN

Miałam sen.
Nie dzisiejszej nocy.
7 lat temu.
Byłam wtedy w ciąży z pierworodną.
Śniło mi się, że moje dziecko miało wypadek.
Nie pamiętam czy dziecko było w samochodzie, czy w wózku, ani w jakim wieku było.
Pamiętam, że wpadło do wody. Zimnej i ciemnej.
Pamiętam, że później chodziłam po cmentarzu, który był na jakiejś górce i rozpaczliwie szukałam grobu.
Obudził mnie wtedy mąż bo płakałam przez sen.

Od tamtego momentu bałam się, że to jakiś zły znak dla dziecka, ostrzeżenie dla mnie.

Mój pierwszy poród nie był jakiś dramatyczny.
Później zajęta byłam opieką nad córką i jakoś o tym nie myślałam.
Po jakimś czasie zdecydowaliśmy się na drugie dziecko i wróciły wspomnienia o tamtym śnie, a wraz z nimi obawy.

Do dziś mam noce, kiedy nie mogę zasnąć. Przewracam się z boku na bok i chociaż nie chce, to i tak to wszystko do mnie wraca.
Aż dziwne jest, że po tylu latach pamiętam ten sen i że tak często wracam do niego wspomnieniami.

Mam nieraz tak, że pewne sytuacje dzieją się w moim życiu po dwa razy - tzw. deja vu.
Boję się, że pewnego dnia powtórzy się sytuacja z mojego snu tylko w realu.
Wiem, że głupia jestem.
Po prostu nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jeśli jest wszystko dobrze, to taka sytuacja nie może trwać wiecznie i któregoś dnia stanie się coś złego.
Tak jak balon, który się rozciąga podczas nadmuchiwania i kiedyś musi pęknąć.
http://minionek777.pinger.pl

środa, 10 sierpnia 2016

PĘDZĄCY CZAS

Czas pędzi nieubłaganie.
Dni tak szybko mijają.
Jeszcze niedawno oczekiwałam na wakacje a już liczę dni do rozpoczęcia kolejnego roku szkolnego pierworodnej i pierwszego roku w przedszkolu młodej.
Można by pomyśleć, że skoro mam wakacje, to czas płynie mi wolniej i spokojniej.
Nic bardziej mylnego.
Nie potrafię się zatrzymać i cieszyć chwilą.
Nie potrafię się wyluzować tak naprawdę, tak jak kiedyś, kiedy to ja miałam wakacje szkolne.
Bez przerwy myślę o tym, co jeszcze jest do zrobienia, do kupienia.
Trzymam się sztywno zegarka, który bezustannie przypomina mi o porach posiłków, kąpieli czy spania.
Na początku wakacji trochę odpuscilam dzieciom i pora spania przeciągala się z godziny 20 do 22.
Od pewnego czasu staram się kłaść dziewczynki trochę wcześniej, aby pod koniec wakacji powrócić do godziny 20 powoli i bez szoku, że nagle trzeba iść wcześniej spać.
Staraliśmy się z mężem jak najbardziej urozmaicić te wakacje i sprawić by dziewczynki miały co wspominać przez cały rok.
Dla mnie największym wyzwaniem podczas wakacji było oduczenie młodej od smoczka.
Bałam się tego, że sobie nie poradzimy, że w końcu ulegne jej błaganiom albo że weźmie mnie na płacz i rozpacz.
Nie było jednak tak źle, jak się spodziewałam.
Zdarzało się,  że młoda czasem wspominała o smoczku ale dzięki wieczornym rytuałom udawało mi się odwrócić od niego jej uwagę.
Wydaje mi się, że odniosłysmy sukces, bo od początku lipca młoda nie miała smoczka w buzi.
No i w dzień nie śpi już w pieluszce. Zakładałam jej jednak tzw pampersa na podróż samochodem (bo trochę w te wakacje podrozowalismy) no i oczywiście na noc.

Zbliżający się 1 września przyprawia mnie już o ból głowy, ścisk w gardle i skręt w żołądku.
Boję się płaczu młodej, że nie będę mogła się rozstać ze spazmującą córka.
Boję się, że będę płakać razem z nią i będę się zastanawiała nad zebraniem jej do domu i rezygnacją z przedszkola.
Boję się, że nie będę potrafiła znaleźć sobie miejsca w domu podczas nieobecności dzieci.
Czas pokaże czy przetrwam tą próbę.
                 http://www.matkapracujaca.pl/2015/02/pedzac-do-przodu.html?m=1

środa, 20 lipca 2016

ROCZNICOWE WSPOMNIENIA

Wczoraj obchodziliśmy z mężem 8 rocznicę ślubu.
Z tej okazji pozwolę sobie na małe podsumowanie tego minionego czasu.
Zamykam oczy i wracam myślami do tamtego dnia....
Pogoda była kapryśna. Było ciepło (jak na lipiec przystało), słonecznie ale nie obyło się bez deszczu. Pamiętam zdanie, które kilkakrotnie powtarzałam ubierając się w domu do ślubu,  nerwowo zerkając za okno i obserwując padający (choć trafniejsze byłoby określenie ulewny) deszcz. Brzmiało ono "najważniejsze, że nie pada"!!!!  Byłam mocno zestresowana. Nawet teraz, gdy wspominam to wszystko mam to samo uczucie w żołądku.
Przyznam, że nie zdawałam sobie sprawy, z tego jak wygląda życie w małżeństwie i co mnie (nas) czeka, ale wierzyłam w to, że będziemy razem szczęśliwi i że niezależnie od tego co i jak będzie to wszystko przetrwamy.

Przed ślubem miałam wątpliwości.
Oj miałam!!!!
Przez chwilę się nawet przestraszyłam, że chyba nie dam rady tak na zawsze i mimo, że miałam chwilę zawahania to odkąd poznałam swojego obecnego męża nie opuszczało mnie dziwne wrażenie, że jesteśmy sobie przeznaczeni.
Poszłam więc za głosem serca.
Czy żałuję? Hmmm...
Muszę się przyznać bez bicia, że czasem mieliśmy przez te 8 lat przejściowe kłopoty. Były dobre i źle chwile i dni. Zdarzało mi się pomyśleć albo powiedzieć, że żałuję swojej decyzji sprzed lat. Natomiast nigdy nie żałowałam tego, że jestem matką.

Chciałam wrócić jeszcze do chwili kiedy szykowałam się w domu do ślubu. Były ze mną prawie wszystkie przyjaciółki. Większość z nich jest mi bliska do dziś.
W tym momencie chciałam Wam podziękować za obecność, wsparcie i wspólnie spędzone chwile, te sprzed ślubu i te z minionych 8 lat. Dzięki Wam patrząc wstecz myślę "kurde ale ja  mam zaje...te wspomnienia!!!!".

Patrząc teraz na zdjęcia ze ślubu jest wiele rzeczy, które bym zmieniła. Inna suknia, inne buty, inna fryzura, inni goście (była osoba której wolałabym nie zapraszać!!!), inny plener, więcej bym jadła (bo chyba niczego w dniu ślubu nie zjadłam poza tortem oczywiście) i więcej bym się bawiła.
Jednego bym tylko nie zmieniła. Męża.
Wiem, że czasem na niego narzekam ale w końcu mogłam trafić gorzej 😜
Nie jest ideałem (bo kto nim jest?), zdarzało się, że zranił mnie nie raz ale kocham go.
Ja w końcu też święta nie jestem.

Rocznicy ślubu nie spędzaliśmy jakoś szczególnie.
Ot tak po prostu RAZEM.
Przez dzień każdy miał swoje sprawy, a wieczorem gdy dzieci poszły spać wypiliśmy drinka, pooglądaliśmy film i mieliśmy coś jeszcze w planach ale sen mnie zmorzył po alkoholu 😜
I tak właśnie minęła nasza 8 rocznica ślubu.
Koniec.
      http://w-kartki.eu/2942_ekartka_osma_rocznica_slubu.html

środa, 13 lipca 2016

CHWILA GROZY

To była sobota.
Jak co wieczór szykowałam młodą do spania.
Podczas mycia zębów w łazience zaczęła się bawić gryząc szczoteczkę, którą usiłowałam umyć jej zęby. Oczywiście puściły mi nerwy i po kilku upomieniach szczeliłam ją po ręcę.
Zaczął się płacz (czego ja durna mogłam się domyślić), a że miała buzię pełną piany zaczęła się krztusić.
Nie pomogły prośby ani krzyki.
Ciągle płakała, co uniemożliwiało mi wypłukanie jej tej cholernej pasty. 
Do akcji wkroczył mój mąż, który zacząć podawać jej wodę do płukania kiedy ona niby już nie płakała, ale łapczywie wciągała powietrze i wtedy stało się...
Młoda zakrztusiła się wodą.
Zaczęła kaszleć, wymiotować.
Gdy się chwilę uspokoiła, znowu dał jej wodę do przepłukania buzi i zaczęło się od nowa. 
To był jakiś koszmar!!!!
Gdy się wreszcie skończył, młoda była zmęczona i spłakana więc szybko się położyła. 
Leżałam razem z nią i żałowałam tego co się stało!!!!
Wiem, że to wszystko moja wina, że ta cała niepotrzebna sytuacja wydarzyła się tylko i wyłącznie przeze mnie!!!!

Gdy tak leżała obok mnie przypomniał mi się artykuł, który czytałam jakiś czas temu o wtórnym utonięciu.
W skrócie chodzi o to, że gdy dziecku dostanie się woda do płuc to mimo, że ją odkaszle i na pierwszy rzut oka może się wydawać, że wszystko jest w porządku to woda podrażna narządy, powodując obrzęk płuc i może zakończyć się śmiercią.
Gdy młoda zasnęła zaczęłam szukać informacji w necie.
Po przeczytaniu tego artykułu
http://m.onet.pl/styl-zycia/kobieta/dziecko,brmbt5 byłam już zestresowana.
Przeczytałam jeszcze jakie są objawy i co powinno mnie zaniepokoić podczas obserwacji dziecka.
Napisane było, że proces wtórnego usunięcia może trwać nawet do 72h, a w tym czasie dziecko bądź osoba może być senna, lekko otumaniona, wyczerpana, może wystąpić ból w klatce piersiowej, problemy z oddychaniem, a gdy dodatkowo pojawia się kaszel bądź gdy w momencie zachłyśnięcia wodą doszło do wymiotów to należy niezwłocznie udać się do szpitala.
Już wpadłam w panikę, a gdy z pokoju dziewczynek dobiegł mnie kaszel młodej ręce mi się rozszerzęsły, a nogi zrobiły się jak z waty.
Zastanawiałam się nerwowo nad tym czy jechać czy nie jechać do szpitala.
Jedyna rzeczą,  która powstrzymywała mnie przed wizytą w szpitalu był fakt, że młoda od kilku dni miała katar, który uniemożliwiał jej swobodne oddychanie podczas snu i towarzyszył temu również kaszel.
Spałam z nią całą noc (o ile to można w ogóle nazwać spaniem).
Czuwałam z latarką w ręku i przy każdym kaszlnięciu, chrapnięciu i obrocie na inny bok zrywałam się świecąc latarkę, sprawdzając czy oddycha i czy wszystko jest ok.
To była jedna z najgorszych i najdłuższych nocy jakie pamiętam.
Nigdy jeszcze tak się nie bałam.
Modliłam się i płakałam na zmianę, prosząc Boga, żeby nic się jej nie stało.
Rankiem obudziłam się wdzięczna Bogu, za to, że ta noc wreszcie się skończyła i że młoda ma się dobrze. Moja czujność jednak była wzmożona jeszcze przez najbliższe 48 godzin.
Tak naprawdę odetchnęłam z ulgą dopiero we wtorek wieczorem po upływie 72h od tego wydarzenia.
Pisząc dziś ten wpis wszystko do mnie wróciło.
Znowu zrobiło mi się gorąco i słabo, a żołądek podszedł mi do gardła tak jak wtedy w sobotę.
Nie wiem czy podczas mycia zębów też może dojść do wtórnego utonięcia.
Może nie, może niepotrzebnie panikowałam, ale przeżyłam wtedy chwile grozy i byłam przerażona.
Od tamtego dnia przy myciu zębów jestem bardzo ostrożna, a do wody mam zupełnie inne podejście.
http://dompelenpomyslow.pl/index.php/czym-jest-wtorne-utoniecie-dziecka/

sobota, 9 lipca 2016

MARZY MI SIĘ...

Marzy mi się dom, taki z ogrodem, placem zabaw, duża ilością trawy i otwartą przestrzenią do rozkładania namiotu i basenu w lecie, do gry w piłkę i wielu zabaw na świeżym powietrzu. 

Chciałabym, aby było w nim zawsze pełno gości, zarówno tych zaproszonych, jak i tych wpadających bez zapowiedzi. 

Marzy mi się taras albo altanka, gdzie jedzenie smakowało by lepiej niż w domu, gdzie mogłabym delektować się ciepła kawą patrząc na bawiące się szczęśliwe i bezpieczne dzieci.

Wieczorami siadałabym w ogrodzie, by napawać się widokiem rozgwieżdżonego nieba.

Oj marzy mi się..... marzy!!!!!!
Bo kto mi zabroni 😜
http://bi.gazeta.pl/im/2/6155/z6155782Q,Grupy-roslin-ozdobnych-rozmieszczono-na-obrzezach.jpg

Ps. Jeśli chodzi o zdjęcie, to nie do końca o to mi chodziło, ale nic innego nie odnalazłam. Widać, nikomu jeszcze nie udało się stworzyć mojego idealnego ogrodu 😜

sobota, 2 lipca 2016

WYZWANIE

Młoda idzie od września do przedszkola. Już mam stresa, na samą myśl o tym.
Na pewno będzie dużo płaczu.
Boję się, że nie wytrzymam tego i będę rozważać rezygnację z przedszkola :(

Z pierworodną nie miałam problemu. Nigdy mi nie płakała, nie narzekała i nie błagała mnie o to, bym pozwoliła zostać jej w domu.
Mam wrażenie, że z młodszą nie pójdzie mi tak łatwo.

Ja nie chodziłam do przedszkola. Mama zaprowadziła mnie tylko raz. Trzymałam się kurczowo jej nogi i zalewając się łzami prosiłam, żeby mnie nie zostawiała.
Mama płakała razem ze mną.
Zabrała mnie ze sobą do pracy i tak już zostało. Prowadziła własną działalność (sklep meblowy). Pamiętam jak chowałam się w szafach, przybijałam pieczątki i wypełniłam stare, niepotrzebne mamie dokumenty.
W końcu i tak musiałam iść do przedszkola - do zerówki, ale wtedy byłam starsza i przedszkole już mnie nie przerażało, tak jak w wieku 3 lat.

Póki co są wakacje, a mnie czeka nie lada wyzwanie, a nawet dwa.

Po 1
Muszę sprawić, żeby moje dziecko (które ze smoczkiem się nie rozstaje, ze smoczkiem śpi, ogląda bajki, maluje, tańczy i mówi) pożegnało się z pypą, cumelkiem, moniem (czy jak Wy tam na smoczek mówicie) albo korzystało z niego tylko do spania nocnego.

Po 2
Młodej do spania zarówno w nocy jak i w dzień dm drzemki zakładałam pieluszkę tzw pampersa. A pieluszek w przedszkolu nie akceptują, więc trzeba nauczyć ją spania bez.

Takie oto zadania przede mną.
To z pampersem nie jest trudne. Muszę pamiętać tylko, żeby zrobiła siusiu przed i po drzemce.
Gorzej będzie rozstać się ze smoczkiem (np z czasie drzemki, w kościele lub kiedy będzie śpiąca i marudna).
No ale jakoś musimy to zrobić :)

http://www.mojbobas.com/smoczek-anatomiczny-0-6m-canpol-i34.html

piątek, 1 lipca 2016

O WIELKIEJ OCHOCIE NA PAPIEROSA!!!!

Nigdy nie paliłam nałogowo. 
Robiłam to bo taka była moda, bo koleżanki paliły i dla towarzystwa.
Nigdy nie lubiłam smaku papierosa w ustach i tego zapachu z buzi, a przede wszystkim nienawidziłam palić w samotności!!!
Za to papieros w dobrym towarzystwie smakował fantastycznie.
Wtedy jakby mniej śmierdziało z  buzi i smak dymu papierowego był jakiś inny, lepszy:)



Na studiach (czyli dawno temu) paliłam w zasadzie tylko w weekendy, kiedy miałam zjazdy:) Z niecierpliwością czekałam każde
1.5 godziny,  żeby zaraz po skończonych wykładach bądź ćwiczeniach lecieć ze znajomymi na papieroska.
Nie przeszkadzało mi nawet zimno, wiatr, padający nieraz deszcz czy śnieg.
A te rozmowy prowadzone podczas palenia!!!
BEZCENNE!!!!


Nadal jestem osobą niepalącą, ale czasami mam ogromną ochotę na papierosa zwłaszcza na takiego w dobrym towarzystwie:)

http://wonderfulday.blog.onet.pl/2011/03/13/palace-dziewczyny-oo1/

piątek, 24 czerwca 2016

WAKACJE!!!! ZNÓW BĘDĄ WAKACJE!!!!!

W końcu wakacje!!!!!
W sumie to nie moje, ale bardzo mnie cieszą zwłaszcza, że mam już plany co do nadmiaru czasu wolnego :)

Po 1 NIE BĘDĘ WSTAWAĆ Z ŁÓŻKA PRZED 7!!!
Po 2 WIĘCEJ LUZU, A MNIEJ POŚPIECHU!!!
Po 3 WYCIECZKI I WYPRAWY (NA POŁONINY, MOŻE TEŻ KORBANIA)
Po 4 PIERWORODNĄ WYSYŁAM NA KILKA DNI DO JEDNEJ I DO DRUGIEJ BABCI
Po 5 MAM ZALEGŁE SPOTKANIA TOWARZYSKIE, WIĘC ZAMIERZAM WSZYSTKO NADROBIĆ
Po 6 WEEKENDOWY WYJAZD DO PRZYJACIÓŁKI ZE STUDIÓW!!!
Po 7 BĘDĘ ROBIŁA WSZYSTKO, ŻEBY MOJE DZIECI MIAŁY Z TYCH WAKACJI WSPANIALE WSPOMNIENIA

Miniony rok szkolny był dla nas trudny, stresujący i  bardzo męczący.
Wczesne wstawanie, nadmierna ilość zadań domowych (zbyt duża dla sześciolatki, która została wyrawana ze świata zabawy i beztroski, i wsadzona w szkolną ławkę). Mnóstwo stresu głównie mojego, który udzielał się członkom mojej rodziny.

Wiele razy puściły mi nerwy, wiele razy krzyczałam na młodą jak wariatka, wiele razy żałowałam wykrzyczanych do niej słów, wiele razy też płakałam ze złości i z bezsilności.

Dobrze, że ten rok szkolny nareszcie się skończył!!!!

Zdaje sobie sprawę z tego, że w przyszłym roku szkolnym wcale nie będzie łatwiej, ale póki co, nie będę się tym przejmować!!!

Mam wakacje!!!
Zamierzam się nimi cieszyć, delektować i wykorzystać je tak, by w czasie deszczowych i chłodnych dni było co wspominać!!!!!
http://www.obrazki.jeja.pl/47735,wakacje.html

wtorek, 14 czerwca 2016

O PRZYJAŹNI

Może moja relacja z przyjaciółkami nie wygląda jak ta, z filmu "Sex w wielkim mieście" ani "Przyjaciółki", ale wydaje mi się, że mimo dzielącej nas odległości zawsze mogę liczyć na pomoc bądź radę każdej z nich.
Wiadomo, życie to nie film i każda z nas ma swoje sprawy, obowiązki, a wolną chwilę poświęca rodzinie i nawet, gdyby chciało się na chwilę oderwać od codzienności, to przeważnie brakuje na to czasu.

O PRZYJACIÓŁKACH 
Z tymi co niedaleko mieszkają, staram się widywać co jakiś czas, ale jak to przy dzieciach bywa to często zdarza się tak, że albo moje albo ich są chore.

Z tymi co daleko, aczkolwiek w kraju widuję się rzadziej, ale kontakt telefoniczny i elektroniczny jest na bieżąco.

Z tą poznaną na studiach widuję się już od 10 lat tradycyjnie raz w roku. W te wakacje nasza kolej!!!! Jedziemy do nich na weekend!!!! Już się nie mogę doczekać!!!!! :*

Mam w Polsce też taką przyjaciółkę, z którą nigdy nie spotkałam się face to face, i tak naprawdę dopiero kilka lat temu dowiedziałam się jak wygląda dzięki facebookowi, a znamy się z forum, gdyż obie w tym samym czasie starałyśmy się o dziecko (ja o pierwsze, ona po długiej przerwie i po bolesnych małżeńskich przejściach, o drugie) i dzieliłyśmy się informacjami i wrażeniami na temat zajścia i bycia w ciąży. I tak to trwa do dziś. Już ponad 7 lat :)

Z tymi co za granicą, też za często się nie widuję. Pozostaje facebook i telefon.

Mam też kilka takich kobitek przy sobie, które nie są może moimi przyjaciółkami, ale nie są też zwykłymi koleżankami, bo znają moje sekrety i tajemnice, o których nie wiedzą inni.
Potrafią mnie też opierdzielić i potrząsnąć mną gdy trzeba, pocieszyć gdy jestem w rozsypce, słuchać gdy potrzebuję się wygadać, doradzić gdy nie wiem co zrobić i podzielić się swoim doświadczeniem i swoimi problemami.

Linka do mojego bloga posyłam tylko zaufanym osobom, a z doświadczenia wiem, że nie wszystkim znajomym mogę zaufać, wiec dostają go nieliczni (a w zasadzie nieliczne).

Mam nadzieję, że w zbliżające się wakacje nadrobię wiele przyjacielskich zaległości!!!!
http://www.temysli.pl/33671/przyjaciel_to_ktos_kto_rozumie_twoja.html


wtorek, 7 czerwca 2016

SPROSTOWANIE!!!

Chyba po przedostatnim wpisie jestem wszystkim czytającym mojego bloga winna sprostowanie, bo mam wrażenie, że patrzycie obecnie na mojego męża jak na jakiegoś kata.
Niedawno pewna mądra kobieta napisała na swoim blogu, że nie powinno się pisać wpisów pod wpływem emocji.
Do dnia, w którym wrzuciłam swój wpis zatytułowany ":(" nie zgadzałam się z tym.
Myślałam że jestem szczera w tym co pisze, ale teraz wiem, że miałam dużo żalu i ogromnego doła i brakowało mi dystansu przy pisaniu.
Bo tak naprawdę to ja kocham tego mojego męża, mimo że czasem sprawia mi przykrość (tą sprawę już z nim wyjaśniłam)!!!!
On jak każdy człowiek palnie nieraz coś, czego później żałuję.
I mimo, że jak każdy ma swoje wady, i że mam do niego żal, że nie chce się z tej zasranej dziury  wyprowadzić, to jest naprawdę dobrym człowiekiem.
Nie zrozumcie mnie źle, bo nie staram się go wybielic czy usprawiedliwic.
Patrzę na opisaną przeze mnie sytuacje już na chłodno, bez emocji.
Oczywiście tego co powiedział, nie da się wymazać (chociaż z moimi problemami z pamięcią może się okazać za jakiś czas, że już tego nie pamiętam!!!!) ale przecież nie złożę pozwu rozwodowego z powodu jednego wypowiedzianego w nerwach słowa.
Obiecuje ze następnym razem, gdy będę w szale emocji pisała coś, to zanim wrzucę na bloga, przeanalizuje to jeszcze na spokojnie, gdy złość mi minie.
http://opisy-dla-ciebie.blog.pl/files/2016/02/10985414_1641607846122670_4154305619312811082_n.png

niedziela, 5 czerwca 2016

PRAWIE JAK DOKTORKA

Gdy zostałam matką żałowałam, że nie uczyłam się na lekarza.
Od kiedy mam dzieci zdobyłam pewną wiedzę i umiejętności wstępnej diagnozy chorego dziecka, dzięki czemu nie muszę biegać co chwilę do pediatry.
Wiadomo, na początku gdy urodziła się nasza pierworodna, to z każdą pierdołą kaszlem, temperatura lecialam zaraz do lekarza.
Z czasem jednak nauczyłam się:

  • rozpoznawać rodzaj kaszlu (suchy, mokry) i leczyć go na własną rękę, 
  • zbijać temperaturę, 
  • robić inicjacje (wiem też, kiedy mam użyć do inhalacji mucosolvan, a kiedy berodual),
  • czym ulżyć dziecku w katarze, przy bolesnym ząbkowaniu,
  • co podawać na ból brzucha, przy biegunkach czy wymiotach.

Moja apteczka powiększyła się też o asortyment potrzebny do wyleczenia wszystkiego na własną rękę.
Mam więc:

  • kilka rodzai syropow na kaszel (w zależności od tego jaki to kaszel i jak długo się utrzymuje), 
  • kilka rodzai leków na gardło (aerozmole i tabletki do ssania),
  • coś na biegunkę, 
  • na ból brzucha, 
  • kilka rodzai syropów i czopków przeciwgoraczkowych, 
  • leki odpornościowe,
  • aerozole i krople na katar i sól fizjologiczną do nosa, 
  • sól fizjologiczną do inhalacji,
  • odpowiednie leki do inhalacji, 
  • maści (na odparzenia, zaczerwienienia, rozgrzewające, ułatwiające oddychanie podczas kataru, na obrzęki i stłuczenia),
  • krople na alergię, 
  • płyn na bolące dziąsła. 
Zakupiliśmy też urządzenie do inhalacji i bańki bezogniowe, które stawia mój mąż.
Oczywiście musiałam się nauczyć dawkowania każdego lekarstwa oraz tego, jak długo można dany lek stosować.
Szkoda tylko, że nie potrafię osłuchiwać dziecka stetoskopem, bo udałoby mi się zaoszczędzić dużo czasu zamiast siedzieć w kolejce do lekarza.
http://www.123rf.com/photo_12201782_sick-teddy-bear-lying-in-bed-and-sitting-next-to-mom-with-a-thermometer-vector-illustration.html