środa, 10 grudnia 2025

DZIWNA

 Ja to jednak dziwna jestem


Dostałam jakiś czas temu na imieniny voucher do Rossmanna 

i postanowiłam go dziś wykorzystać

Poszłam z zamiarem zakupu fajnego mleczka do twarzy 

wyrównującego koloryt z firmy fluff 

I może coś do tego, 

bo drugi produkt za 50% ceny  w aplikacji był 

Albo jakiś pachnący żel pod prysznic

Bądź balsam

A może jakąś biżuterię?


A wyszłam ze sklepu

Z produktami na świąteczną zbiórkę  dla dzieci z domu dziecka 

dla córki do szkoły

Z kosmetykami dla moich dziewczyn

I dla męża na urodziny🤦


I znowu sobie nic nie kupiłam 🤣

A zrealizowałam voucher 

I musiałam jeszcze dopłacić drugie tyle 🤦


Nie potrafię wydawać pieniędzy na siebie.

Zawsze mi szkoda.

I zastanawiam się pk co mi to.

Wolę kupić coś 

dla kogoś 🤷

    https://memy.pl/mem_927149_wyczuwam_ze

czwartek, 6 listopada 2025

DOJRZEWANIE INACZEJ

Gdy młodsza córka (12 lat) dostała swoją pierwszą miesiączkę, 
trochę mi ulżyło, że ma już to za sobą, 
a trochę byłam przerażona tym, 
że doszło do tego tak wcześnie
w porównaniu do starszej córki i do mnie
(obie miałyśmy miej więcej na przełomie 14 i 15 roku życia).
Nie spodziewałam się jednak zupełnie tego
jak będzie ona wyglądała 
i jakie niesie za sobą konsekwencje.

Rozpoczęło się zupełnie niewinnie 9 września.
Przez kilka dni raz było to bardziej obfite krwawienie, a raz mniej. 
Pobrudzona bielizna oraz spodnie 
zaczęły stawać się codziennością.
Już wtedy w głowie zapaliła mi się lampka 
ale przecież mi też się nieraz to zdarzało.
Nocne zmienianie i pranie piżamy oraz pościeli 
też stało się codziennością.
Zakupiliśmy duży (jak mi się wtedy wydawało) 
zapas podpasek na noc, 
wszystkie te największe, 
najchłonniejsze, 
które znikały w zastraszającym tempie.
Zakupiliśmy bieliznę menstruacyjną 
(nawet 2 sztuki żeby były na zmienię), 
do której te podpaski były mocowane.
Nosiła to wszystko dzień i noc, 
i nadal zdarzały się poplamione ciuchy, 
bielizna, pościel, a ostatnio nawet materac.
Zostały zakupione nawet podkłady pod prześcieradło, 
żeby zabezpieczyć materac.

Gdy rozpoczął się październik 
zaczęłam pytać o ten okres, 
który jak się okazało dalej trwał 
i nadal był tak samo intensywny.

Każde pytanie powodowało agresję 
i zdenerwowanie młodej.

Zadzwoniłam do poradni ginekologicznej 
w naszym mieście. 
Pielęgniarka od razu powiedziała, 
że dzieci nie przyjmują 
i że trzeba szukać ginekologa dziecięcego.... 
najbliżej w Rzeszowie.

Już się zestresowałam.
Usiłowałam dodzwonić się 
do kliniki Konsylium w Sanoku.
A jednocześnie 
załatwiałam skierowanie 
od lekarza rodzinnego 
na podstawowe badania, 
żeby sprawdzić w jakim stanie jest jej organizm 
po tak długim i obfitym krwawieniu.

Na wizytę w konsylium 
trzeba było czekać 2 tygodnie od telefonu 🤦 
Miałam jeszcze dzwonić w międzyczasie, 
że może się coś zwolni szybciej.

Wyniki z krwi słabe, 
aczkolwiek nie były poniżej normy.
Dostała witaminy N 2 miesiące 
z dużą zawartością żelaza.

Wychowawczyni w szkole 
i Pani z wf-u na bieżąco były informowanie o wszystkim, 
żeby mogła czasem nie ćwiczyć 
lub nie wykonywać niektórych ćwiczeń, 
bądź gdyby poczuła się słabiej.

Znajoma nauczycielka z pracy 
popytała w rodzinie 
i dostałam receptę na Cyclonamine, 
żeby zmniejszyć krwawienie.

Brała na początku 3x2 tabletki, 
gdy nam się wydawało, że krwawienie się zmniejsza, 
to zaczęła brać 3x1, 
aż tabletki się skończyły, 
a okres trwał nadal 🤦

Udało nam się 
o tydzień przyspieszyć wizytę 
więc 21.10 zgłosiliśmy się do Konsylium. 
Tam, Pani ginekolog 
wysłuchała mnie, 
zrobiła usg młodej 
i powiedziała, że wizualnie wszystko jest w porządku.
Może to być brak hormonu 
odpowiedzialnego za zakończenie krwawienia.

Przepisała jej Estrofem czyli estrogen 
i Progesterone Besins czyli progesteron, 
żeby zakończyć ten cykl miesiączkowy.
Powiedziała, że po ok 7 dniach 
od pierwszej tabletki powinno zmniejszyć się krwawienie. 
Estrogen musi brać 20 dni, 
a progesteron 10, 
od 11 dnia estrogenu. 
Po 7 dniach od zakończenia kuracji tymi lekami,  
ma się pojawić kolejna miesiączka 
i oby już  zakończyła się sama.
Dostała też Exacyl, 
to coś podobnego jak Cyclonamine 
ale pewnie inny skład i mocniejszy, 
ma za zadanie zmniejszyć krwawienia.
Ma to brać w razie potrzeby, 
ale już w kolejnych cyklach.

Oczywiście kazała się zarejestrować 
do Rzeszowa do poradni 
ginekologii dziecięcej na ul. Lwowską 
gdyż możliwe, że będzie potrzeba dłuższego leczenia, 
którego ona na dłuższą metę udzielić nie może. 
Może jedynie pomóc doraźnie, 
w razie gdyby krwawienie się przedłużało, 
a wizyta była odległa.
Wizyta z USG kosztowała nas 270zł.

Dała nam też skierowanie 
na kilka badań z krwi, 
z których tylko jedno dostałam na NFZ u lekarza rodzinnego (TSH), 
za resztę musiałam zapłacić z własnej kieszeni (FSH i ESTRADIOL) 65zł.

Badania wykonaliśmy od razu.
Moim zdaniem są w normie, 
ale to w zasadzie lekarz powinien je ocenić.

Końcem października minął 50 dzień miesiączki😱,  
młoda zjadła 6 tabletek estrogenu, 
a krwawienie było w dalszym ciągu bardzo obfite 
więc włączyłam exacyl 
i o dziwo coś zaczęło się zmieniać. 
Krwawienie ustało.
Nie od razu
i nie całkowicie 
ale było słabsze. 
Wręcz z dnia na dzień znikome.
Nie wiem czy zaczął działać w końcu estrogen 
czy to za sprawą exacylu ale udało się.

EDIT 1
Utrzymuje się plamienie w kolorze brudno-brązowym 
i w ilości większej niż przeciętne plamienie🤦

1.11 młodej włączyłam progesteron, 
tak jak zaleciała p. Doktor.

EDIT 2
Dziś 6 dzień progesteronu i 16 estrogenu 
plamienie nadal się utrzymuje🤷



https://pl.freepik.com/premium-wektory/chora-dziewczyna-cierpi-na-bol-brzucha-bol-brzucha-w-okresach-kobiecy-okres-problemy-kobieta-bolesna-miesiaczka-na-tle-duzy-kalendarz-ilustracja-wektorowa-plaskie_33041076.htm

wtorek, 7 października 2025

SZCZĘŚCIE 🍀

Nawet sobie często nie zdajemy sprawy jakimi jesteśmy szczęściarzami

I ile mamy myśląc, 

że nie mamy nic.


Bo szczęście to posiadanie rodziny

To dzieci

To możliwość przytulenia się do ukochanej osoby, nawet jeśli czasem ma się ochotę ją udusić albo pokazać jej fucka🖕

To ciepła dłoń w Twojej dłoni

To łóżko, które z kimś dzielisz

To dom, ciepły i głośny, do którego wracasz

To posiłek, który jesz z osobami, które kochasz

To możliwość usłyszenia głosu ukochanej osoby, choćby nawet miwlo to być przez telefon

To rozmowa, której potrzebujesz

To praca, którą kochasz

To ludzie, z którymi chcesz się spotykać.


Nie mam ładnego domu 

ani nawet dużego mieszkania, 

idealnej rodziny, 

milionów na koncie, 

figury modelki,

ani wymarzonej pracy,

ale wiem, że są wokół mnie ludzie, 

którzy nie mają nawet połowy z tego, co ja posiadam.


Są tacy, co walczą o każdy oddech 

dla swojego chorego dziecka.


I tacy co czuwają przy łóżku szpitalnym swojego partnera, patrząc na przedłużające się cierpienie bez nadziei na odzyskanie przez niego świadomości, prosząc Boga żeby zabrał go, do siebie


Są też tacy, którzy wracają do pustego domu,

jedzą  posiłki w samotności 

i kładą się spać do pustego łóżka.


I tacy co mimo rodziny i posiadania partnera, sami muszą zmagać się z problemami dnia codziennego i nie mają pomocy ani oparcia w drugiej osobie, a ich małżeństwo posuwa się ku rozwodowi.


Są też i takie osoby, które mimo posiadania pięknego, nowego domu żyją nie razem ale osobno jak obcy ludzie, wymieniając się tylko opieką nad dorastającym dzieckiem. 


Niektórzy dowiedzieli się właśnie o poważnej chorobie któregoś członka rodziny, ich świat rozpadł się na kawałki i nic co było ważne do tej pory, teraz nie ma znaczenia.


Są i tacy co stracili dziecko. 

I nie ważne czy nienarodzone, czy kilkuletnie albo dorosłe. Dziecko to dziecko i ta strata jest nie do opisania.




Dlatego, uważam się za szczęściare.


Mam małe mieszkanie ale nasze, własne.


Dwie nastoletnie córki, które są mądre, piękne i zdrowe.


Mam męża, który od 17 lat jest przy mnie, pomaga mi w domowych obowiązkach, zakupach. 

Ogarnia opłaty, obiady, dzieci. 

I wiem, że czasem marudzi i mamra 

ale czy to ma jakieś znaczenie?


Mam przyjaciół i dobrych ludzi wokół siebie, 

na których zawsze mogę liczyć.


Jestem zdrowa i Ci których kocham też.


To właśnie jest szczęście ♥️

https://pl.123rf.com/photo_216091481_szcz%C4%99%C5%9Bliwa-czterolistna-koniczyna-na-mi%C4%99kkim-tle-symbolizuj%C4%85cym-szcz%C4%99%C5%9Bcie.html


niedziela, 5 października 2025

TYPOWY DZIEŃ PRACY POMOCY NAUCZYCIELA W PRZEDSZKOLU

Niektórym rodzicom 

i ludziom nie związanym z przedszkolem 

wydaje się, że my w tej pracy 

to tylko siedzimy, 

bawimy się z dziećmi cały dzień, 

że tylko kawę za kawą pijemy,

i nic nie robimy.


Opowiem Ci teraz jak wygląda mój przykładowy dzień pracy...


Zdarza mi się czasami,

Być w pracy dużo przed godz 8,

ale tylko wtedy, gdy moja Sis pracuje od rana.

Idę z myślą, że na spokojnie napijemy się ciepłej (dla odmiany) kawy.

Gdy przychodzę kawka już czeka.

My sobie gadu-gadu (bo od wczoraj przecież się nie widziałyśmy więc mamy wiele do obgadania), a kawa stygnie. 

Czasem dowiem się, że spontanicznie robimy jakąś imprezkę urodzinową dla dziecka, 

Albo nagle zrodziło się jakieś przedszkolne święto, do którego mamy się na spontanie przygotować (na szybko szukamy materiału na gazetkę, napisu, dmuchamy balony, laminujemy i drukujemy dyplomy, planujemy prace plastyczną i ogarniamy materiały do niej potrzebne).... 


Aż tu nagle 8.15 czy 8.20 jest, 

biorę kilka łyków chłodnej już kawy 

i trzeba gonić po naczynia na śniadanie.


Talerze zazwyczaj rozkładają dyżurni ale ponieważ to 4 latki niekiedy trzeba im mniej lub bardziej pomóc. 


Po śniadaniu zbieram talerze i kubki, zmywam stoły, odnoszę naczynia do kuchni. 

Razem z innymi pomocami z piętra myjemy korytarz i szykujemy naczynia do deseru.

Międzyczasie nastawiamy pranie albo wieszamy, jeśli któraś puściła je z samego rana.


Następnie wracamy, każda do swojej sali na nasze zajęcia. 

Czasem jakieś fotki trzeba zrobić albo filmik, pomóc dzieciom przy pracy w książkach 

bądź w  zajęciach plastycznych.


Ok 10 - Obieram i podaje owoce na deser dla dzieci.


Gdy po deserze dzieci się bawią my wieszamy prace plastyczne na tablicy w szatni. Czasami prace te trzeba wyciąć i przykleić np. na kolorowe kartki aby było ładnie i estetycznie.

Szykuje też talerze na zupę.


Co roku w 1 semestrze przed godz 11 chodzimy do grupy 3 latków pomagać przy rozłożeniu leżaków i pościelek oraz karmić maluszki zupką.


Nasza zupa jest o 11.30.

Dyżurni rozkładają talerze i łyżki. 

Ja nalewam zupę. 

Po zupce zbieram naczynia, myje stoły i zanoszę talerze do kuchni.


Dzieci chwilę leżą na dywanie, później albo się bawią, albo mają zajęcia dodatkowe w książkach bądź plastyczne. Czasem idziemy na plac zabaw, spacer bądź na bajkę do sali z ekranem multimedialnym. 


Ja szykuje talerze, sztućce, kubki do drugiego dania.

Raz na jakiś czas składam pracę ściągnięte z wystawy do teczek dzieci, strugam kredki. 

Czasami zdarza mi się chwilę posiedzieć.

Tak bezczynnie. 

Po prostu.


O 13.30 jest drugie danie.

Naczynia rozkładają dyżurni. 

Ja nakładam jedzonko na talerze.

Po obiedzie zbieram naczynia, odnoszę do kuchni, zmywam stoły, zbieram jedzenie z podłogi, które nie trafiło do buzi naszych czterolatków i wylądowało pod krzesłem lub stołem.


Raz albo dwa razy w tygodniu staram się zetrzeć kurze w sali, posegregować zabawki.

Codziennie myje toalety, umywalki, ścieram kurze w łazience i wymieniam ręczniki na świeże,

gdy trzeba dokładam mydła do dozowników, papier toaletowy i ręczniki papierowe.


Czasami uda nam się dzieci z kilku grup zgromadzić w jednej sali, 

dzięki temu szybciej możemy posprzątać wszystkie 3 sale na piętrze. 

Często ok godz 15.45 spijam ostatnie łyki zmrożonej już kawy i idę umyć kubki🤦


Gdy pójdą już wszystkie dzieci z naszego piętra do domu

możemy dopiero wtedy pozmywać korytarz, schody, kuchnie i sale z ekranem multimedialnym

i jest to zazwyczaj kilka minut przed godz 16, a czasami po 16. 


Gdy zamykamy drzwi przedszkola często jest już chwilę po 16. 



Są też takie dni kiedy szykujemy się do większych uroczystości 

więc między tymi obowiązkami co mamy codziennie 

dodatkowo wieszamy dekoracje, ozdabiamy sale lub korytarz, prasujemy stroje, koszulki, obrusy, materiały na dekoracje, szykujemy naczynia, stoły, krzeselka, ławki, szykujemy sprzęt muzyczny.


Nie wiem czy to, co napisałam odzwierciedla dokładnie mój dzień pracy

i czy można to sobie jakoś wyobrazić 

ale są tacy ludzie 

którzy myślą, 

że my w tym przedszkolu 

to nic nie robimy 

tylko siedzimy i pijemy ciepłą kawkę. 




sobota, 4 października 2025

ROZŁADOWANE BATERIE

Ten tydzień mnie przeczołgał.

Już w środę jakiś kaszel mnie dopadł i chrypa.

W czwartek zaczęło boleć mnie gardło i z każdą kolejną godziną bardziej opadałam z sił.

Jednak piątek to był kulminacyjny moment tego tygodnia.


W pracy już ledwo przebierałam nogami.

Miałam delire, bolała mnie głowa, byłam słaba i na zmianę było mi zimno, a za chwilę gorąco.

Od środy leciałam na fervexie i lekach na ból gardła.

No i poskładało mnie wieczorem.

Padłam o 18 ledwo ciepła. 

Bolało mnie ciało, nogi.

Budziłam się co pewien czas, na zjedzenie bułki z czosnkiem, wypicie fervexu czy wysikanie się.

Obudziłam się następnego dnia po 9.

Bolaly mnie plecy i byłam słaba ale wstałam i z zabrałam się za śniadanie.

Później ogarnęłam klatkę schodową za sąsiadkę i przyniosłam zimowe buty z piwnicy, a wyniosłam letnie. 

Spociłam się przy tym jakbym co najmniej wyciskała siódme poty na siłowni, albo przebiegła maraton.

A miałam nic nie robić w weekend 🤦


Popołudniu się wykąpałam, nałożyłam toner na wlosy, rozścieliłam łóżko, nałożyłam hennę na brwi.

Od razu się poczułam zdrowsza 🤣

Gdy udało mi się położyć do łóżka było już po 20 🤷




Jednak gardło mnie trochę piecze jeszcze.

I poddusza mnie kaszel 🤷


Ale moze jutro będzie lepiej ......



sobota, 6 września 2025

41

W tym roku swoje urodziny świętowałam tydzień, od piątku, do wczoraj.

Gdy w piątek rano koleżanki z pracy zaskoczyły mnie urodzinowym torcikiem, kazały pomyśleć życzenie i zdmuchnąć świeczkę byłam w ogromnym szoku, a jednocześnie było mi miło oraz czułam wzruszenie.  

Oczywiście moim marzeniem wypowiedzianym w myślach była zmiana pracy.

Póki co, trzeba tyrać nadal w tym naszym kołchozie.

W piątek odwiedziała mnie koleżanka, żeby jej paznokcie przeciągnąć topem, a przy okazji opiłyśmy moje urodziny.

W sobotę świętowałam ze znajomymi w ich nowym, pięknym, ciągle dopieszczanym domku.

W niedzielę, u teściowej.

Cały weekend bezalkoholowo, bo umówiłam się z Panem Mężem, że będę kierowcą.

W poniedziałek Sis obdarowała mnie prezentem i miałyśmy się spotkać na winko, ale w tygodniu głowa mnie bolała kilka dni, więc spotkałyśmy się dopiero wczoraj.

Ponieważ pogoda nam sprzyjała posiedziałyśmy na balkonie przy świeczce, światełkach i z winkiem w dłoni.

Plotkowałysmy i śmiałyśmy się prawie do 23.


To były naprawdę bardzo dobrze spędzone  urodziny 🎂 




środa, 20 sierpnia 2025

ZAPACH KOŃCA SIERPNIA

Mmmmmm

Ostatnie podrygi lata....

Ostatnie ciepłe dni...

Wieszam na balkonie pranie,

Słońce grzeje mocno mimo popołudniowej godziny.

Za oknem czerwieni się jarzębina.


Biorę głęboki wdech i uśmiecham się do siebie.

W powietrzu czuć, że sierpień już się kończy.

Lubię ten zapach....

Przypomina mi moje beztroskie dzieciństwo.


Ale teraz życie wyglada inaczej niż wtedy.

Kiedyś martwiłam się tylko tym, że zaraz mama zawoła mnie do domu, gdy koleżanki mogły być na podwórku do późnych godzin.

W szkole podstawowej max o 20 musiałam być w domu.


Koniec wakacji był to dla mnie czas na nowe postanowienia szkolne, kolorowe zeszyty, nowe buty czy plecak.


A teraz...

Nowy rok szkolny to nowe gówniane problemy  międzyludzkie w pracy oraz te w domu.

Aż się boję kolejnego roku szkolnego moich dzieci. Zastanawiam się co, i która odjebie w tym roku.

I czym nowym zaskoczy mnie stary.


Posprzątałam łazienkę i miałam zabrać się za kuchnie....

Ale jest tak pięknie, że postanowiłam posiedzieć na balkonie i napawać się chwilą ciszy i spokoju....

Nałapać ciepła i promieni słonecznych tak, by wystarczyło mi na najbliższe chłodne i deszczowe dni...


Będę tęsknić...


Za latem....

Za słońcem...

Za opalenizną...

Za ciepłymi nocami, których w Polsce było mało w tym roku, ale zdarzały się...

Za pustym, cichym przedszkolnem...

Za wakacjami❤️

    https://www.werandacountry.pl/tag/sierpien

sobota, 16 sierpnia 2025

DZIWNY JEST TEEEEN ŚWIAT

Dziwne to.....

Żyjesz .....

Znasz wielu ludzi...

Ludzie Cię znają......

Spotykasz się z różnymi osobami każdego dnia....

A gdy przychodzi choroba zostaje garstka ludzi wokół Ciebie.

Najczęściej to najbliższa rodzina

Ci, którzy kiedyś byli wokół Ciebie, nie odzywają hsię....

Nie chcą przeszkadzać...

Nie wiedzą co powiedzieć...

Więc wolą milczeć.

Nie zdają sobie sprawy, że to może po raz ostatni mogliby zobaczyć, porozmawiać, usłyszeć, czy odczytać wiadomość od kogoś ...

Od kogoś, kogo może już jutro nie być...


I niby tylu znajomych było na Fejsie....

I tylu przyjaciół...


A na pogrzebie ....

Kilkanaście osób.

A jeszcze znajdzie się jakaś nawiedzona osoba, która w internecie  pod informacją  o śmierci i pogrzebie napisze, że ten człowiek to był taki, siaki i owaki ......  i choć może to prawda.... to po co?



Posta  napisałam na początku sierpnia pod wpływem emocji po pogrzebie sąsiada.

Zszokowala mnie garstka ludzi na pogrzebie człowieka, który mieszkał tu pewnie całe swoje życie czyli ponad 70 lat.


https://psycholog-kielce-cetera.pl/samotnosc-zjawisko-spoleczne/


niedziela, 20 lipca 2025

WAKAJKI❤️

W tym roku postanowiliśmy zaszaleć.

Wybraliśmy wczasy z biurem podróży RAKSO.

Mieliśmy do wyboru Włochy, które już nieco znamy i widzieliśmy albo nieznaną nam Czarnogóre.

Zdecydowaliśmy, że pojedziemy w nieznane.


Przerażało mnie trochę spakowanie 4 osób do dwóch walizek.

Zajęło mi to praktycznie jeden cały dzień

ale udało się i jestem z siebie bardzo dumna.

Ciuchy spakowane w woreczki i podpisane żeby w hotelu nie wyjmować wszystkiego, ani też nie szukać jednej rzeczy po każdym worku.


W końcu nadszedł długo wyczekiwany dzień naszej podróży.

Wyjechaliśmy ok 15.30.

Droga się dłużyła.

Tyłek bolał bardziej z każdą kolejną godziną.

Co pewnie czas były przystanki na siku co powodowało długie kolejki do toalety na postojach.

Niektóre wc były darmowe, za inne trzeba było zapłacić.


Gdy w końcu po 25h godzinach dojechaliśmy na miejsce wszyscy odczuli ulgę.

Wizja słońca, morza i śródziemnomorski klimat sprawiły, że szybko zapomnieliśmy o mało komfortowej podróży.

W hotelu dostaliśmy klucze do naszych pokoi. 


Początkowo gdy odebraliśmy nasz klucz byliśmy mile zaskoczeni dużym prysznicem, przestrzenną łazienką, ładnym pokojem oraz balkonem ale zdziwiły nas 2 łóżka. 

Okazało się, że u dzieci jest duże łoże więc mają klucz do naszego pokoju, a my do ich. 

W tym drugim pokoju było jedno duże łózko, mniejsza łazienka i niesamowity smród, a także pozostałości po poprzednich gościach w postaci talerzy i resztek jedzenia.

Zgłosiliśmy to więc od razu i momentalnie posprzątali nam pokój, a dzieci w tym czasie zaczęły się rozpakowywać.

Po chwili dostaliśmy informację, że pokój jest już wysprzątany. 

Gdy weszliśmy faktycznie w nim pachniało, było czysto i świeżo. 


Jakież było nasze zdziwienie, gdy po kąpieli i szybkim rozpakowaniu walizki poczuliśmy, że z łazienki, a dokładnie chyba z kanalizacji znowu okropnie śmierdzi.

Zgłosiliśmy to ponownie.

Przyszły Panie sprzątające, nalały coś do kratek typu Ajax i poszły.

Zeszliśmy do restauracji na kolację, zjedliśmy, wróciliśmy do pokoju, a tam.....

Smród i zacap🤦


Chcieliśmy znaleźć naszego pilota wycieczki ale nigdzie w pobliżu go nie było więc poszliśmy sami do właścicielki hotelu, która siedziała na recepcji i mówimy jaka sprawa (mówimy to raczej za dużo powiedziane, bo to był angielski łamany przez polski, a później to już całkiem po polsku bo zobaczyliśmy, że Pani nieźle rozumie nasz język i sporo po polsku mówi).


Chyba wiedziała mniej więcej jaka jest sytuacja z naszym pokojem, bo znalazł się dla nas.....

góralski domek na przeciwko hotelu z tym, że my mogliśmy korzystać tylko z samego dołu (pokój i łazienka).


Nie powiem, że były jakieś złe warunki. 

Wszystko ok ale czy my płaciliśmy za nocleg w Zakopanem ? 

Miał być hotel i to 4 gwiazdkowy. 


Moim zdaniem tutejsi właściciele hotelów powinni przyjechać do Polski i zobaczyć jakie są standardy w 3 gwiazdkowych hotelach u nas.

Patrząc na polskie realia to w tym naszym 4 gwiazdkowym czarnogórskim hotelu powinniśmy być jak Vipy!


Zapomniałam dodać, że zanim spakowaliśmy walizkę i wynieśliśmy się z pierwszego pokoju Pan Mąż naprawił półkę w łazienkowej szafce.

W góralskiej chatce już na dzień dobry musiał naprawić uchwyt na słuchawkę prysznicową, gdyż słuchawka nie trzymała się na miejscu i pod wpływem ciśnienia wody opadała i chlapała po samych nogach a nawet bardziej po ścianie🤦


Domek był naprawdę ok poza tym, że było w nim trochę ciasno i ruszały się deski sufitowe, gdy lokatorzy z góry poruszali się po swojej podłodze. Do tego słyszeliśmy każdy głos, dźwięk i stukot z góry.


Postanowiliśmy o naszej sytuacji powoedziec pilotów wycieczki. 

Okazało się, że cudownie znalazł się dla nas pokój w hotelu.


No i trzeba było znowu pakować walizki na szybko i  przenosić się do hotelu.


Tym razem na 3 piętro (pierwszym razem byliśmy na 1 piętrze razem z dziećmi).


Informację dla osób, które wybierają się do naszego hotelu (Sars), winda często nie działa więc my korzystamy tylko i wyłącznie ze schodów, ale że w Polsce mieszkamy na 4 piętrze to chodzenie po schodach na 3 piętro nie jest dla nas wyczynem. 

Z windy korzystamy tylko gdy mamy do przetransportowania walizki.


Pokój mieliśmy z widokiem na piękne wzgórze i  trochę ulicy ale w niczym nam to nie przeszkadzało.

Z tego pokoju byliśmy zadowoleni ale Pan Mąż oczywiście musiał już coś naprawić!

Tym razem ruszajacą się niemiłosiernie deskę sedesową. 

Śmialiśmy się, że powinien się tu zatrudnić jako konserwantor na okres wakacyjny 🤣


W hotelu codziennie są świeże ręczniki, uzupełniany jest papier toaletowy i mydło w kostce takie do umycia rąk, a jednorazowo dają żele pod prysznic kilka sztuk, szampon i odżywka do włosów. 

Oczywiście wszystko mieliśmy swoje, poza mydłem, z ich szamponu korzystaliśmy gdy przepierałam rzeczy, a żelu pod prysznic używaliśmy ich póki był 🤣

Pokojów nikt nie sprzątał w trakcie pobytu więc po kilku dniach zrobilił się lekki syf na podłodze. Kurzy też, bo wszystko było muśnięte brudem, szczególnie balkon.

Ale cóż🤷


Teraz o pobycie i odpoczynku....

W sobotę po przeprowadzce do chatki góralskiej zdążyliśmy jeszcze przywitać się z morzem i zaznajomić się z plażą no i zobaczyć przepiękny zachód słońca.


W niedzielę trochę pospaliśmy, a że śniadanie w formie szwedzkiego stołu mieliśmy w godzinach od 7 do 10 to na śniadanie zeszliśmy koło 9.

Co się później okazało, to nie był dobry pomysł z dwóch powodów....

Po 1 jedzenie było lekko przebrane, a kelnerzy w ogóle nie kwapili się żeby cokolwiek donosić

Po 2 plaża o 10 była już tak zatłoczona, że ciężko było znaleźć miejsce na 2 ręczniki i 2 materace😱


Dotarliśmy na tą piękną aczkolwiek zapchaną już turystami i tubylcami plażę. 

Udało nam się rozłożyć pod samym murem w dużej odległości od wody.

Najgorsze było przedostanie się od naszych ręczników do wody.

Nie było to możliwe w lini prostej. 

Trzeba było lawirować między ręcznikami i parasolami.


Chwilę się smażylismy. 

Dzieci oczywiście cały czas praktycznie w wodzie. Morze było dosyć spokojne więc mogły popływać na materacach.

Ja też nawet skusiłam się na kąpiel w jakże zimnej dla mnie wodzie🤣

Wszyscy poza Panem Mężem byli zabezpieczeni kremem z filtrem więc albo w ogóle nas słońce nie chwyciło albo tak tylko delikatnie. Natomiast On poszalał z masełkiem do opalania i jak zwykle spiekł się na skwarkę.

Nie powiem, że wyszedł na tym źle bo wygląda w porównaniu do nas jak murzyn.

Ale co się na cierpiał to jego🤣


W poniedziałek po wczesnym śniadaniu wyruszyliśmy na zwiedzanie Starego Baru.

Naszym przewonikiem była Basia, tubylec, której tato jest Polakiem więc świetnie mówiła łamaną polszczyzną. 

Wszystko rozumiała, pomagaliśmy jej czasem odpowiednie słowo znaleźć gdy coś opowiadała ale jej wiedza i poczucie humoru były naprawdę imponujące.

Pokazała nam ruiny starożytnego miasta, które było niegdyś ogromnym centrum handlu.

Było krótko, był czas wolny więc chyba każdy znalazł coś dla siebie.

Próbowaliśmy lokalnego piwa z dodatkiem soku z granatu, a dzieci samego soku.


Wróciliśmy wygłodniali więc zamówiliśmy na własny rachunek w naszej hotelowej restauracji pizze. 

Byliśmy obsłużeni jak vipy w odróżnieniu od tego jak jest codziennie gdy traktują nas jak grupę zorganizowaną.


Ogólnie na ulicach jest brudno, leżą śmieci i jedzenie, nie ma żadnej segregacji ani przyczepionych do butelek nakrętek. 

Na stołach w naszej restauracji jest chlew. 

Jak się coś komus rozleje na śniadaniu, a przychodzimy na obiado-kolację to dalej jest rozlane na stole.

Okruszki leżą.

Masakra.

W Polsce to jest perfecto👌


Wracając do opowiadania to tak się najedliśmy, że praktycznie nikt głodny nie był na obiadokolacji🤣

No ale do śniadania daleko więc trzeba było wszamać ( jakby to Kubuś Puchatek powiedział) jakieś małe co nieco 🤭


 A tak apropos jedzenia......

Na śniadanie był szwedzki stół o czym może już wspominałam. 

Więc był jeden rodzaj grubo pokrojonej bagietki 🥖 która wg dzieci trochę smakowała chlorem.

Masło w małych papierkach.

Dżem, masło orzechowe, pasztet w małych pojemniczkach.

Makaron 🍝 , risotto 🥘 , ziemniaczki podpieczone, czasem puree, jakby z obiadu🤣

Jajecznica, omlet, naleśniki 🥞 inaczej smakujące niż nasze, ciasteczka z ciasta francuskiego.

Ogórki 🥒 , pomidory, feta, jakaś kapusta poszatkowana, czasem dziwna sałatka nie grecka tylko z majonezem.

Są też różne ciasta typu babka.


Staram się jeść neutralne pokarmy, bez eksperymentów (i bez tego miałam sraczke wieczorami)

W ogóle to przez ostatnich kilka dni stresowałam się czwartkowym całodniowy rejsem po okolicznych wyspach ale o tym później .....


Na obiado-kolacje zawsze są 3 dania 

Zupa krem ale rozwodniony Pan Mąż mówi, że z kukurydzy albo coś a la rosół ale mętny i gęstrzy. 

Szału nie ma dupy nie urywa, a coś jeść trzeba, a do tego kromki z bagietki tej samej co na śniadanie.

Później drugie danie makaron w sosie albo mięso z risotto lub puree i surówka lub spagetti. 

Każdego dnia inne.

Na deser owoc lub kawałek tortu.

Soki i woda zwykła bez ograniczeń.


Wracając znowu do opowieści to wieczorkiem poszliśmy pozwiedzać wybrzeże.

Różne plaże, różne miejsca.

Pieknie i bajecznie.

Ludzie tu żyją inaczej, mam wrażenie, że spokojniej. 

Po pracy każdy wali na plażę żeby poleżeć i popływać.


Za to na drodze🤦 

Zero jakichkolwiek przepisów.

Porażka.

Pieszego nie przepuszczają.

Jak nie wejdziesz mu pod koła, to się nie zatrzyma.


We wtorek od 8 byliśmy na plaży. 

Tłok zdecydowanie mniejszy, miejsce wybraliśmy inne niż ostatnio.

Niestety morze było wzburzone a fale mocne i wysokie. 

Podmywało co chwilę brzeg i ludzie zabierali ręczniki coraz to dalej od wody. 

Wyglądało to zjawiskowo ale i niebezpiecznie.

Z przerażeniem patrzyłam jak fale nakrywają małe dzieci, które nic sobie z tego nie robiły i dorosłych, którzy w odróżnieniu od dzieci byli przerażeni.


Nasz dziewczyny siedziały na brzegu, szukały ładnych kamyczków, woda muska je po nogach, a co niekiedy nawet po twarzy.


Po powrocie z plaży był szybki prysznic i poszliśmy korzystać z hotelowego basenu, na którym przypiekło mi w końcu dekold i brzuch🤣


Wszyscy pływaliśmy ale dziewczyny bawiły się najlepiej skacząc do wody i nurkując.


Po basenie kolejny prysznic, mycie głowy i obiadokolacja.


Wieczorem oglądaliśmy rodzinnie film z naszego pendrive, u nas pokoju a później raliśmy w gry.


Środa to dzień całodniowej wycieczki i zwiedzanie dwóch miast.

Ponieważ kawa w hotelu jest strasznie niedobra, nie pije jej, co powoduje, że moje oczy w podróży nie współpracują ze mną. 

Przespałam całą drogę.

Nie mogłam opanować zamykajacych się oczu.


Zwiedzanie rozpoczęliśmy od Kotoru.

Miasto kotów, które można tu spotkać na każdym kroku i traktowane są jak krowy w Indiach. 

Legenda głosi, że uratowały miasto przed epidemią dżumy i dlatego do dziś są tu traktowane z godnością.

Spacerowaliśmy urokliwymi ulicami miasteczka i widzieliśmy piękną starówką wpisaną na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Chwilka czasu wolnego i dalsza część wycieczki.

Dojechaliśmy do Cetynii, dawnej stolicy Czarnogóry.

Było to miasto wzniesione ok 600m n.p.m

Krótki spacer i godzinka dla nas na zakup pamiątek i czegoś do zjedzenia na szybko.

Kupiliśmy więc w markecie coś do picia i rogaliki 7days mini no i upragnioną kawę.

To nic że nescaffee i że w puszcze i nawet że late.

Tak mnie pobudziła, że nawet oka nie zmrużyłam w drodze do hotelu.

Ta kofeina miała kopa, trzymała mnie prawie do północy🤣


Czwartek, dzień całodniowego rejsu, który fascynował mnie ale jednocześnie przyprawiał o skręt w żołądku i spędzał mi przez ostatnie noce sen z powiek. 


Kto mnie zna to wie, że nie lubię zimna i zimnej wody.

Boję się wody głębokiej i tej na otwartej przestrzeni.

Tej na basenie zresztą też, tam gdzie wiem, że nie czuję pod stopami dna.

Bałam się też choroby morskiej, bo nigdy nie płynęłam żadnym statkiem.

Jedynie małym jachtem na studiach na letnim obozie w Polańczyku, kajakiem co było przerażające (również na obozie) i rowerkiem na Solinie.


Od kilku dni modliłam się o słoneczną i bezwietrzną pogodę.


Wstaliśmy wczesnym rankiem.

Niebo było zasnute chmurami.

Myślę sobie ..... 

Wypogodzi się może ....

Po śniadaniu wyruszyliśmy do portu w miejscowości Bar.

Na miejscu czekał na nas niewielki, dwupoziomowy statek.

Kapoków nie dawali😱

Aczkolwiek Pan który nas na łódź wprowadzał zawsze wyciągał rękę i służył pomocą w wejściu na łódź bądź co się później okazało i w zejściu z niej.

Czułam się bezpieczniej dzięki temu. Siedziałam na środku żeby jak najmniej kołysało.


Rano wzięłam sobie oczywiście pół aviomarinu i drugie pół dałam Młodej ....tak na wszelki wypadek.


W sumie to całe szczęście, że wzięłam bo jedna Pani siedząca na przeciwko nas wymiotowała🤮 za burtę w trakcie podróży🤷

Morze było spokojne ale niebo pokryte chmurami.

2 pewnym momencie Pan od podawania ręki ubierał na siebie bluzę z długim rękawem i wtedy stwierdziłam, że dziś to ja tu na zmarznę.

Ale nieeeee

Na pierwszym przystanku na wyspie Petrovac już było słonecznie i gorąco.

Po zejściu z łodzi marzyłam tylko o tym....

żeby się wysikać po porannej mrożonej kawie z puszki🤣

Plaża była ładna, ale tłoczna, woda czysta ale zimna. 

Mieliśmy tylko godzinę więc Pan Mąż kupił sobie piwo w barze żebyśmy mogli wszyscy skorzystać z toalety.

Pochodziłyśmy tylko po wodzie chwilę, zrobiliśmy kilka zdjęć i trzeba było wracać na statek.


Drugi przystanek to wyspa Świętego Mikołaja tzw Czarnogórskie Hawaje. 

Bajeczna, przepiękna, cudowna, kamienista, praktycznie pusta plaża, a woda przejrzysta i nie taka strasznie zimna.

Tam się kąpałam z dziewczynkami, Młoda praktycznie cały czas w wodzie była, a ja z Pierworodną chwilę się opalałysmy, a później znowu nura do wody,

Było bosko💙

Niestety czas wolny szybko zleciał i trzeba było płynąć dalej.


Trzeci przystanek wyspa Budva.

Tam mieliśmy 2h czasu wolnego więc poszliśmy na kawałek pizzy 🍕 i do toalety (tam musiałam poćwiczyć trochę swój angielski bo Młoda zaprotestowała i nie chciała wspomóc matki! Ale nawet mi jakoś wyszło bo to toalety dotarłam i skorzystalam)

Później poszłyśmy na plażę, a Pan Mąż udał się robić zdjęcia widoków. 

Plaża z małych kamyków, toczna, a woda chłodna ale przejrzysta. 

Tu skupiłam się na opalaniu, ale na koniec weszłam do wody żeby się schłodzić.

O 14.40 wyruszyliśmy w drogę powrotną.


Zatrzymaliśmy się jeszcze na godzinkę na wyspie Kraljcina Plaza.

Plaża była zaśmiecona ale tylko pewnie z tego względu, że nigdzie nie było kosza, a turyści przypływający tam zostawiali śmieci w jednym miejscu. 

Byliśmy już zmęczeni więc siedzieliśmy w cieniu rozmawiając ze współtowarzyszami rejsu, a dziewczyny w wodzie.


To był bardzo udany dzień i niesamowicie żałowałabym gdybyśmy się na ten rejs nie zapisali. 

Wszyscy wrócili spieczeni słońcem, oblepieni z soli i zmęczeni ale szczęśliwi.

Obiadokolacja była o 19 więc nawet się nie kąpaliśmy bo nie było czasu. 

Zdążyłam rozpakować plecak i rozwiesić mokre reczniki na balkonie. 

Po kolacji kąpiel i zakupy na jutrzejsze plażowanie.

Przed spaniem zaglądnęłam do pokoju dzieci żeby je posmarować żelem chłodzący i spakować rzeczy których nie będą już używać bo psychicznie zaczęłam się już szykować do powrotu.


Padliśmy umordowani.



Piątek 

To był nasz ostatni dzień w Czarnogórze.

Poranek przywitał nas chłodnym wiatrem (oczywiście nie tak chłodnym jak w tym czasie w Polsce)

Zjedliśmy o 7 śniadanie i wyruszyliśmy na ostatnią słoneczną kąpiel na małą plażę. 

Znaleźliśmy miejsce blisko morza. Niestety fale znowu były duże więc dziewczyny chwilę pochodziły po widzie ale szybko się znudziły.

Poleżały na materacach i przed 11 zbieraliśmy się do hotelu.

Byliśmy już zmęczeni słońcem.

Odzyskaliśmy siły po prysznicu i kawie z puszki.

Zrobiliśmy zakupy na drogę powrotną do Polski.

Spakowaliśmy do walizki wszystkie ciuchy i rzeczy których już nie będziemy używać.


Aaaa no i najważniejsze....

Pan Mąż zaskoczył mnie prezentem🎁 z okazji 17 rocznicy naszego ślubu💒

Dostałam dwie przepiękne złote bransoletki na rękę i breloczek na pamiątkę pobytu w Czarnogórze.

Ja zaplanowałam mu niespodziankę na dzień w którym wrócimy do domu, z pomocą mojej SIS i jej partnera życiowego, za co jestem im BARDZO wdzięczna!

Poprosiłam o zamówienie wkrętarki, którą mój Pan Mąż planował sobie kupić po powrocie z wakacji.

Produkt już przyszedł, SIS pięknie go zapakowała i dołączyła bilecik z wierszykiem i dedykacją.

Obiecała, że przed naszym powrotem zaniesie prezent do nas, żeby Pan Mąż miał niespodziankę po wejściu do domu.


Sobota

Pobudka 4.45

Szybka toaleta

Dopakowanie reszty kosmetyków i ciuchów

6.20 walizki wpakowane do autokaru

6.30 śniadanie

6.50 ostatnie korzystanie z wc przed wyjazdem i przeglądnięcie wszystkich szafek czy nie w nich nie zostało

7.00 zdanie kluczy na recepcję

7.10 odjazd spod hotelu Sars

i ....... 

Googbye Montenegro! 


Wyruszyliśmy wczesnym rankiem by ominąć korki.

Pierwszą granicę Czarnogóry z Serbią przekroczyliśmy szybko.

Przystanki mieliśmy średnio co 3h więc jest możliwość skorzystania z toalety bądź zakupu czegoś na stacji benzynowej.

Przed godz 19 dojechaliśmy na granice Serbii z Węgrami.

Przeszukiwali jedną czy dwie walizki wyrywkowo.

Skanowali dowody, paszporty i nasze twarze.

Niektóre osoby przeszły kontrolę od razu, inne zostały dłużej w celu dodatkowej weryfikacji (w tym nasza Młoda).

Strasznie się denerwowałam czy ona się boi i czy wszystko jest w porządku bo gdy minęliśmy bramki musieliśmy wyjść z budynku, nie mogliśmy wrócić.

W końcu dotarła Młoda i resztę zatrzymanych na dłużej osób.


W końcu po niecałych 2 h opuściliśmy granicę.

Później poszło już szybko.

Do domu przyjechaliśmy po 4 więc podróż trwała niecałe 22h ale była cięższa fizycznie do zniesienia niż ta do Czarnogóry.


W planie było zostawić wszystko, wziąść kąpiel i położyć się choćby na chwilę.

W rzeczywistości gdy weszliśmy do domu, Pan Mąż zobaczył prezent rocznicowy, złożyłam mu życzenia, ale on stwierdził że nie będzie go na razie rozpakowywał.


Zrobiło mi się trochę przykro, bo ja bym nie wytrzymała jakbym nie rozpakowała jakiegoś prezentu od razu.

A on....

Ehhhh


Zabrałam się za rozpakowywanie rzeczy, z żalu spanie mi przeszło, dzieci szły się kąpać po kolei.


Pierworodna się położyła spać.

A ja za nim się rozpakowałam, wykąpałam i powiesiłam pranie to była godz 8.

Pan Mąż po rozpakowaniu swoich rzeczy zabrał się za rozpakowanie prezentu.

Wyglądał jakby się nie spodziewał, ale chyba był zadowolony!


Na 8.30 poszliśmy do kościoła.

Podczas mszy wyglądaliśmy jak narkomani na haju.

Oczy spuchnięte, czerwone jak po dobrym melanżu.

Mi głowa kilka razy poleciała, gdy tylko na sekundę mrugnęłam powiekami.

Młoda spała na legalu z rozdziawioną buzią.

Pierworodna myślała, że nikt nie widzi, iż ma oczy zamknięte.

Pan Mąż z trudem powstrzymywał powieki przed zamknięciem.


Mieliśmy położyć się zaraz po mszy, ale....

nastawiłam kolejne pranie, bo w przedpokoju piętrzyły się posegregowane kolorami, rzeczy w workach.

A później jeszcze jedno pranie, bo to pierwsze juz wyschło i kolejne🤦


Zrobiłam kawę i skończyłam czytać książkę "PS. Kocham Cię na zawsze", którą już chwilę przetrzymuję i pilnie muszę ją zwrócić.


Ale wiecie co?

Tak sobie teraz myślę 

To chyba były moje najlepsze wakacje ever!

To był taki czas, że nie wiedziałam jaki jest dzień tygodnia, ani który z kolei, czasem to nawet nie wiedziałam która godzina 🤷

Totalny chilli out!

Polecam każdemu!

❤️


















środa, 25 czerwca 2025

IDĄ WAKACJE 🏖️

Zbliża się koniec roku szkolnego. 

Niby dla mnie osobiście to nic nie zmienia, ale cieszę się, że nie będę musiała słuchać już tematów związanych ze szkołą i nauką. 

Dzieci jadą na kilka dni do babci, później muszę zacząć się pakować i pod koniec drugiego tygodnia wakacji jedziemy na nasz wyczekiwany urlop do Czarnogóry.

Czuję pewien niepokój związany z wyjazdem i w zasadzie to nie potrafię określić czym on jest spowodowany. 

Po prostu na samą myśl o wyjeździe, z jednej strony ogromnie się cieszę, a z drugiej czuję ucisk w żołądku i w gardle.

Kończy się też pierwszy rok w przedszkolu naszych 3 latków. 

Z niektórymi zobaczę się pewnie na dyżurze wakacyjnym, a z innymi dopiero we wrześniu.

Jeśli chodzi o nasz przedszkolny rok to naprawdę był fajny. 

Dzieci są słodkie, fakt dają czasem popalić, zwłaszcza co niektórzy, ale ogólnie są bardzo fajni. Często się przytulają i powtarzają, że nas kochają. 

Jeśli chodzi o pracę, to mam wrażenie jest jest coraz gorzej. 

Co chwilę tworzą się jakieś nowe gówno-burze 

i problemy. 

Ostatnio np. powstał problem związany z naszym ubiorem🤦 ponoć nosimy zbyt krótkie- krótkie spodenki. 

No i nie powinnyśmy się spoufalać z nauczycielkami, co oznacza, że powinnyśmy mówić im przez Pani, a nie po imieniu🤦

A i nie godzi się woźnej iść na urlop podczas roku szkolnego ani brać żadnego wolnego.


Jak się tak osłucham przez cały rok tych ich różnych mądrości, to mam serdecznie dość tej pracy.

I baaaardzo cieszę się, że ten rok szkolny się kończy. 

I że ide na urlop. 

Podczas trwania roku szkolnego! I ch...!

https://kreatywnapedagogika.wordpress.com/2017/06/19/refleksje-na-koniec-roku-szkolnego/

sobota, 29 marca 2025

RODZINNA ATMOSFERA W PRACY MARZEŃ

Kiedy 7 lat temu, starałam się do pracy w przedszkolu

jako pomoc nauczyciela do dziecka z autyzmem

nie wiedziałam nic o pracownikach, atmosferze, zasadach ani obyczajach jakie tam panują.


Nie znałam tam nikogo, poza Paniami,

które były nauczycielkami i pomocami w grupie moich dzieci.


Po prostu bardzo chciałam mieć pracę.


Pierwszą pracę, odkąd zamieszkałam w tym mieście.


Co prawda próbowałam kiedyś już podjąć pracę

w sklepie z pieczywem od Jadczyszyna

ale Pierworodna rozchorowała się po pierwszych dniach w prywatnym przedszkolu

i nie miałam co z nią wtedy zrobić

więc musiałam z tej pracy zrezygnować.


W końcu przyszedł moment kiedy postanowiłam wrócić na rynek pracy, zwłaszcza, że byliśmy w kiepskiej kondycji finansowej, gdyż Pan Mąż był na kuroniówce, a mi skończyło się wychowawcze.


Pierwsze dni, tygodnie i miesiące pracy z dzieckiem z autyzmem były dla mnie ogromnym wyzwaniem, próbą charakteru, wysiłkiem 

i sama siebie podziwiam, że nie uciekłam wtedy z płaczem

tylko zagryzam zęby i zostałam.


Nie zrozum mnie źle.

Nie żebym miała coś do dzieci z orzeczeniem.

Czy do autyzmu.

Ja po prostu nigdy nie miałam styczności z dzieckiem w spektrum.

Nie wiedziałam, co mnie czeka ani czego mogę się spodziewać.

Nie zdawałam sobie sprawy, ile czasu zajmie mi poznanie go, nauczenie się jego przyzwyczajeń, zachowań i upodobań.


Nie spodziewałam się, że zostanę kopnięta w szyję, ugryziona.


Wielokrotnie po odebraniu go przez babcię i po opowiedzeniu jej co zjadł, zrobił, namalował, powiedział, zaśpiewał itp....

szłam do naszej "dziury" (czyli pomieszczenia z leżakami, pomocami itp.) i płakałam.

Musiałam w taki sposób odreagować dzień.


Ale nie o tym tu chciałam pisać...


Dostałam się wtedy do pracy, do placówki oświatowej. 

Byłam szczęśliwa.

Był to trochę zaszczyt pracować tam.

Weszłam jakby do RODZINY. 

Były życzenia świąteczne na holu.

Ciastka imieninowe.

Wyjścia na Dzień Edukacji Narodowej i Zakończenie Roku Szkolnego do restauracji.

Wydawało mi się, że panuje tam taka prawdziwa rodzinna atmosfera.

Wydawało mi się....

Doskonale powiedziane!


Nigdy tak naprawdę nie czułam się jej częścią.


Od początku czułam się jak podrzutek.

Kiedyś zostałam zaproszona na taką kolację w restauracji po czym powiedziano mi, że jednak nie mogę iść bo jestem na stażu i nie ma na mnie pieniędzy.


Dekoracji na oknie też wieszać nie potrafię 

bo moja wizja wygląda beznadziejnie 

i robię to za bardo matematycznie.


Musiałam ściągnąć, umyć ponownie okno i przygotować je tak, by zrobiła to nauczycielka z wieloletnim stażem i zmysłem artystycznym.


Ogólnie z każdym rokiem jest coraz gorzej.

Niektóre nauczycielki bardzo duży nacisk kładą na wykształcenie, a dokladniej na szeregowanie ludzi

na nauczycielki 

i "woźne" 


Chociaż my "woźnymi" nie jesteśmy, nie umniejszając nikomu, ale w umowie napisane mamy POMOC NAUCZYCIELA


Jednak nazywane jesteśmy woźnymi i mówią o nas, że się panoszymy, 

że kiedyś to woźne się nie ubierały ładnie, tylko w fartuchach i getrach chodziły, 

że paznokci nie malowały, 

nie schodziły na chorobowe tak jak teraz.


Ogólnie to nie miały nic do powiedzenia i nie miały własnego zdania.

Robiły zawsze wszystko, co im nauczycielki kazały

 nawet jeśli to nie należało do ich obowiązków 

i nawet gdy była to praca, 

którą powinna wykonywać nauczycielka.


Nauczycielce natomiast nie przystoi pozbierać talerzy ze stołu

w ramach pomocy nam,

ani nalać zupy, 

podac kanapki 

czy zetrzeć stołu.

Bo to ujma na honorze, wstyd i hańba.


Ale momentem, który sprawił, 

że znienawidziłam swoją pracę 

 i zaczynam zastanawiać się nad jej zmianą 

był moment, w którym postanowiłam zrezygnować ze składania się na imienowe ciastka. 

Kierowały mną względy finansowe, 

gdyż oprócz postawienia ciastek całej kadrze w dniu imienin

była jeszcze składka na imieniny każdego pracownika. 

Do tego obchodziłyśmy imieniny w swoich grupach, 

robiąc sobie prezenty 

więc za dużo tego było dla mnie, po prostu.


Po mnie zaczęły rezygnować też inne "woźne" i doszła ta informacja do nauczycielek i władzy najwyższej w naszym kołchozie.


W tym dniu (ostatni tydzień sierpnia) 

zostałyśmy zaproszone do sali podczas trwania narady nauczycielek 

(dodam tylko, że taka sytuacja nigdy nie miała miejsca).


One siedziały przy dużych stołach na wysokich krzesłach wokół stołu na kształt litery U.

Eleganckie, wypachnione.

A my 

oderwane od sprzątania siepniowego, 

spocone i brudne 

bo akurat ogarniałyśmy piwnice i pralnie.

Zasiadłyśmy przed nimi

na małych dziecięcych krzesełkach 

zupełnie nie spodziewając się co nas czeka.


Dyrektorka rozwścieczona 

zadała pytanie 

dlaczego postanowiłyśmy zrezygnować z imienin, tych które były tu wieloletnią tradycją 

i jakim prawem możemy w ogóle zmieniać zasady tu panujące.


Kazała każdej z nas wypowiedzieć się jaka jest przyczyna naszej rezygnacji.


Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z tego, jak bardzo czułyśmy się upokorzone w tym momencie. 

One tzn niektóre nauczycielki, 

siedziały jak kwoki z rękami założonymi i patrzyły na nas potakując dyrektorce 

i szeptając coś pod nosem.

Napisałam, że niektóre nauczycielki, 

bo te, które też niezgadzały się z zasadami 

i konwenensami panującymi w pracy,

ale nie miały odwagi się odezwać 

siedziały ze spuszczonymi głowami 

zawstydzine tym co słyszały,

A co mówiły ich koleżanki, 

starsze Panie, 

z wieloletnim stażem 

i bogatym doświadczeniem zawodowym.


Zapadła cisza

A one siedziały i patrzyły na nas 

i co jakiś czas dyrektorka nerwowo nakłaniała nas do udzielenia odpowiedzi.


Wypowiedziałam się ja i kilka moich koleżanek. 

Po każdej wypowiedzi był komentarz Sądu Najwyższego 

negujący wypowiedź, 

wręcz wyśmiewający mówiącego 

i uznający, że to nie jest powód odpowiedni do rezygnacji.


Nie wiem ile trwała ta farsa ale miałam wrażenie że wieki.

Wyszłam stamtąd

a w zasadzie to prawie wybiegłam.

Musiałam iść się wyryczeć, żeby móc dalej funkcjonować.


To, co się wtedy tam odjebało w tej sali, 

można by chyba podciągnąć pod mobbing 

i psychiczne znęcanie się 

nad pracownikami niższego szczebla.


Po tym wydarzeniu straciłam cały szacunek do niektórych osób w tej pracy.


To jest cała prawda o tej zasranej placówce 

i o tej zajebistej rodzinnej atmosferze 

jaka tam panuje.


   https://wolnyduch.pl/praca-marzen/

piątek, 28 marca 2025

W SPA NIALE

Dziesiejszy dzień był tylko dla mnie.

Cały dzień zajmowałam się głównie sobą.

Oczywiście po zrobieniu codziennych porannych czynności, które zajmują mi ok 2-3h. 

Na szczęście obiad zrobiony, tylko odgrzać więc z czystym sumieniem mogłam zająć się ....

Robieniem ciasta, szybkiego, bez pieczenia, 

ale mimo wszystko prawie 2h mi zeszło🤦


Gdy już w końcu z tej kuchni wyszłam 

zajęłam się w końcu SOBĄ 


* Zrobiłam sobie wiosenne paznokcie
* Hennę na brwi
* Wydepilowałam kremem wąsik
* Odświeżyłam włosy tonerem, żeby trochę przykryć te siwe kłaki
* Pod prysznicem ogoliłam się od stóp po pachy
* Wyszorowałam ciało lawendowym żelem pod prysznic masując je rękawicami złuszczającymi
* Założyłam skarpetki złuszczające na stopy


Co najmniej jakbym się na jakiś bal szykowała!


Wiem, że ładna to ja już byłam, 
teraz muszę jakoś poprawiać swoją urodę kosmetykami 
bo na  zabiegi upiększające mnie nie stać.

No i zaakceptować siebie....

Twarz, jaka jest, taka jest, 
nic nie poradzę 
ale można coś podrasować tuszem, pudrem, eyelinerem i bronzerem
Sterczący brzuch, który miałam ćwiczyć 
ale jakoś brak mi weny....
Obwiśnięte cycki, 
które staram się podnosić za pomocą staników wrzynających mi się w skórę tym bardziej im bardziej usiłuje dźwignąć biust w górę.....

Także ten 
Dziś byłam W  SPA
Tyle, że domowym

No ale zawsze to chwila dla siebie❤️
                       https://www.twojediy.pl/jak-urzadzic-domowe-spa/

POKONANA

Zaczęło się w środę bólem głowy i okropnym osłabieniem,  które dopadało mnie w pracy koło 13- 14 godziny.

Brałam przeciwbólowe i jakoś kołatałam do wieczora.

Rano gdy wstawałam było w miarę ok, po czym przychodziła godz około południa i odbierało mi siły do życia


W piątek wyszłam z dziewczynami z pracy do kina i później na chwilę do baru z okazji Dnia Kobiet, ale wszystkie byłyśmy jakoś tak zmiętolone całym tygodniem, że dość szybko wróciłyśmy do domu. 


Weekend praktycznie przeleżałam wstając tylko żeby przygotować i zjeść posiłek. 

Brałam przeciwbólowe i podwójne witaminy, wierząc w to, że postawi mnie to na nogi.

Miałam tylko dziwnie zmieniony głos i czułam jakby mi coś zapchało nos.


Kolejny tydzień rozpoczął się nawet nieźle.

Myślałam, że mam to już wszystko za sobą. 

Miałam nadzieję, że udało mi się pokonać jakieś cholerstwo, które usiłowało mnie rozłożyć.


Z nienacka pod koniec tygodnia znowu pojawił się ból głowy, zaczęłam podciągać nosem i czułam się jakbym miała gorączkę. 

Ból obejmował coraz większą część mojej twarzy, szczególnie z lewej strony i zaczęły boleć mnie zęby. 


Noce były koszmarne, nos miałam zatkany, oddychałam buzią, która wysychała mi tak, że język robił się sztywny jak kołek.

Musiałam wstawać co chwilę i pić, a pijąc woda wylewała mi się bokami, tak miałam wszystko w buzi wyschnięte. 


W sobotę, gdy obudziłam się z zaropiałym okiem stwierdziłam, że jednak przegrałam tą walkę i muszę wziąść antybiotyk, bo sama sobie z tym nie poradzę.

Mialam 3 dniowy w domu, więc zarzuciłam sobie go od razu i podwójną dawkę osłony.


W poniedziałek zadzwoniłam do lekarza rodzinnego po przedłużenie antybiotyku na kolejne 3 dni gdyż nadal bolały mnie zęby i jakoś nie zauważyłam ogromnej poprawy samopoczucia. 


W 5 dniu antybiotyku czułam się pokonana, jakby ktoś mnie przez maszynkę do mięsa przecisnął. 

Byłam słaba, było mi zimno i strasznie wysychały mi usta. 

Jakby tego było mało to dostałam sraczkę i co chwilę latałam do kibla🤦

Po godz 15 poddałam się i zgłosiłam Dyrce, że nie będzie mnie do końca tygodnia w pracy, bo dopadły mnie zatoki i biegunka.


Następnego dnia zamiast dzwonić po teleporadę postanowiłam osobiście zgłosić się do lekarza. 

Doktorka zbadała mnie i stwierdziła zapalenie zatok, w tym tych szczękowych.


Chciałam Rtg, żeby zobaczyć co się tam dzieje, ale oczywiście Pani Doktor stwierdziła, że to nie jest konieczne🤷‍♀️


Dostałam antybiotyk, po którym jeszcze nie mam uczulenia, L4 na 9 dni, a 7 dni roboczych.

Renopuren zatoki 2 x dziennie do picia i 

inhalacje z solanki zabłockiej.


Dziś jest 9 dzień antybiotyku.

Czuje się już dobrze.

Katar przeszedł mi bardzo szybko, po kilku dniach.

Doskwierał mi tylko uciążliwy ból jednego zęba ale nagrzewałam go i nadal to robię lampą na podczerwień i mam antybiotyk na kolejnych 5 dni jeśli będzie bolał nadal to mam zjeść do końca.   Na szczęście jest poprawa więc chyba poprzestane na 10 dniowej antybiotyki terapii (plus 5 dni innego🤦)

Mogę też dostać skierowanie do laryngologa, którego mam prosić o tomograf głowy, ale na to wszystko trzeba mieć czas ⏳ ⌛ ⏳ 



Jest jeszcze ewentualność, że boli mnie od strony stomatologicznej.

Ale to już inna bajka.

Nie myślę na razie o tym.


Wracam do życia.

A w poniedziałek do roboty.

Do naszego osobistego obozu pracy i zagłady godności osobistej pracowników mających własne zdanie i nie zgadzajacych się na obyczaje i zasady panujące w owej placówce.

🤦

      https://www.fabrykasily.pl/motywacja/Kazda_przegrana_jest_wygrana-23306


piątek, 7 marca 2025

Czuję ......

Czuję, że jestem osłabiona

Czuję, że brakuje mi siły

Czuję, że spływa mi coś po gardle

Czuję, że robi mi się zajad

Czuję, że boli mnie gardlo

Czuję się zmęczona

Czuję się ......chora

Już mam zmieniony głos

I chrypę

Od dwóch dni jest mi zimno

I brak mi werwy do pracy

Z rana jeszcze jakiś entuzjazm jest ale od 12 zaczyna mnie powoli opuszczać

Nie wiem czy to przeziębienie?

Czy wiosenne przesilenie?

Czy może brak witamin ?

Ale żre codziennie Wit c1000, wit d 4000 i magnez z b6 i potasem

A może po prostu brak mi odpoczynku porządnego?



What the fuck?


Co by to nie było oby szybko przeszło bo pogoda rozpieszcza póki co ciepłem i słoneczkiem, a mnie się żyć nie chce 😭

https://diag.pl/pacjent/artykuly/zle-samopoczucie-nudnosci-i-oslabienie-jakie-moga-byc-przyczyny-i-jak-sobie-pomoc/