czwartek, 28 kwietnia 2016

O BURZLIWEJ MŁODOŚCI

Muszę przyznać, że młodość miałam fantastyczną.

Od podstawówki miałam kilka przyjaciółek, które mimo upływu czasu nadal przyjaciółkami pozostały (poza jedną, która zmieniła się nie do poznania) i chociaż nie widujemy się i nie rozmawiamy tak często jak kiedyś, to nadal wiedza o wszystkich moich życiowych radościach i troskach, i to własnie do nich dzwonie lub pisze, gdy coś ważnego wydarzy się w moim życiu.
Przeżyłyśmy razem cudowne przygody, niezapomniane imprezy, wchodziłyśmy razem w okres dorastania, buntu i używek.

Wraz z pójściem do szkoły średniej nabyłam tez kolejna przyjaciółkę, która tak jak i te z podstawówki jest nadal bliska memu sercu.


---

Zawsze byłam kochliwa i do dziś pamiętam nazwisko swojej pierwszej wielkiej miłości z podstawówki.
Szkoła średnia przyniosła mi nowe znajomości, a co za tym szło nowe LOVE STORY.
Miałam opinie dziewczyny zmieniającej facetów jak rękawiczki, bo moja lista była bardzo, bardzo długa, ale z wieloma chłopakami spacerowałam tylko za rękę (z niektórymi nawet nie), całowałam się z nielicznymi, a seks uprawiałam (tylko albo aż) z sześcioma z nich.

Swoją niewinność straciłam w wieku 15 lat (chyba jako pierwsza z naszej paczki) z chłopakiem, z osiedla, starszym ode mnie, który był moją miłością, ale ja niestety byłam dla niego tylko kolejnym trofeum. Zawsze miałam do niego słabość i przez to osiągnął swój cel.

Czy żałuje?
Nie.
I nigdy nie żałowałam.
Ciesze się, że to właśnie ON był tym moim pierwszym:)
Czy przez to stałam się bardziej dorosła?
Nie.
Zrozumiałam tylko, że nikogo nie da się zmusić do miłości, nawet oferując mu swoje ciało.
Stałam się przez to na pewno mądrzejsza.

Nigdy nie byłam "łatwa".

Zawsze śmiałam się, że aby zaciągnąć mnie do łóżka trzeba się ze mną nachodzić.
Nie było to tak, że byłam z jakimś chłopakiem tydzień i już lądowałam z nim w pościeli.
O nie!!!!
To musiał być długotrwały związek (no, przynajmniej kilkumiesięczny).
A wytrzymać ze mną nie było łatwo (uwierzcie mi) i wytrwali tylko nieliczni :D

Miałam dwa takie prawdziwe, długie związki.

Jeden trwał 2,5 roku, a drugi trwa do dziś (czyli 2 lata przed ślubem i 7 po).

O małżeńskim życiu może kiedyś napiszę, a na razie....

Wspomnień czar....

---

Nie wiem jak to robiła moja mama, że miała do mnie tyle zaufania, ale w wieku 15 lat chodziłam na imprezy (w roku szkolnym średnio 2 razy w miesiącu, na wakacjach 1-2 razy w tygodniu), na drugi koniec miasta i wracałam nad ranem, w różnym stanie upojenia alkoholowego, ale zawsze z tymi samymi babeczkami (nawet nazwałyśmy się CIPSKŁAD).

Nie było telefonów komórkowych, a mimo to mama nie stała pół nocy w oknie i nie czekała na mój powrót (chociaż wielokrotnie mówiła mi, że nie spała dopóki nie usłyszała odgłosu przekręcającego się zamka w drzwiach).


Nie obwąchiwała mnie też po powrocie (a miałaby z czego, bo święta to ja nie byłam).


Czasy wtedy były inne.


Nie było narkotyków (przynajmniej nie tak dostępnych jak teraz).
Pamiętam, że zawsze idąc tańczyć zostawiałyśmy niedopite piwa (tak, tak w wieku 15 lat! Przecież pisałam że święta nie byłam!) na stoliku, a torebki w loży, a gdy wracałyśmy po jakimś czasie, dopijałyśmy piwo do końca (i nikt nam nie wrzucał tam pigułki gwałtu czy innego świństwa), a nasze rzeczy leżały na miejscu.
A teraz, strach zostawić gdzieś piwo, nie mówiąc już o torebce!!!!

Zdarzało mi się:

*  całować na jednej imprezie z kilkoma facetami (nie jednocześnie oczywiście, ale się zdarzało),
*  całować się z dziewczyną,
*  wymiotować, niekoniecznie do ubikacji (raz musiałam do kosza na śmieci, gdyż wszystkie toalety były zajęte, a w zasadzie to obok kosza, bo do kosza wymiotowała właśnie jedna z moich przyjaciółek i obie na raz nie dałyśmy rady),
*  oddawać mocz w różnych dziwnych miejscach (pod balkonami, miedzy samochodami itp.), o różnych porach roku, w drodze powrotnej do domu,
*  spać w ubraniu i makijażu czyli w tzw. opakowaniu,
*  nie pamiętać połowy imprezy, albo drogi do domu,
*  nie pamiętać niczego, a do tego dwa następne dni przeleżeć w łóżku, od czasu do czasu biegając do wc, by przytulić kibelek i wyrzucić z siebie to, co akurat znajdowało się w moim żołądku (a najczęściej były to tylko płyny), obiecując sobie za każdym razem, że NIE PIJE DO ODWOŁANIA (wytrzymywałam max tydzień czasami dwa),
*  wypić kilka różnych drinków na imprezie, co skutkowało później... (czytaj punkt wyżej),
*  podrabiać szkolną legitymację, żeby mnie wpuścili na dyskotekę,
*  palić fajki paczkami (zwłaszcza na imprezach),
*  palić trawkę, mieć dziwne jazdy po niej i śmiechawki.
Innych narkotyków nie próbowałam i jakoś nigdy nie byłam ich ciekawa. Nie żałowałam też, że ich nie spróbowałam.

Z każdej imprezy wracałam zadowolona, w stanie nieważkości (o różnym stopniu jej natężenia) i wytańczona.


Nigdy nie byłam spisana, ani przywieziona do domu przez Policje!!!


Ehh trochę długa ta lista moich grzechów młodości.

No cóż, przynajmniej jest co wspominać, gdy spotykam się z dziewczynami.
Nie jestem może dumna z siebie i z tego co robiłam i mam nadzieje, że moje dzieci takie nie będą, ale wiem z własnego doświadczenia, co robią nastolatki na imprezach.


Teraz nie pije często, a jak już, to tylko w małych ilościach i uważam, że swoje już w życiu wypiłam i wybawiłam się będąc nastolatką.


---

Były też czasy studenckie, chociaż nie było to życie takiego prawdziwego studenciaka tylko zaocznego.
Ale działo się!!!!
Oj działo!!!

Na studniach poznałam dziewczynę z Gorlic, która odnalazła mnie wzrokiem w tłumie nieznanych sobie ludzi i przysiadła się do mnie (dokładnie to siedziałyśmy razem na jednym krześle, bo brakowało wolnych miejsc). Razem brnęłyśmy przez 6 semestrów, mając po drodze różne przygody, a nasza przyjaźń trwa po dziś dzień.

Były imprezy zakrapiane, co drugi weekend, od piątku do niedzieli, z przerwami na zajęcia na uczelni oczywiście jak na studentkę przystało.


Był facet (ten z którym byłam 2,5 roku). Pochodził on z mojego miasta i studiował na tej samej uczelni co ja. Zerwałam z nim. W zasadzie, to już jakiś czas nam się nie układało, ale byłam z nim, bo woził mnie na zajęcia. Wiem, wiem, że brzmi to dziwnie, ale bałam się, że sama sobie nie poradzę z dojazdami na studia (autobusami lub pociągami). 

Na szczęście poszłam po rozum do głowy i zostawiłam go.
Zrezygnował ze studiów jakiś czas później i wyjechał do USA.

Był urwany film, interwencja kogoś z recepcji internatu, w którym odbywała się nasza imprezka integracyjna, rzyganko i nawet spanie na sedesie. 


Był obóz letni nad jeziorem, na którym i tak nie nauczyłam się pływać, spanie w namiotach, okopywanie się przed deszczem, trzymanie warty, rozpływki w lodowatej wodzie o 7 rano, ciepła woda pod prysznicem tylko po wrzuceniu monety, tańce integracyjne, seansy filmowe pod gołym niebem, spływy kajakowe w deszczu i rejs łódkami, na którym zgubiłam majtki od stroju kąpielowego i do dziś nie mam pojęcia co się z nimi stało (najlepsze jest to, że nawet nie miałam okazji go założyć, tylko trzymałam go w plecaki w razie potrzeby).


Był też obóz zimowy, na którym nauczyłam się jeździć na nartach w stopniu podstawowym, były odwołane zajęcia z powodu roztopionego śniegu i padającego deszczu, a w zamian za to zajęcia na basenie, były dyskoteki i zabawy integracyjne.


Były wycieczki krajoznawcze na Węgry i na Słowację.


A wszystko to zakrapiane było morzem alkoholu i przepalone ilością wypalonych papierosów liczoną chyba w kartonach!!!


To były trzy wspaniałe lata z super ekipą.


Nie było jednak czegoś, co na studiach powinno być priorytetem, a mianowicie nauki:)

W tygodniu pracowałam, więc nie bardzo miałam ochotę na naukę, a będąc na zjeździe było tyle ciekawych spotkań, rozmów, imprez, że szkoda było mi tracić czas na naukę.
W zasadzie to ledwo udawało mi się pozaliczać każdy egzamin i semestr (i to oczywiście dopiero w sesji poprawkowej) i działo się to przeważnie dzięki pomocy kolegów i koleżanek z roku, którzy albo mi podpowiadali, albo podsyłali ściągi.
Jedynego egzaminu, w którym nikt nie mógł mi w niczym pomóc, to egzamin z pływania.
Musiałam się wybrać na przyśpieszony kurs. Wzięłam więc kilka lekcji i pojechałam na egzamin poprawkowy. Na szczęście udało mi się go zaliczyć i dzięki temu dostałam się na 2 rok studiów (na którym poznałam swojego obecnego męża).
Później było już tylko z górki i w taki oto sposób udało mi się prześlizgnąć przez cały licencjat.
Na tym niestety zakończyła się moja edukacja. 

Miałam pracę, ulokowałam wreszcie uczucia w jednym partnerze, który (jak mi się wtedy wydawało był ideałem). 

Ustatkowałam się.

A potem był ślub, kredyt, mieszkanie i dzieci...
http://w-spodnicy.ofeminin.pl/Tekst/Babskie-sprawy/530716,1,Niebezpieczenstwa--impreza-niebezpieczenstwa.html


wtorek, 26 kwietnia 2016

O KURZE DOMOWEJ

Zawsze, gdy ktoś mnie pyta, czym się zajmuje albo czy pracuje odpowiadam (sama nie wiem dlaczego), że siedzę w domu (co tak naprawdę z dosłownym "siedzeniem na dupce" nie ma nic wspólnego, bo w ciągu dnia siedzę tylko przy posiłkach i to nie wszystkich i nie zawsze) dodając później, że zajmuje się dziećmi i domem (chyba po to, żeby usprawiedliwić swoje nic nie robienie)

Nie mam tego czegoś, co powinna mieć dobra gospodyni domowa, tego zmysłu smaku.
Nie lubię gotować ani piec, bo rzadko kiedy coś mi wychodzi.
Przeważnie to co zrobię smakuje tylko mi, no i czasem dzieciom.
Mąż ogólnie lepiej gotuje, no ale tak wyszło, że to na mnie spadł ten obowiązek (nieraz mąż też coś upichci. PRZYZNAJE!!!!)

Jak już pisałam, mężowi sporadycznie smakuje to co zrobię.
Przeważnie jest
·         za trawiaste (czyli źle doprawione bądź wcale),
·         za rzadkie (jeśli chodzi o zupy),
·         bywa jeszcze mdłe i bez smaku. 

Miło jest czasem usłyszeć np. od dzieci, że pyszną zupę zrobiłam.
Od razu nabieram chęci do gotowania.
A skoro najczęściej tak jest, że nikomu nie smakuje to co zrobię na obiad, to po co stawać na rzęsach i eksperymentować w kuchni?
Lepiej zrobić naleśniki albo kotlety.
I tak co tydzień!!!
Do porzygania.



W sprzątaniu jestem dobra.
Zwłaszcza jak spodziewamy się gości.
Przypominają mi się wtedy wszystkie odcinki Perfekcyjnej Pani Domu, więc wycieram z kurzu i myje zawzięcie wszystkie zakamarki, jakby co najmniej miała nas odwiedzić Małgorzata Rozenek :P
W końcu, nigdy nie wiadomo gdzie zechcą pozaglądać goście, gdy zniknę na chwilę w kuchni albo z młodszą córką w toalecie :D


I tak mi mija godzina za godziną,
dzień za dniem,
tydzień za tygodniem...

A ja siedzę w domu i nic nie robię
tylko czasem umyje naczynia,
ugotuje coś (niedobrego oczywiście),
posprzątam łazienkę,
poodkurzam,
umyje podłogi,
pościeram kurze,
nastawie jedno pranie, dwa, czasem trzy jednego dnia,
czasami też coś poprasuje,
umyje okna,
zmienię firanki
albo pościel
a międzyczasie zajmuje się dziećmi.

Młodszej córce trzeba codziennie
dać śniadanie,
ubrać,
umyć zęby,
co jakiś czas posadzić na toaletę (bo zdarza jej się zapominać, że chce jej się siusiu),
dać zupę,
położyć spać w dzień ,
dać drugie danie,
włączyć ulubioną bajkę,
wyciągnąć klocki lub puzzle, a później oczywiście po niej poskładać porozrzucane zabawki,
dać jogurt lub owoc na deser,
wykąpać  wieczorem,
ubrać w piżamkę,
dać kolację,
umyć zęby
i położyć spać.

Strasznej trzeba przygotować jedzenie (śniadanie i coś do szkoły),
odprowadzić ją na lekcje,
po lekcjach ja odebrać,
dać obiad,
pomóc odrobić zadanie domowe
i sprawdzić czy wszystko spakowała do szkoły na następny dzień
a ponadto odpowiedzieć na tysiące pytań jakie zadają nasze dzieci!!!!

Nie wspomniałam jeszcze o chwilach, kiedy któraś dziewczynka jest chora i kilka razy w ciągu dnia, a także niekiedy w nocy trzeba podawać leki, przebierać mokre ciuchy, a nawet pościel albo gdy któraś wymiotuje. Wtedy prawie w ogóle nie śpię czuwając żeby na czas zdążyć z miska, chusteczkami nawilżanymi i wodą do picia.

Zastanawiam się tylko czasami dlaczego jestem taka zmęczona po całym dniu NICNIEROBIENIA!!!
http://www.milionkobiet.pl/wyniki-konkursow/kura-domowa-to-ja,10616,1,a.html
Ps. A tak apropos załączonej fotki, to każdy facet chciałby, aby jego kobieta tak właśnie wyglądała podczas sprzątania, do tego żeby zawsze była miła i uśmiechnięta, a po całym dniu chętnie baraszkowała z nim w łóżku.
Z doświadczenia i opowieści innym kobiet - matek wiem, że rzeczywistość tak NIE WYGLĄDA!!!!

Ps2. Ale marzyć im nikt nie zabroni :)


Miłego dnia:*

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

UWIĘZIONA

Od 7 lat mieszkam w małym miasteczku, na zadupiu (przepraszam wszystkich, którzy kochają to swoje małe miasto, ale nie mogłam inaczej napisać bo ja go wprost NIENAWIDZĘ!!!!)
Mimo, że minęło już tyle czasu, to nigdy się tu nie zaaklimatyzowałam.
Moje serce zostało w miejscu mojego urodzenia i pomimo tego, że jakoś tu funkcjonuję, to nigdy nie poczuję się tu jak u siebie w domu.

Mam tu kilku znajomych, osoby do których zawsze mogę napisać, zadzwonić i które pomogą mi w potrzebie, do których mogę iść na kawę czy herbatę, wyżalić się (a uwierzcie mi, że są tacy, którzy już pewnie nie mogą słuchać mojego użalania się:P), porozmawiać albo zwyczajnie posiedzieć w milczeniu, ale mimo tego wszystkiego czuję się uwięziona.
Uwięziona w tym mieście:(
Na zadupiu:(

Chciałabym się stąd wyprowadzić, ale niestety pozostanie to tylko moim niespełnionym marzeniem, gdyż mój mąż nie chce słyszeć o przeprowadzce (a już na pewno nie tam, gdzie chciałabym ja).
Nie wiem dlaczego tak jest, bo wie o tym, że nie czuję się tu dobrze, duszę się i nie potrafię się odnaleźć.
Ot tak zwyczajnie postanowił, że NIE I KROPKA.

Były burzliwe dyskusje, kłótnie, prośby i (mój) płacz.
Mąż niestety pozostał niewzruszony.

Mam żal do niego o to...
Ogromny żal!!!!
Ale trzymam go sobie głęboko schowany w sercu.

Już się kłócę, nie proszę, nie płaczę.

Czekam...

Nie wiem na co?!

Ale czekam....


Mogłabym oczywiście odwiedzać swoje miasto (bo jest ok 15 km stąd), ale uwierzcie mi (kto ma dzieci i jeździ PKS-ami to wie, o czym piszę) wycieczka z dziećmi (wymiotującymi czasami), wózkiem, podręcznym bagażem z pieluchami, chusteczkami nawilżanymi, piciem, jedzeniem, folią przeciwdeszczową i parasolkami (w razie deszczu), kocem (w razie chłodu), woreczkami na wymiociny), swoją torebką, to już nawet nie wycieczka tylko WIELKA wyprawa.
I do tego, broń Boże, nie można tu mówić, o spontanicznym wyjeździe, tylko o poważnie przemyślanej i zaplanowanej z kilkudniowym (oczywiście!!!) wyprzedzeniem podróży.
Muszę wcześniej zrobić listę artykułów/przedmiotów, które trzeba spakować na drogę i rzecz jasna obserwować codziennie zmieniającą się prognozę pogody, żeby być przygotowana na każdą okoliczność i aby podczas podróży nic mnie nie zaskoczyło.

To nie to co podróż samochodem.
Pakujesz co trzeba.
Wsiadasz.
Jedziesz.
Wysiadasz.
Załatwiasz, co masz załatwić, odwiedzasz rodzinę, znajomych.
I wracasz!!!!
Ehhhhh


W takich chwilach wkurzona jestem na siebie i żałuję, że nie jeżdżę autem.

Tak, mam prawko!!!!
Wiele osób nawet pyta mnie dlaczego nie jeżdżę, skoro mąż jest za granicą, a samochód stoi pod blokiem.
I wiecie co???
Sama się dziwie.
Głupia jestem!!!!
Wiem, ale nie jeździłam tyle lat, że sama, bez męża na fotelu pasażera, mówiącego mi wrzuć 3, zwolnij, wciśnij sprzęgło (itp), a do tego z dziećmi na tylnym siedzeniu, nie dałabym rady i przede wszystkim bałabym się.

Może kiedyś odważę się, wziąć kilka lekcji "ELKĄ", a później jak się da, to naszym autem i może wreszcie poczuję się choć trochę mniej uwieziona.
Tak....
Może kiedyś.....
http://werciaku.pinger.pl/

niedziela, 24 kwietnia 2016

PUBLICZNIE W PRYWATNEJ TOALECIE

Marzę o dniu w którym będę mogła:

  • Wykąpać się w samotności
bo codziennie jest tak, że zanim jeszcze zdążę wejść pod prysznic moja młodsza córka przybiega do łazienki i pyta czy już się wykąpałam.
Po czym gdy usłyszy że nie, wychodzi i wraca co kilka minut.
Dopiero gdy zobaczy, że wychodzę spod prysznica i gdy powiem jej, że już się wykąpałam kończą się odwiedziny.
Próbowałam już kiedyś zamknąć się na zamek, żeby spokojnie się wykąpać, ale skończyło się głośnym, spazmującym płaczem i waleniem w drzwi, co spokojnej kąpieli nie sprzyja, wiec był to bardzo, BARDZO szybki prysznic.

  • Wypróżnienie w samotności
bo siusiu czasem uda mi się zrobić, a to już pewnego rodzaju sukces:D
Nie wiem dlaczego tak się zdarza, że gdy akurat siadam na muszle wszyscy domownicy mają coś do załatwienia w łazience (a mam to szczęście posiadania łazienki wraz z toaletą).

  • Rozmowę przez telefon w samotności
czasami ludzie, z którymi prowadzę konwersację pewnie sobie myślą, że mam zespół Tourette'a (choroba charakteryzująca się min. nie dającą się opanować potrzebą wypowiadania nieprzyzwoitych słów lub zdań, przekleństw lub obelg kierowanych do obcych. Mogą być to pojedyncze przekleństwa lub złożone zdania).
W moim akurat przypadku niekoniecznie są to słowa nieprzyzwoite, choć i takie się zdarzają.
Bywa, że zamykam się w łazience żeby choć chwilę spokojnie porozmawiać ale i tam mnie dzieci odnajdują!!!

Mam nadzieję, że taki dzień kiedyś nastąpi, chociaż nie spodziewam się, że będzie to w ciągu najbliższych 5 lat:)

http://pl.123rf.com/search.php?word=k%C4%85piel&start=300&searchopts=&itemsperpage=100&sti=o6l796bsye0qq8bkbg|


sobota, 23 kwietnia 2016

SZYBKO / WOLNO

Nie wiem dlaczego tak jest, ale od samego rana się spieszę.
Czasami specjalnie nastawiam budzik 5 czy 10 minut wcześniej żeby ciągle nie poganiać tych moich dzieci, ale i tak na koniec się wydzieram: "szybciej bo nie mamy czasu".

I tak cały dzień:
* szybko do łazienki,
* myj te zęby szybciej,
* szybko sikaj i złaź, bo kolejka (jak na złość wszystkim na raz chce się siusiu),
* szybciej się ubieraj,
* jedz szybciej,
* szybko rób zadanie,
* szybko się spakuj,
* szybko sprzątaj zabawki,
* idź się szybko umyj i ubierz piżamkę,
* jedz tą kolacje szybciej i idź myj zęby,
* szybko do spania!!!!

OMG!!!! Stanowczo za dużo używam wyrazu "szybko" w ciągu jednego dnia.


Tak naprawdę, to tylko sobota jet takim dniem, kiedy wreszcie możemy zwolnić tempo i nigdzie się nie spieszyć.
Pozwalam sobie wtedy poleżeć w łóżku (aż) do 7 (nie jest to już niestety spanie, bo po 6 muszę wstać i zrobić mleko młodszej córce).

Gdy już uznam, że wystarczająco długo wyleguję się w łóżko postanawiam wstać i bez pośpiechu udaję się do łazienki w celu tzw. ogarnięcia się (toaleta i make up),
Następnie ścielę łóżka i szykuję śniadanie, które zjadamy przy małym kuchennym stole.
Po śniadaniu oczywiście czekają na mnie w zlewie brudne naczynia.
Czasem poodkurzam, pościeram kurze.
Jak jest ładna pogoda staram się jak najwięcej czasu spędzić z dziećmi na świeżym powietrzu, bo tak naprawdę w tygodniu (poza drogą szkoła - dom, sklep - dom) nie wychodzą w ogóle.

W soboty też, dziewczyny lubią urządzać sobie razem długą kąpiel w naszym jakże małym brodziku prysznicowym. Zabierają ze sobą naczynka i przelewają wodę, krzycząc, płacząc i kłócąc się przy tym cały czas. Wychodzą dopiero wtedy jak skóra na dłoniach i stopach przypomina wyglądem rodzynkę a woda zrobi się zimna.

Dzień kończymy naszym rytuałem (kolacja, mycie zębów, siusiu, czytanie na dobranoc).

Gdy dzieci odpłyną już w krainę snów, wtedy ja mam chwilę dla siebie i jeśli nie mam akurat sterty ciuchów do prasowania mogę sobie pozwolić wyprostować włosy, pomalować paznokcie, zrelaksować się przed telewizorem albo po prostu położyć się wcześniej (czyli przed 22) spać.

http://pl.123rf.com/search.php?word=przymiotnik&start=100&searchopts=&itemsperpage=100&sti=mid08ofh9xah6qsgoj|







piątek, 22 kwietnia 2016

O MARTWIENIU SIĘ

Nie wiem czy każdy tak ma, czy tylko ja jestem jakaś inna????

Mam chwile, najczęściej nocą, gdy nie mogę zasnąć.
Martwię się wtedy o dziewczynki, o ich zdrowie przede wszystkim.
Przychodzą mi wtedy do głowy najczarniejsze myśli zmuszające do potoku łez, bezgłośnego szlochania (żeby mąż nie usłyszał i żebym nie musiała mu się tłumaczyć z jakiego powodu płaczę), powodujące zatkany noc i ból głowy.

Martwię się też, o ich bezpieczeństwo i o to czy będę potrafiła i czy dam radę je uchronić przed całym złem tego świata.

Boję się też podczas każdej choroby, infekcji, przeziębienia.

Boję się także:
* że nie dam rady zbić wysokiej temperatury,
* że dziecko straci przytomność, a ja nie będę wiedzieć jak mu pomóc,
* że zakrztusi się, zachłyśnie,
* że przyciśnie sobie palca lub dłoń drzwiami,
* że upadnie i przegryzie język, wybije zęba, uderzy głową.

Niby pozwalam dziewczynkom biegać po polu, bo przecież muszą się gdzieś wyszaleć i lepiej na polu, niż w mieszkaniu (na 38m2), ale zawsze jest jakieś ALE!!!!
ALE nie biegaj, bo się potkniesz i rozbijesz kolano, wybijesz zęby itp.
ALE nie biegaj, bo się nazipiesz (czyt. nawdychasz) zimnego (lub chłodnego) powietrza i później będziesz kaszleć / będziesz chora itp.
ALE nie biegaj, bo się zgrzejesz, a później cię owieje i będziesz… j/w (czyt. kaszleć / będziesz chora).

Martwię się też tym, jak sobie poradzą w życiu, kim będą i czy nie wpadną w złe towarzystwo.
Cały czas mam z tyłu głowy powiedzenie "Małe dzieci - mały kłopot, duże dzieci - duży kłopot".

Boje się nie tylko o dzieci.
Boję się też o męża, mamę, teściową i innych członków naszej rodziny.

Czasami, może już nie boję się, ale martwię się o bliskie mi osoby, przyjaciół, znajomych, sąsiadów, którzy mają problemy zdrowotne, rodzinne.


Zdarza mi się bać nawet o siebie, a tak właściwie to o to, jak dziewczynki poradziłyby sobie jakby mnie zabrakło i jak mąż by to wszystko ogarnął beze mnie.

Wiecznie się o coś boję i martwię, mam czarne myśli, a w głowie czarne scenariusze.

Też tak macie??????
http://www.polubish.pl/931/zamienie_kobieca_zdolnosc_martwienia_sie_o_byle_.html










czwartek, 21 kwietnia 2016

TO SOBIE ZRECYKLINGUJESZ!!!!

Opowiem Wam pewną anegdotkę z wczoraj.
Ja się uśmiałam, choć bardzo starałam się być poważna.

Stoję sobie pod prysznicem, po kąpieli i czekam, aż pierworodna skończy myć zęby (przy czym znajduje czas na kilka zabaw, wiec czynność jakże prosta i w miarę szybka przeciąga się nawet do 10 minut).
Mówię do niej z lekką złością i poważną miną :

  • Patrz jak pobrudziłaś przy kolacji spodnie od piżamy (tłusta plama z jajecznicy).
Na co ona:
http://blogiceo.nq.pl/techwszkole/

  • To się wypierze!!!
  • Odplamisz tym, takim żrącym płynem, co masz w szafce i będzie czyste,
  • Albo mi naszyjesz coś, żeby nie było widać, gdyby się plama nie puściła,
  • Albo przerobisz sobie na szmatki do ścierania, ZRECYKLINGUJESZ sobie,
  • No wiesz, tak jak robisz z innymi ciuchami, które nie dają się odplamić
  • Uczyłam się o tym dzisiaj w szkole!!!!





Zamurowało mnie przez chwilę i naprawdę usiłowałam nie wybuchnąć śmiechem, ale nie dałam rady!!!

Wczoraj na żywo to było naprawdę śmieszne.
Dziś jak Wam to opowiadam to już takie nie jest.

Ja po prostu nigdy nie wiem jakim newsem zaskoczy mnie moja córka.

***
To jeszcze przy okazji anegdotki, opowiem Wam troszkę o mojej starszej córce.


Jest kłótliwa, zadziorna, zawsze wie lepiej (w zasadzie nie wiem po co na jeszcze chodzi do szkoły i jak wytrzymują z nią nauczyciele), nawet jak nie ma racji to ma rację, jest pyskata, nigdy nie wykonuje poleceń, na wszystko ma czas, podczas wymiany zdań to do niej należy ostatnie słowo.

Jest też kochana, mądra, uczynna, uprzejma, opiekuje się swoja młodszą siostrą (i wszystkimi innymi małymi dziećmi), lubi się przytulać, jeździć na rowerze, chodzić na basen, ma niesamowitą pamięć i zdolności recytatorskie.

Czasami mam ochotę taśmą zakleić jej usta, bo odkąd tylko otworzy oczy, gęba jej się nie zamyka.
Nieraz staram się jej nawet nie słuchać po potrafi to samo zdanie powtarzać na różne sposoby zmieniając ton głosu, albo kolejność wyrazów.
Norrrrrmalnie czasami marzę o tym, żeby była już godzina 20, aby mogła iść spać.


A gdy młoda jest w szkole to dopiero jest błoga cisza w domu!!

Ale gdy wyjeżdża na wakacje do babci, to tak dziwnie bez niej w domu, jakoś pusto i tak cicho.

Ehh z dziećmi to jak facetami.
Z nimi źle, ale bez nich jeszcze gorzej!!!!

Niezależnie od tego jakie są i jak bardzo nieraz potrafią dać mi w kość to kocham nad życie moje dzieciaczki:*


środa, 20 kwietnia 2016

CODZIENNOŚĆ

Kilka dni temu mąż wyjechał za granicę, za tzw. „chlebem”.
Myślałam, że nie będę mogła spać w nocy (bo śpię w łóżku bez niego tylko wtedy, gdy wyjeżdżam sama na kilka dni z dzieciakami do mojej mamy na ferie lub wakacje lub gdy śpię z młodszą córką jak ma temperaturę albo wymiotuje), ale o dziwo sypiam jak dziecko.

Bywa nawet tak, że po przebudzeniu mogę powiedzieć, że się wyspałam (o ile można być wyspanym, gdy budzik wyrywa z sennego letargu o 5:30 i codzienność oraz szkoła córki nie pozwalają mi niestety na wstawanie później) J

Zaczynam dzień od ogarnięcia swojego łóżka.
Później myję się i poprawiam urodę (cudów nie ma, ale robię co mogę) za pomocą makijażu (korzystając, że łazienka jest pusta, bo dzieci jeszcze śpią).
Zdarza się, że zaraz po moim wejściu do łazienki budzi się młodsza córa, wiec odrywam się od swojego rytuału i idę zagrzać jej kasze manna z mlekiem i włączam bajkę.
Wracam do łazienki.
Kończę make up, układam lub związuje włosy i budzę starsza córkę.
Idę robić śniadanie i jednocześnie (będą prawie w kilku miejscach na raz) ubieram młodsza córkę, ściele jej łóżko i myje ząbki.
Starsza córka dociera powoli (bardzo powoli) na śniadanie.
Ja w międzyczasie (oczywiście przeważnie w biegu) jem śniadanie i szykuje jakieś jedzonko do szkoły i coś do picia dla pierworodnej.
Oczywiście wszystkie ciuchy (swoje i dzieci) szykuje poprzedniego wieczoru, bo gdybym to wszystko chciała zrobić rano to musiałabym wstać przynajmniej o 4.

Gdy już wszyscy są umyci, ubrani i uczesani i jedzenie do szkoły spakowane, jesteśmy gotowe do wyjścia.
Zaprowadzam straszą córkę do szkoły, a później w miarę potrzeby idę na zakupy albo załatwiam sprawy na "mieście" bądź jak inni mówią "w centrum miasta".

Ostatnio, ktoś ze znajomych spytał mnie jak sobie radze?
Zastanawiałam się dłuższą chwile co mu odpowiedzieć.
Chodzi o to, że w sumie moje życie po wyjeździe męża zbytnio się nie zmieniło.
Dzieci przeważnie i tak ciągałam wszędzie ze sobą gdy miałam coś załatwić (bo albo mąż pracował, albo miał coś ważnego do załatwienia i nie mógł się nimi zająć), w domu też robię to samo co robiłam do tej pory.
Jedyne co doszło do moich obowiązków to zakupy.
Tak, mąż bardzo odciążał mnie w zakupach.
To fakt.
Wyręczał mnie w kupowaniu dosłownie wszystkiego (z kremami, tuszami do rzęs, artykułami higienicznymi (czytaj podpaskami) włącznie). 
Wystarczyło tylko, że powiedziałam, iż coś by się przydało kupić, albo że czegoś mi potrzeba, a przy najbliższej okazji mój mąż spełniał moje drobne (podkreślam DROBNE!!!!) zachcianki.

Z jednej strony to dobrze, bo nie musiałam chodzić codziennie z siatkami i przepychać się z młodszą córką w wózku między regalami w sklepie.
Z drugiej strony to jednak nie było takie fajne, bo nie miałam kompletnie pojęcia, co ile kosztuje.
Stałam się tak trochę odcięta od rzeczywistości, uzależniona od męża i pozbawiona przyjemności chodzenia samemu po sklepach.

Teraz zakupy nie są co prawda przyjemnością, a obowiązkiem, ale nie narzekam.
Robię listę i kupuje codziennie po kilka najpotrzebniejszych rzeczy.

A gdy wrócę już z zakupów to robię sobie kawę i kładę spać młodszą córkę.

Nie wiem, czy tylko ja tak mam, ale siadam wtedy i aż głupio się czuje, bo nie mam nic do roboty.
Normalnie nie wiem co mam ze sobą zrobić!!!
Usilnie zastanawiam się, czy o czymś nie zapomniałam????
Myślę, czy do obiadu jest wszystko przyszykowane?
Czy nie mam akurat czegoś do posprzątania, ogarnięcia.

Gdy dociera do mnie, że jednak nie muszę nic robić, siadam wygodnie na łóżku z kubkiem letniej bądź całkowicie zimnej już kawy i celebruję chwilę ciszy i spokoju czekając, aż moja małoletnia obudzi się z drzemki.

Nie zdarza się to jednak codziennie, gdyż przeważnie w tej wolnej chwili sprzątam łazienkę, szykuję obiad albo pomagam odrobić lekcje starszej córce (bo jak młodsza nie śpi, to ciężko jest się skupić na zadaniu).

Po zadaniu obiadek.
No i wiadomo mycie naczyń po obiedzie!!!!

Dziewczyny mają popołudniami czas na zabawę, grę na komputerze czy oglądanie tv.
Gdy jest ładna pogoda trzeba jeszcze znaleźć czas na wyjście na rower, spacer czy plac zabaw!!!

Czasami uda mi się uszczknąć chwilę dla siebie i ćwiczę z moją killerką Ewą Chodakowską!!!! Niestety brak mi czasu na systematyczność (jak już pisałam gdzieś wcześniej).

Wieczór to jeden wielki rytuał, który zaczyna się około godziny 18 kąpielą.
Później kolacja, mycie zębów i czytanie przed snem.
Dzieci zasypiają zazwyczaj ok godziny 20 max 20:30 i wtedy zabieram się za przygotowywanie ciuchów na następny dzień, robienie listy zakupów, planowanie dnia, czasami prasowanie czy gotowanie zupy (jeśli mam następnego dnia coś do załatwienia i wiem, że nie będę miała czasu rano ugotować).

Mój dzień kończy się najczęściej między godziną 22 a 23, gdy padam na łóżko wyczerpana i nawet nie wiem kiedy odlatuję w krainę snów......

http://mamaklub.pl/artykul/matka-polka-kto-to-taki

KŁÓTNIA

Wyszedł.
Zamknął za sobą drzwi.
Bez słowa.
Dał tylko dziewczynkom całusa na dobranoc.

Wiedziałam, że zamierza wyjść.
Widziałam jak się ubiera.
Spodziewałam się tego po porannej kłótni, od czasu której się nie odzywamy.
Kłótni niby takiej samej jak zwykle, a jednak innej, głośniejszej i z dużą ilością niepotrzebnych słów.

To dziwne jak człowiek, który wczoraj był mi bliski i kochany, dziś jest taki daleki, zimny, obcy.

Są chwile zwłaszcza po takich burzliwych awanturach, że czuje się, jakbym była z obcym facetem i mam wrażenie, jakbym w ogóle nie chciała z nim być.
To smutne, bo spędziliśmy razem 8 lat i mamy dwie fantastyczne córeczki.

A o co poszło????
Poszło jak zwykle o jego (późny jak dla mnie) powrót do domu po północy w stanie wskazującym.
Może komuś wydaje się to dziwne, że się czepiam, ale ja nie lubię jak wychodzi sam.
A niestety mieszkamy sami i nie mamy w pobliżu nikogo, kto mógłby zostać z naszymi pociechami (6 i 2 lata dla przypomnienia), żebyśmy mogli wyskoczyć gdzieś z domu razem.
Ja jak przystało na porządna matkę poświęcam się w całości dzieciom i nie kręcą mnie już babskie wypady na miasto, które mąż mi nieraz proponuje (zazwyczaj podczas kłótni kiedy mówi że on mi przecież nie broni wychodzić na piwo z koleżankami. A byłam aż 2 razy w ciągu 7 lat!!!!!).
Mój mąż uważa, że idealne małżeństwo to takie, w którym facet wychodzi gdzie chce, kiedy chce i tak tez wraca do domu.
Ja natomiast uważam, że skoro jesteśmy małżeństwem, to powinniśmy wychodzić razem albo w ogóle.
Czasami (choć rzadko się to zdarza) wychodzi, ale wole wtedy zabrać dzieciaki i jechać do mamy, żeby nie czekać nerwowo na jego powrót.
Mój mąż (chociaż on oczywiście uważa inaczej) jak już pije to przeważnie brakuje mu umiaru (on oczywiście uważa, że nawet nie jest pijany i że jak zwykle robię problem z niczego). Najbardziej wkurza mnie jak wraca w stanie nieważkości w biały dzień. Już nawet nie chodzi mi o sąsiadów, którzy to widza. 
Chodzi mi o dzieci. 
Co mam im powiedzieć???? Że tatuś się narąbał???? Czy kłamać, że zmęczony????
Mam uraz z dzieciństwa. Patrzyłam na pijanego faceta mojej mamy, wiec wiem, co mogą czuć moje dzieci. Wiem też, jak czuła się moja mama i wiem też ile to kosztuje nerwów.

 W takich sytuacjach mam ochotę spakować dzieci i wyprowadzić się z domu. 
Pojawia się tylko pytanie w mojej głowie „czy to będzie lepsze dla dzieci??? 
Fundowanie im zmiany zamieszkania, nowej szkoły, tłumaczenie dlaczego tatuś nie mieszka z nami????”

Muszę się myśleć racjonalnie, na chłodno, bez emocji.
Muszę myśleć przede wszystkim o dzieciach, nie o sobie.

W końcu czasami każdy ma ochotę wyrwać się z domu i urżnąć się do nieprzytomności, ale czy wypada to odpowiedzialnemu ojcu? 
Głowie rodziny? 
Osobie, która powinna być wzorem dla naszych dzieci?

Cały czas biję się z myślami co mam dalej zrobić……….

Bo przecież ja, nigdy się nie upijam. Też mam ciężkie dni, stresy i czasami bym nawet miała ochotę, ale coś w mojej głowie podpowiada mi, że jestem matką, że muszę być czujna i trzeźwa cały czas.


Wrócił.
Nie było go tylko ponad pół godziny.

Trochę mi ulżyło, że wrócił, że będę spokojnie spała, nie zastanawiając się kiedy i w jakim stanie wróci.

Teraz zastanawiam się, czy mam się nadal nie odzywać (jestem w tym dobra bo ostatnio trwało to 4 dni), unieść się honorem, nadal mieć focha?
Przecież nie żałuję tego, że jestem zła, że wkurzyłam się, bo miał wyjść z kolegą na piwo na chwilę, a nie wrócić po północy (i to dopiero po mojej interwencji telefonicznej) w stanie bardzo chwiejnym.
Żałuje tylko wykrzyczanych, niepotrzebnych słów o tym, że się wyprowadzę z dziećmi (i mimo, że czasami tak myślę, to chyba tak naprawdę tego nie chcę).

A może szkoda marnować czasu na kłótnie. Może powinnam jako pierwsza (co się zdarza bardzo rzadko, a nawet prawie nigdy) wyciągnąć rękę na zgodę. W końcu jak długo można się do siebie nie odzywać mieszkając na 38m2.


Zmieniliśmy się od dnia ślubu, to wiem na pewno.
Nie potrafię powiedzieć kto bardziej.
Ja zawsze miałam ciężki charakter, ale nigdy tego nie ukrywałam
.
Może teraz jest on jeszcze trudniejszy do zaakceptowania?
Nie wiem.
Wiem na pewno, że gdybyśmy nie mieli dzieci, to nie bylibyśmy nadal razem.
Chociaż może gdybyśmy nie mieli dzieci, nie byłoby tych wszystkich kłótni o jego wyjścia na „piwo”, o podział obowiązków w domu, o brak czasu dla dzieci, o brak sexu.
Sama nie wiem.

Jeśli już wspomniałam o braku sexu, to chciałabym kontynuować ten wątek.
Mianowicie chodzi mi o to, że facet chciałby, żeby cały czas było tak jak przed ślubem. Niestety u mnie to tak nie działa.
Po 1 porodzie straciłam ochotę, a właściwie straciłam ją już będąc w ciąży.
Po jakimś czasie, gdy nasza pierworodna córka podrosła i odzyskałam już w miarę swoje ciało, częściowo wróciła mi ochota.
Podkreślam CZĘŚCIOWO.
Bo jak wiadomo większości matek po całym dniu spędzonym z dzieckiem, które co chwilę czegoś chce i po wykonaniu wszystkich domowych obowiązków jedyną rzeczą, o której się najczęściej marzy to sen.
A nie sex.
Po 2 porodzie było jeszcze gorzej.
W zasadzie mam ochotę na zbliżenie tylko przez kilka dni po miesiączce, a później wykonuję tylko swoje małżeńskie obowiązki, ale tez nie za często.
Mój mąż ciągle narzeka, że za mało, że tak samo, że nudno.
Czasami, tak sobie w duchu myślę, że chciałabym, żeby znalazł sobie kogoś, kto by go wreszcie uszczęśliwił.
Oczywiście nie wybaczyłabym mu zdrady, więc wyprowadziłabym się z domu.
Miałabym przynajmniej święty spokój, ale czy byłabym bardziej szczęśliwa?
I czy właściwie o taki święty spokój mi chodzi?


Póki co postanowiłam, że nie ma sensu dłużej ciągnąć tej szopki i traktowania siebie nawzajem jak powietrze.

http://zaklopotanie.blox.pl/resource/klotnia.jpg


***

Post napisałam już jakiś czas temu, w przypływie emocji, zanim jeszcze pewna dobra dusza namówiła mnie na założenie bloga i mimo, że nie jest on aktualny postanowiłam się nim z Wami podzielić J

wtorek, 19 kwietnia 2016

Z KATAREM

Już od dawna zastanawiałam się nad prowadzeniem bloga, ale wydawało mi się, że nie mam nic ciekawego do opowiedzenia innym, że zbyt wiele jest mamusiek piszących o swoim codziennym życiu. 
Jeszcze żeby ono było ciekawe, żebym miała jakąś fajną pracę zawodową bądź robiła cokolwiek interesującego czym warto się podzielić z innymi.
A tu nic.                
Zwykłe nudne życie.
Szara codzienność. 
Dom, szkoła, szkoła, dom. 
Czasami mam coś do załatwienia na mieście, bądź wizytę u lekarza.
Zdarza mi się też kilka razy do roku odwiedzić znajomą kosmetyczkę i wpaść po drodze na plotki do koleżanki pracującej w sklepie odzieżowym. 
Aaaa zapomniałabym!!!!!
Są przecież jeszcze niedzielne obiadki u mamy i teściowej średnio 2 razy w miesiącu.
NO!!!!
To ja przecież mam bardzo ciekawe życie. 
Zarówno to osobiste jak i to towarzyskie!!!!
Na co ja w ogóle narzekam?????

Ale tak wracając do tej chęci pisania, o której wspomniałam wyżej.
Namówiła mnie koleżanka (również bloggerka, tylko z kilkuletnim stażem) po tym jak wysłałam jej kilka swoich "kartek z kalendarza - czyli opowieści o życiu codziennym".
Postanowiłam zaryzykować.
W najgorszym wypadku jeśli nikt tego nie będzie czytał (nikt poza koleżanką która mnie do tego namówiła) to będę miała fajny pamiętnik:)

*** 
Jestem szczęśliwa, że wreszcie robi się ciepło i że przyszła wiosna. 
Co prawda lubię zimę. 
Zwłaszcza taką białą i mroźną (jaką pamiętam z dzieciństwa). 
Ale jeszcze bardziej lubię wiosnę i lato!!!
Szkoda tylko, że zamiast cieszyć się coraz cieplejszymi dniami i spacerami na świeżym powietrzu, muszę siedzieć w domu. 
Jedna córka (zresztą tak jak i ja) kaszle i smarka, a druga ma anginę. Na razie tylko mąż się jako tako trzyma (choć i on narzeka na różnego rodzaju boleści, tyle że kręgosłupa, a to nie przejdzie po syropku czy antybiotyku L).


Siedzę przy laptopie, obłożona chusteczkami (tymi czystymi, jeszcze w pudełku i tymi już zużytymi, porozrzucanymi po całym łóżku) zamiast spać w najlepsze korzystając z tego, że dziewczynki śpią od 20, a mąż poszedł na piwo. 
Tak dobrze przeczytałaś/łeś. 
Na piwo.
Pisałam przecież, że czasami mu pozwalam :P

Żeby się nie denerwować jego wyjściem, wypiłam już dwie herbatki z melisą, po których biegam co chwilę do toalety.
Ale przynajmniej jestem oazą spokoju:)

Głowa mi pęka od kataru, w lewy otwór nosowy wepchaną mam chusteczkę żeby ciecz wyciekająca z niego nie kapała mi na piżamę, zegarek niecierpliwie pogania mnie uświadamiając, że minęła już godzinna 22, no i ten nieznośny pęcherz który średnio co 5-10 minut przypomina mi o ilości wypitych płynów!!!

Idę spać, a przynajmniej spróbuję. 
Jutro na szczęście sobota. Nie muszę nigdzie wychodzić, a wiec czesać się i malować też nie muszę, ani zrywać się przed 6. 
Muszę tylko wstać przed 7, zrobić dziewczynkom śniadanie, dać młodszej córce antybiotyk i mogę z powrotem wracać do łóżka (chociaż znając życie już wtedy nie będzie mi się chciało spać, a dzieci jak na złość będą się kłócić i chcąc nie chcąc zamiast bezkarnie leżeć i nic nie robić zwlokę się z łóżka).

A tymczasem....
Dobranoc:*
http://www.informabtl.com/3-sugestivos-carteles-sobre-la-ciencia-en-el-sexo/



***
Przepraszam, że ten post tez jest nieaktualny tylko sprzed kilku dni, ale muszę wykorzystać to, co do tej pory napisałam:)

niedziela, 17 kwietnia 2016

O MNIE

Witam wszystkich, którzy zajrzą na mojego bloga (o ile w ogóle ktoś będzie chciał czytać wypociny o nudnym codziennym życiu)!

Na początku może napiszę coś o sobie.

Jestem 32 letnią, średniego wzrostu kobietą z małej miejscowości (tzw. zadupie).

Od 8 lat jestem w związku małżeńskim, w którym (jak wiadomo większości małżeństw) układa się różnie. Są dni cudowne, sielankowe, są też takie obojętne (podczas których, zachowujemy się jak małżeństwo Kisielów serialu M jak Miłość) i takie, które chciałoby się wymazać z pamięci (kłótnie, nie odzywanie się do siebie i udawanie, że się nie znamy).

Mamy dwie cudowne córeczki.
Starsza 6 letnia, w tym roku poszła do 1 klasy. Jest uparta, złośliwa, radosna, żywa, pewna siebie (aż za bardzo), rozgadana (po całym dniu najbardziej zmęczona jestem chyba właśnie jej paplaniną).
Młodsza 2 letnia dokładnie obserwuje zachowanie swojej starszej siostry i podąża (O ZGROZO!!!!) w jej ślady, wiec zaczynam poważnie obawiać się o swojej zdrowie psychiczne :P

Jestem jedynaczką z ciężkim charakterem, wychowywaną tylko przez mamę (i tu pewnie większość osób pomyśli: „Aaaa to dlatego ma ciężki charakter!!! Pewnie rozpieszczona itp….” i pewnie jest w tym dużo prawdy).
Jestem osobą obrażalską, humorzastą, czasem złośliwą, rozwrzeszczaną (o czym najlepiej wiedzą moi sąsiedzi), a także wrażliwą i chyba zbyt ufającą ludziom osobą.

Wiem co to kac, urwany film, dzień wyjęty z życiorysu (a nawet 2 dni).
Wiem też, że nie wolno mi mieszać różnego rodzaju alkoholi w trakcie jednego wieczoru.
Tego wszystkiego dowiedziałam się prowadząc szalone życie nastolatki – imprezowiczki dawno, dawno temu (ale o tym może innym razem).

Teraz jestem przykładną matką (żoną niekoniecznie :P), która alkohol spożywa sporadycznie i to tylko w niewielkich ilościach, a która na co dzień zajmuje się domem i dziećmi.

Skończyłam studia, niestety (albo stety) tylko licencjat. Z jednej strony cieszę się z wyższego wykształcenia, z drugiej strony i tak nie mam pracy (dzięki Bogu jestem jeszcze na wychowawczym) i pewnie koniec końców za kilka lat wyląduje na kasie w jakimś sklepie bądź supermarkecie (normalnie SZCZYT MARZEŃ!!!) L

 Staram się być uśmiechnięta (choć nie zawsze mi to wychodzi).

Nigdy nie wychodzę z domu baz makijażu (maluję się nawet wtedy, gdy nie zamierzam nigdzie wychodzić). Nie jestem zadowolona ze swojego wyglądu, a dzięki makijażowi akceptuję choć trochę swój wizerunek w lustrze i czuję się choć trochę ładniejsza.

Ostatnimi czasy dowartościowuje mnie moja młodsza (2,5 letnia) córka, która kilka razy dziennie powtarza mi „Jesteś piękna mamusiu”.
Przyznam, że jak to pierwszy raz usłyszałam z jej ust to kopara mi opadłą i nie wiedziałam co powiedzieć.

Ze swojej figury też nie jestem zadowolona (no bo niby która kobieta jest!!!!). Co prawda słyszę nieraz od innych (znajomych) babeczek, żebym nie narzekała i że nie jedna chciałaby mieć taką figurę po urodzeniu dwójki dzieci jak ja, ale wiecie jak to jest. Zawsze są pewne części ciała, które chciałoby się zmienić, poprawić, ujędrnić albo wyciąć całkowicie :P

Czasami coś tam ćwiczę, ale przyznam z ręką na sercu, że brak mi motywacji, chęci i systematyczności.
Po za tym nie potrafię sobie odmówić słodyczy. Zdarza mi się zjeść całą czekoladę. O TAK, ZDARZA MI SIĘ!!!!
Odmawiam sobie słodkości tylko 2 razy do roku (w okresie Wielkiego Postu i Adwentu).

Lubię filmy romantyczne, nie znoszę horrorów (bo śnią mi się po nich w nocy komary i przypominają mi się najbardziej straszne sceny, w najmniej odpowiednich momentach).


Kiedyś lubiłam też czytać książki. 
Najbardziej wciągały mnie te K. Grocholi ("Trzepot skrzydeł", "Serce na temblaku" czy "Kryształowy Anioł"). 
Czytałam też: H. Fielding - "W pogoni za rozumem", 
A. Ingolic - "Przerwana wspinaczka", 
J. Downham - "Zanim umrę", 
T. Zwierzyńska - Matzke, Sven Matzke - "Czasami wołam w niebo", 
C. Ahern - "Ps. Kocham Cię", 
A. Cholewa- Selo - "Oswoić los".  
Wszystkie gorąco polecam!!!! Większość z nich to opowieści o życiu, bądź chorobie.
Teraz niestety brak mi czasu na czytanie. 

Miało być krótko a wyszło jak zwykle :P 

Teraz już wiecie co nieco o mnie. Resztę w kolejnych postach.

Zapraszam!