wtorek, 7 listopada 2017

MIŁO

Spędziłam dziś kilka fantastycznych godzin z dziewczynami, z którymi znam się od 26 lat czyli ponad połowę swojego życia i mimo, że nie widujemy się zbyt często, to rozumiemy się i dogadujemy wciąż tak samo.
Wiadomo, każda z nas jest  inna. Każda ma swoje życie i własne problemy.
Trochę wspominałyśmy czasy naszej młodości.
Trochę rozmawiałyśmy o teraźniejszym życiu.
Trochę obgadywałyśmy ludzi.
Trocshę mówiłyśmy o plamach i marzeniach na przyszłość.

Po powrocie do domu o godzinie 20 byłam bardzo mile zaskoczona.
Dziewczynki były wykąpane, po kolacji, gotowe do spania.
Sterta ciuchów piętsząca się na stole i  czekająca na prasowania zamieniła się w stertę rzeczy poprasowanych gotowych do poskładania.
Naczynia pomyte.
A w lodowce czekała na mnie kolacja.
Miło czasem eyjść po to by móc wrócić do domu i zaznać TEGO!!!
Nawet kłótnie dzieci były dziś mniej wkurzające.

To było naprawdę cudowne popołudnie i wieczór.
Dziękuję mężowi (a ponieważ nie przeczyta tego na blogu to przekazałam mu to osobiscie).

Dziękuję Wam dziewczyny😘
https://pl.dreamstime.com/zdjęcia-royalty-free-wieczór-z-przyjaciółmi-image26503738

poniedziałek, 6 listopada 2017

NOC

Nie lubie nocy.
Z jednej strony przynosi mi ulgę po całodniowej gonitwie, odpoczynek i wytchnienie. Nie wspomnę już o wymarzonym śnie.
Z drugiej napawa mnie lękiem, przytłacza i dusi. Powoduje napływ czarnych myśli i łzy.
Przerażają mnie nadciągające nocne chmury na niebie.
Przeraża mnie mrok.

Nocą wspominam wszystkie osoby, które są już w innym, lepszym świecie.
Nocą drżę o zdrowie swoich bliskich, patrząc na powolne ruchy klatki piersiowej śpiących dzieci i nasłuchując ich oddechów.
Nocą rozmyślam o wszystkich złych wydarzeniach, które spadły na naszą rodzinę w ostatnim czasie. O nagłej śmierci jednego wujka i chorobie nastepnego.

Boję się, cieszyć życiem.
Boję się, gdy coś mnie zaboli obawiając się najgorszego.
Boję się nawet odbierać telefon, mam wrażenie, że usłyszę coś strasznego.
Boję się, gdy mąż ma 3 zmianę. Nie lubię nocy spędzać samotnie.

Nigdy tyle nie myślałam o chorobach, cierpieniu, śmierci, o ponadczasowej przyjaźni, o niekończącej się miłości, o wartościci życia, o niespełnionych marzeniach.
 http://www.tapeciarnia.pl/168110_noc_ksiezyc
http://www.tapeta-ksiezyc-noc-chmury.na-pulpit.com

czwartek, 28 września 2017

KAŻDY SWÓJ CIĘŻAR DŹWIGA

Całkiem niedawno rozmawiałam z przyjaciółka, która mieszka 100 km ode mnie. Jest matką 3 dzieci (w tym dwoje to 3,5 letnie bliźniaki i córka 9 letnia), pracującą na pełen etat od poniedziałku do piątku plus 2 soboty w miesiącu, która samotną matką nie jest, ale z racji tego, iż mąż pracuje w innym mieście i zjeżdża do domu tylko na weekendy lub w razie koniecznej konieczności, to w zasadzie jest taką matką  samotną w dni powszednie. Po pracy, gdy odbierze bliźniaki z przedszkola i córkę ze szkoły muzycznej leci do domu, gdzie robi wszystko to, czym ja zajmuję się przez cały dzień nie chodząc do "normalnej" pracy. W razie choroby teściowa jej zostaje z dziećmi.

Podziwiam ją ogromnie, za to co robi i że jakoś to kurna ogarnia, bo ja (i to jej oczywiście powiedziałam) nie dałabym rady!!!!

Pytała dlaczego do pracy nie idę skoro młoda w przedszkolu już 2 rok. Mówiła, że jak ona to wszystko jakoś ogarnia, to ja też bym dała radę, tylko mi się nie chce.

Po rozmowie z nią czułam się zdezorientowana i jeszcze długo rozważałam jej słowa.

Nie to żebym była zła na nią, czy obrażona, że mi pojechała!!!!
Nie w tym rzecz.

Doszłam po prostu do wniosku, że człowiek dźwiga tyle, ile jest w stanie sam unieść.
Dla jednych ciężarem może być każdy nowy dzień i to co ze sobą przynosi, 

dla innych samotne macierzyństwo,

niektórzy na co dzień borykają sie z chorobami swoimi, rodziców, rodzeństwa, dziadków lub chyba co najgorsze swoich dzieci,

jeszcze inni walczą z nałogamami w rodzinie lub swoimi,

są też osoby katowane przez najbliższych.

Tyle ile osób, tyle przykładów może być. Każdy cos tam niesie. Jedni dają radę, inni upadają pod przytlaczajacym ich ciezarem.

To nie prawda, że skoro ktoś sobie daje z czymś radę to i ja sobie z tym poradzę.

Co niektórzy wiedzą już, że próbowałam podjąć pracę jakiś czas przed narodzinami młodej.
W sklepie z pieczywem.
Wstawalam o 4 rano.
O 5.30 musiałam być w pracy, żeby rozładować i poukładać pieczywo. Wracałam do domu ledwo patrząc na oczy.
Pierworodna była wtedy w przedszkolu i na całe szczęście nie musiałam siadać z nią do lekcji.
Moja euforia nie trwala jednak długo, bo młoda po 2 czy 3 dniach już była chora.

Przez jeden dzień mąż z nią siedział w domu, bo wolne wziął, ale później musiał wrócić do pracy, a dziecko nadal było chore.
Musiałam zrezygnować z pracy bo długo bym tak nie pociągła.

Dobrze się mówi, kiedy ma się pod ręką kogoś, kto w razie potrzeby pomoże.
Ja niestety nie miałam.
Nie zazdroszczę kobietom, które pracują w takich sklepach, bo jest to nieporównywalne do pracy w sklepie odzieżowym, w którym miałam okazję wcześniej pracować, ani tym które może pracują gdzie indziej, ale też muszą sobie same dawać radę.

Ogromny szacunek dla Was drogie Panie!!!!

Na mnie pewnie kiedyś też przyjdzie pora i może wtedy będę w stanie to udźwignąć.

Na razie skupię się na tym, co mam.


Na zaniedbywaniu dzieci, małżeństwa, na problemach młodej z chodzeniem do  przedszkola, pomaganiu w zadaniach i w nauce oraz przygotowaniach do pierwszej komuni pierworodnej.
http://majkapietrak.pl/chron-swoj-kregoslup-czyli-jak-nalezy-dzwigac-przedmioty-aby-nie-wyrzadzic-sobie-krzywdy/

poniedziałek, 25 września 2017

O BRAKU TEMATU I SPRAWACH DAMSKO - MĘSKICH

Myślałam, że jak wyjdziemy czasem z mężem gdzieś sami na przysłowiową "na randke", albo pojedziemy na weekend do znajomych bez dzieci to coś się zmieni między nami, że miłość na nowo zapłonie, że między nami będzie inaczej, jak dawniej.
Nic bardziej mylnego.

W domu często ze sobą rozmawiamy
- o szkole,
- dzieciach,
- pracy,
- sąsiadach,
- znajomych,
- o zasłyszanych plotkach czy newsach.
No wiecie, tak o wszystkim i o niczym.

Gdy wyszliśmy, któregoś jeszcze letniego wieczoru, nie mieliśmy o czym ze sobą rozmawiać. Przesiedzieliśmy większość czasu w ciszy i do domu też w ciszy wracaliśmy. 
W ten weekend było podobie. Byliśmy u znajomych (ok 45 km). Dziewczynki u babci. Po drodze zamieniliśmy może ze 3 zdania ze sobą, a jechaliśmy godzinę. Tak samo było gdy wracaliśmy.
A przecież zawsze dobrze nam się rozmawiało i mieliśmy wiele wspólnych tematów. A teraz????

Mamy za to temat, który jest zawsze gorący, bo albo jedno z nas jest wkurzone albo oboje.
To temat o stosunkach małżeńskich, a w zasadzie to o ich braku.

Rzygam tym już.
Tymi rozmowami.
Kłótniami.
Wypominaniem.

Może mój szanowny mąż ma rację, ja tam nie mówię, że nie (bo w tym miesiącu bylo aż 2 razy), ale mi się nie chce!!!! 
W ogóle!!!! 
Ani nie chce mi się chcieć ( i w tym miejscu proszę życzliwe osoby, o nie udzielanie porad typu: "Co zrobić by w Twoim związku / małżeństwie zaiskrzyło ponownie" lub coś tego typu.
Wierzcie mi albo nie, ale próbowałam już wielu rzeczy i niektóre nawet pomagały, ale teraz mi się po prostu, najnormalniej w świecie N I E   C H C E !!!!!

I nie obchodzi mnie, czy ktoś to zrozumie czy też nie, albo czy to się komuś podoba.

Zdaje sobie też sprawę z tego, że w moim małżeństwie nie układa się za dobrze i nie wróży to niczego dobrego na przyszłość.

No cóż. 
To trwa już od pewnego czasu więc zdążyłam się już do tego przyzwyczaić.


Na razie nie mam siły ani ochoty nic zmieniać.
http://m.joemonster.org/art/30935

czwartek, 14 września 2017

LIST DO MATEK, KTÓRE PROWADZĄ DO PRZEDSZKOLA PŁACZĄCE POCIECHY

Matko, która codziennie od rana masz ściśnięty żołądek, gdy słyszysz płacz swojego ukochanego dziecka, które nie chce iść do przedszkola, wiem co przeżywasz!!!

Matko, która bijesz się z myślami i zastanawiasz się nad tym, czy dobrze robisz prowadząc malucha na siłę wmawiając mu, że będzie się cudowne bawił, mając w głowie swoje wspomnienia z przedszkola, które bardzo często są negatywne i pełne złych emocji, wiem co czujesz!!!!

Matko, która tak samo jak ja, chciałabyś jak najlepiej dla swojego dziecka, uwierz mi przedszkole jest bardzo Twojemu dziecku potrzebne nawet jeśli płacze, spazmuje i błaga Cię o to, żebyś go/jej TAM nie zostawiała.
NIE TRAKTUJ PRZEDSZKOLA JAK ZŁO KONIECZNE!!!

W przedszkolu:

  • dzieci lepiej się rozwijają, 
  • uczą się dzielenia z innymi,
  • cierpliwości, 
  • samodzielności,
  • współzawodnictwa, 
  • nawiązywania kontaktów, 
  • zdobywają nowe doświadczenia,
  • przygotowują się do edukacji szkolnej,
  • mają możliwość rozładowania energii.
Niezależnie od tego, jak bardzo byśmy się starały dwoić i troić w domu, chcąc zastąpić naszym dzieciom przedszkole, ani jak cudowne miałybyśmy babcie czy nianie, to nie oszukujmy się, nie jesteśmy w stanie dać im tego, co daje edukacja przedszkolna.

Na koniec odsyłam osoby zainteresowane do artykułu, który pomógł mi w pisaniu tego posta =>>http://www.edziecko.pl/przedszkolak/1,79345,15457702,Co_daje_dziecku_chodzenie_do_przedszkola.html

I jeszcze jeden artykół, ale chyba ważniejszy niż wszystko to, co dziś napisałam i co powinien przeczytać KAŻDY RODZIC, którego maluch wybiera się na podbój przedszkola i TEN, który walczy z rozpaczającym brzdącem każdego dnia!!!!!!
http://panimonia.pl/2017/07/17/pozegnanie-dzieckiem-przedszkolu-7-krokow-sukcesu/
https://lotari.pl/roleta-dnr.html?i=129423223

piątek, 8 września 2017

SEZON NA CHOROBY UWAŻAM ZA OTWARTY

Ok. Powiem tak! Liczyłam się z tym, że wraz z rozpoczęciem nowego roku szkolnego wrócą choroby, ale nie spodziewałam się, że nastąpi to tak prędko.

Kurna😞

Niestety choroba dopadła młodą w 2 dniu przedszkola.

Już po powrocie do domu w poniedziałek była jakaś nieswoja i ospała.
W nocy dostała temperaturę, albo jakby okreslił to lekarz stan podgorączkowy 38.1.

Nie czekałam oczywiście, aż temperatura osiągnie 39 lub więcej i od razu włączyłam najskuteczniejszy dla moich dzieci lek - nurofen forte.

Noc minęła bez kolejnych skoków temperatur, więc pomyślałam sobie, że powodem tego stanu mogły być przedszkolne emocje, jednak koło południa pojawił się kolejny skok 38.3, po którym podałam leki i temperatura spadła nie mniej jednak wracała systematycznie co 3-5 godzin. Max osiągnęła we wtorek w nocy dając 38.8, a w środę pojawiły się  pierwsze problemy z oddychaniem podczas snu.

W czwartek byłam u lekarza, gdyż po rozmowie z wychowawczynią młodej z przedszkola podejrzewałam krtań bądź anginę. Ponoć połowa grupy chora, więc młoda nie jest jedyna.

Doktorka zbadała małą i powiedziała, że pewnie spróbujemy same inhalacje, ale gdy zobaczyła jej gardło to od razu dała antybiotyk, oznajmiając mi: "Mama, to niestety początek anginy.

Proszę liczyć się z tym, że to bardzo zaraźliwa choroba".

Oł siet!!!

No to dawaj do domu, trzeba podać jak najszybciej pierwszą dawkę antybiotyku.

Byłam już trochę zmęczona gorączkowymi nocami (tu większość matek i nieliczni faceci będą dobrze wiedzieli o czym piszę) i przez przypadek po 3 godzinach od pierwszej dawki zamiast samego leku osłonowego podałam kolejną dawkę antybiotyku w ogóle nie zdając sobie sprawy z pomyłki.

Ocknęłam się dopiero po ponad 2h i trochę się przeraziłam tym co mogło się stać.

Młodej na szczescie nic nie było. Troche ją tylko ścigło w kibelku. Odpuściłam jej dawkę wieczorną i zaczęła przyjmować leki na nowo następnego dnia rano.

A rano niestety rzygła tym antybiotykiem trochę więc nie wiem ile i czy w ogole coś sie wchłonęło.

Na szczęście już nie jest taka marudna jak ostatnio ale jakby choroby było mało to dostała katar w gratisie.
Natomist pierworodna wróciła dziś do domu z temperaturą i cała  się rozsypywała.

Nosz k u r w a!!!!
Tak marzyłam już o tym roku szkolnym, aż tu nagle rok szkolny mi już uszami i bokiem wychodzi.
Moja dobra Koleżanka, na którą zawsze mogę liczyć i która służy mi zawsze dobrą radą przekonała mnie dziś, żebym w każdej złej sytuacji potrafiła dostrzec jakiś pozytyw.



Mianowicie całe szczęście, że mam tylko TAK CHORE dzieci, a nie są to choroby, z których niestety wyleczyć się nie da, mimo najszczerszych chęci.
https://pl.depositphotos.com/119240058/stock-illustration-sick-children-vector-set.html

Z PAMIĘTNIKA MATKI MARIATKI

31 SIERPNIA
Postaniwiłam już jakiś czas temu, że młoda do przedszkola pójdzie od 1 września, w odróżnieniu od naszej pierworodnej, która rozpoczecie ma 4 września.
Oczywiście już na samą myśl o przedszkolu miałam ścisk żołądka i łzy w oczach, aczkolwiek starałam się tego nie ujawniać.
Młoda na wspomnienie przedszkola zaczynała płakać.

1 WRZEŚNIA
Tak jak przypuszczałam dzień rozpoczął się płaczem i hasłem: "nie chcę do przedszkola!"
W miarę przyzwoitym spokoju udało nam się przełknąć śniadanie, a przed samym wyjściem to już nawet płaczu nie było.
Przedszkole, do którego młoda poszła było remontowane przez wadrzwi, więc wchodząc musiałyśmy wszystko dokładnie obejrzeć. Odszukałysmy szatnie i półkę z imieniem naszej ksieżniczki, przebrałyśmy buciki i ruszyłyśmy w stronę sali. Gdy młoda zobaczyła swoją wychowawczynię rozkleiła się, a ja oczywiscie razem z nią. Na szczęście Pani szybko ją zagadała, a ja uciekłam.

Po powrocie do domu rozkleiłam się na dobre i musiałam sobie poryczeć.

Gdy odebrałam młodą po przedszkolu zostałysmy chwilę na placu zabaw, by odreagować pierwszy dzień

4 WRZESNIA
Przez cały weekend przypominałam młodej, że wakacje dobiegły końca i że w poniedziałek rano pójdziemy do kościoła, nastepnie na rozpoczecie roku szkolnego naszej pierworodnej, a później do przedszkola.
Młoda przyjeła to z dziwnym spokojem, natomiast mi podczas mszy kilka razy puściły emocje i moje oczy zalewały się łzami.
W przedszkolu byłam bardzo zestresowana, a mała jak na złość zrobiła cyrk i kurczowo trzymała się mojej ręki.
Zdenerwowana wepchnęłam ją do sali i zamknęłam za sobą drzwi.

Niestety młoda nie zdążyła się przyzwyczaić do codziennego chodzenia do przedszkola gdyż w nocy dostała temperaturę i we wtorek już jej nie puściłam.

SEZON CHOROBOWY W NASZYM DOMU UWAŻAM ZA OTWARTY!!!
http://m.zapytaj.onet.pl/Category/027,004/2,27146067,Czy_i_dlaczego_warto_pisac_pamietnik.html

czwartek, 24 sierpnia 2017

ZWYKŁE DNI

Wczorajszy i dzisiejszy dzień zaliczają się do tych typu "O ŻESZ KURWA TWOJA MAĆ" i "JA PIERDOLE".

Dzieci włażą mi na głowę!!!

Nie wiem, czy to efekt końca wakacji, zbliżającego się roku szkolnego czy rozbabrania wychowawczego (a może jedno, drugie i trzecie).

Nie słuchają w ogóle co do nich mówię.

W ogóle.

Nic a nic.

Gdy je wołam, albo mówię, żeby coś zrobiły, olewają mnie totalnie. 

Ja, ostoja spokoju😂, powtarzam nadal grzecznie aczkolwiek wewnatrz już lekko wkurwiona drugi, trzeci, a czasem nawet czwarty raz.

Oczywiście w dalszym ciągu bez odzewu.

Wtedy wpadam w lekką furię i zaczynam drzeć gębę tak, że słyszą mnie sąsiedzi, ludzie przechodzący akurat po klatce schodowej, a także Ci, którzy są w okolicy naszego bloku (jeśli akurat mam otwarte okna, a pora roku właśnie temu sprzyja). 

Dzieci natomiast wpadają w delikatny  popłoch i mozolnie wykonują polecenie albo tylko udają, że coś robią.

Gdy wrzeszczę, a na twarzach dzieci widzę pojawiający się ironiczny uśmiech bądź totalną ignorancję, wtedy wpadam w totalny szał.

Tak było dzisiaj.

Przeszłam samą siebie.

Rzucałam przekleństwami starając się jednocześnie panować nad sobą (ale chyba mi nie wyszło).

Myślałam, że je rozszarpię.

Jestem psychicznie wykończona, zrezygnowana, zrozpaczona i zmęczona ciągłymi przepychankami, ich między sobą i moich z nimi.

Mam KURWA serdecznie dość na dziś i w ogóle.

Koniec.
http://pokochajciekubusia.pl/?p=6824
http://www.edziecko.pl/rodzice/1,79353,15818429,Matczyna_wscieklosc__czyli_zlosc__o_ktorej_nikt_nie.html

czwartek, 17 sierpnia 2017

KRÓTKI WAKACYJNY WPIS

Wakacje dobiegają końca, a ja wciąż mam wrażenie, że za mało czasu poświęciłam  dziewczynkom i zbyt mało przygotowałam im atrakcji.
Były co prawda wypady do lasu, ale tylko dwa.
Były zabawy na placach zabaw i pod blokiem.
Były wyjazdy do obu babć, długie wycieczki, zwiedzanie.
Była wizyta kuzyna (niestety tylko dwudniowa).
Był basen miejski i ten pod domem u babci.
Było moczenie nóg w rzece i kąpiel w Jeziorze Solińskim.
Było oglądanie bajek do późnych godzin i wstawanie bez budzenia i pośpiechu.
Mimo tego mam wrażenie, że czegoś nam brakowało w te wakacje.
Że nie były one takie ciekawe i atrakcyjne jak w tamtym roku.
No cóż. Zostało nam jeszcze 2 tygodnie.
Może uda się jakoś ten czas wykorzystać.

W te wakacje wydarzyło się jedak coś bardzo ważnego dla naszej rodziny.
Mąż mój własny-osobisty rozpoczął pracę. Nie jest ona jakimś spełnieniem marzeń ale jest nam niezmiernie potrzebna do życia i normalnego funkcjonowania.
Z pomocą przyszedł mu kolega, który wtajemniczył go w funkcjonowanie firmy i pracę.

Na razie wszyscy musimy się do tej pracy przyzwyczaić i dostosować tryb życia.
Mąż zaczynał od 1 zmiany, w tym tygodniu 3 (chyba najtrudniejsza), w przyszłym 2.

Najtrudniej jest rano, gdy mąż chce się zdrzemnąć, a dzieci jak na złość nie słuchają.
Ehhhh dzieci!!!!


Przez wakacje miałam trochę problemów zdrowotnych.
Kiepsko się czułam, zrobiłam badania, w których wyszła mi anemia. Dostałam leki, po których niestety też czasem źle sie czuję.
Byłam też na konsultacji ginekologicznej i czekam na usg.
Są dni, że nie jestem w stanie wyjść z domu. Mam niskie ciśnienie i odnoszę wrażenie, jakbym się rozsypywała. Do tego mój żołądek źle znosi leko-terapie.
Póki co czekam na efekty leczenia i staram sie być cierpliwa oraz odporna na ból.
www.google.pl/amp/akados.pl/blog/2015/06/jak-zmarnowac-wakacje/amp/







środa, 21 czerwca 2017

KONTAKTY I KONFLIKTY RODZINNE

Zawsze miałam bardzo dobry kontakt z mamą.
Nigdy nie musiałam jej okłamywać, gdy trzeba było usprawiedliwić moją nieobecność w szkole z powodu wagarów, ani gdy w wieku 15 lat zaczęłam chodzić na dyskoteki, ani też gdy z 4 przyjaciółkami postanowiłyśmy wyjechać stopem na majówkę do kolegi mieszkającego 150 km od naszego miasta w wieku 15-16 lat (moja mama była jedną z nielicznych mam, która znała całą prawdę).
Nigdy też nie miałam z jej strony presji na świadectwo z paskiem czy najlepsze oceny. Wiadomo, że każdą "pałę" musiałam poprawić, ale nie robiła mi z jej powodu dzikiej awantury, ani nie dostawałam w skórę, jak co niektórzy w tamtych czasach.
Zawsze mi się wydawało, że moja mama była lubiana wśród moich znajomych. Uśmiechnięta, lubiła pożartować i była wyluzowana.
Mój mąż chyba kiedyś też ją lubił (tetaz to ją tylko toleruje), ale jakoś po ślubie relacje między nimi się zmieniły, a to wpłynęło też na mnie i moje relacje z nimi. Stałam między przysłowiowym młotem, a kowadłem.
Mam pewne przypuszczenia, że mogło to być spowodowane kłótnią o pieniądze, kiedy to wynajęliśmy mieszkanie i rozliczaliśmy się z mamą z oplat za życie u niej. Doszło do głupiej sytuacji, której nie będę tu przytaczać bo i po co, ale wydaje mi się, że ten moment zaważył właśnie na tym, jak potoczyło się nasze dalsze życie i relacje rodzinne.
Po tym wydarzeniu nigdy nie było już tak samo.
Wiedziałam też, że mama przeżywa moją wyprowadzkę, no ale wydawało mi się to normalne.
Starałam się z nią spotykać (oczywiście głównie wtedy, gdy męża nie było w domu), odwiedzać ją, pomagać.
Nadszedł dzień kiedy to kupiliśmy mieszkanie 15 km od mojego rodzinnego miasta.
Pierwsze miesiące tam, to był koszmar. Nikogo nie znałam, siedziałam w domu sama jak pies.
To był chyba najgorszy okres w moim życiu. Byłam wtedy na etapie ciąży, porodu, połogu i pierwszych miesięcy macierzyństwa. Może dlatego, że byłam z tym wszystkim praktycznie sama, a do tego jeszcze nie miałam odwagi powiedzieć o swoich uczuciach mężowi ten cały okres wczesnego macierzyństwa wspominam niemiło, wręcz koszmarnie. Tak dusiłam to w sobie przez kilka lat.
Gdyby zbadał mnie wtedy jakiś psychiatra mógłby dojść do wniosku, że przechodziłam pewnego rodzaju depresję, która powraca do mnie jeszcze czasami.
Kilkakrotnie zmusiłam się do rozmowy z mężem, w której próbowałam przekonać go, do powrotu do mojego rodzinnego miasta. Jednak bezskutecznie.
To, co z tej całej sytuacji boli mnie najbardziej, to jest to, że mój mąż nie słuchał co do niego mówiłam i nie próbował mnie zrozumieć.
Powoli jednak pojawiały się w moim życiu osoby, do których mogłam przyjść wyżalić się, wypłakać, pogadać i może one nawet o tym nie wiedzą, ale będę im do końca życia wdzięczna za pomocną dłoń, ramię i okazane serce.

Z czasem jakoś nauczyłam się żyć tu, gdzie teraz jestem i ciężko byłoby mi się stąd wyprowadzić. Przywiązałam  się do miejsca i do ludzi.
Nadal jednak moim największym marzeniem jest powrót do domu. Nie chodzi mi oczywiście o dom jako mieszkanie mamy, tylko o miasto.
Nie chciałabym mieszkać z mamą, bo mimo, iż pomoc dziadków jest bazcenna i niezastąpiona przy dzieciach to jednak przyzwyczaiłam się do mieszkania z własną rodziną.
Chciałabym tylko mieć bliżej mamę z racji jej niemłodniejącego wieku, a także do pomocy przy dzieciach, gdy chciałabym wrócić do pracy albo poprostu odpocząć czasem od naszych małych ciągle gadających pociech.


Tak nawiązując do tytułu posta, to była ostatnio taka sytuacja, że moja mama zapytała mojego męża czy by jej mieszkania nie pomalował w trakcie jej tygodniowej nieobecności. Mój mąż  oczywiście zaczął swoje "a wiesz, bo to nie jesy takie proste jak Ci się wydaje" (to jego ulubione zdanie, do którego ja już się przyzwyczaiłam). Jak słuchałam jego żali podczas rozmowy z moją mamą, ile to roboty i co tam nie trzeba robić, to wywracałam oczami. No ale ich rozmowa stanęła na tym, że ma się mój mąż zastanowić. Po rozmowie pyta się mnie, co ma zrobić. Ja się chwilę nie odzywałam żeby sobie pogadał sam do siebie i mówię, że jak on tego mamie nie zrobi to nikt nie zrobi, bo mama sama jest itd.
No i sie zgodził.
Dzwonię do mamy, a ona wkurzona na niego,że on jej tak powiedział i że nie chce już żeby jej robił remont.
Trochę się we mnie woda zagotowała. Tłumaczę więc kobiecie, (która nigdy męża nie miała i chyba nie wie, że z facetami to nie jest wszystko takie hop siup) że to taki typ człowieka i że sobie musi pogadac i ponarzekać, ale w sumie to dobry z niego człowiek i żeby teraz nie zmieniała zdania, bo będę miała awanturę w domu i skróconą rodzinę do Bożego Narodzenia albo i dłużej.
Jak się uspokoiła to w końcu dała się przekonać.
Niby dorośli ludzie, a jak dzieci!

http://m.demotywatory.pl/4650661

niedziela, 18 czerwca 2017

POTRZEBUJĘ WAKACJI

Wielkimi krokami zbliża się do nas zakończenie roku szkolnego, a wraz z nim jakże błogi i niecierpliwie wyczekiwany okres - mianowicie WAKACJE!!!!
Już nie mogę się ich doczekać i odliczam dni do 24 czerwca, a w zasadzie to do 25 bo w piątek nadal trzeba się zrywac do szkoly, na zakończenie roku.

W czasie wakacji na pewno będę chciała się wreszcie porządnie wyspać i nie chodzi mi tu o spanie do 12 tylko o to, by obudzić się na spokojnie, samodzielnie.
Chce wreszcie czuć, że wstaje, a nie ZMARTWYCHWSTAJE. 

Zaplanowałam sobie też kilka niewielkich wycieczek w obrębie naszego miasta.
Być może uda się też wyruszyć w nasze piękne Bieszczady (w ubiegłym roku zdobyliśmy Połoninę Wetlińską, więc doświadczenie jakieś mamy, ale wiele jeszcze przed nami do zobaczenia).
W planie jest też wypad do mamy na kilka dni....

Ehhh wakacje....już się nie mogę doczekać!

Mam jeszcze jedną książkę od cierpliwej koleżanki, którą trzymam już ponad rok i obiecałam, że na tych wakacjach ją skończę czytać i wreszcie oddam.

ALE najważniejsze jest to, żeby zwolnić tempa i starać się bardziej wyluzowac. Ten rok szkolny był dla naszej całej rodziny bardzo pracowity, a zarazem napięty i musimy się trochę odstresować.
Mam nadzieję, że wszystkie plany uda nam się zrealizować i że będzie pięknie i bardziej na luzie.

Muszę Wam się też do czegoś przyznać.
Jest niedziela. Ostatnu dzien wolnego. Ponieważ od rana pogoda nie sprzyjała spacerom po kościele udaliśmy się do domy na obuad i przez pół dnia siedzieliśmy przed telewizorem.
Wreszcie ok godziny 16 stwierdziłam, że niezależnie od pogody zabieram dzieci na spacer, bo inaczej albo one rozniosą mieszkanie albo ja zwariuję. Przyszykowałam odpowiednie ciuchy, kalosze i płaszcze przeciwdeszczowe.
Gdy zaczęliśmy się szykować nagle się rozpogodziło i zrobiło się ciepło więc musiałam kolejny raz ciuchy szykować, bo tamte nie były dostosowane do obecnie panującej aury.
Gdy już udało mi sie wszystko ogarnąć, młodą ubrałam i wystawiłam dzieci za drzwi na klatkę schodową do tatusia, a sama siadłam na ubikacji i pomyslałam o tym, jaka błoga cisza panuje w mieszkaniu i że najchętniej powiedziałabym mężowi żeby poszedł z dziećmi sam, a ja zostanę w domu i posłucham....ciszy (nadmienie tylko, że dzieci od środy mają wolne więc miałam przyjemność spędzać z nimi KAŻDĄ chwilę).

No ale nie byłabym sobą gdybym tak zrobiła.
Zaciągnęłam majtki na tyłek, poprawiłam make up i poszłam na spacer z rodzinką i na lody😍
http://www.funny.pl/17964/chcialbym-kiedys-wyspac-sie-na-tyle-zeby-rano-czuc-ze-sie-budze-a-nie-zmartwychwstaje.html

środa, 10 maja 2017

WSZYSTKO JASNE

Moje obawy z poprzedniego posta rozwiała wychowawczyni młodej. Niby w domu dziecko spędza więcej czasu niż w przedszkolu, ale pani widzi jak ona zachowuje się w relacjach z rówieśnikami i podczas wykonywania zadań w ćwiczeniach albo podczas robinia prac manualnych. Nic z tego co zauważyłam ja, nie zaobserwowała pani. Dała mi jedak do zzrozumieni, a w zasadzie powiedziała mi to wprost, że młoda jest ROZPIESZCZONA i najsłabsza emocjonalnie. No ale czego można spodziewać się po dziecku, którego matka ma (jak to mówi pewna zaprzyjaźniona Dobra Duszyczka)  tzw oczy w mokrym miejscu i potrafi rozpłakać się na filmie, podczas słuchania piosenki, rozmowy z kimś i w tysiącu innych sytuacji, które nie zawsze są odpownie na ronienie łez.
A jeśli chodzi o to, że ROZPIESZCZONA!!! to chyba nie zdawałam sobie z  tego sprawy i brałam zachowania młodej za chorobę, a tu takie miłe zaskoczenie.
Czasem dobrze jest o swoich obawach porozmawiać z kimś, kto na nasz problem popatrzy z innej perspektywy.
Miłego dnia dla Was😘
http://przedszkolepiastow.pl/szczesliwe-dziecko-szczesliwy-rodzic-adaptacja-do-przedszkola/

czwartek, 4 maja 2017

PODEJRZENIA I OBAWY

Nie wiem od czego mam zacząć.
Znajomi pytają dlaczego nie piszę ostatnio na blogu?
Prawda jest taka, że chyba straciłam wenę. Nigdy nie chciałam pisać bloga o niczym, ani też opisywać każdego dnia jak w pamiętniku.
Muszę się jednak podzielić z Wami czymś co dręczy mnie od pewnego czasu.
Nim jednak Wam o tym opowiem, wrócę na chwilę do poprzedniego wpisu.

Zanim zaczęłam pisać dzisiejszy post przeczytałam ten ostatni z 14 marca i przypomniało mi się dokładnie wszystko jakby to było wczoraj. Szczerze, poryczałam się. 
Po tamtym wydarzeniu noc młodej minęła spokojnie (w odróżnieniu do mojej!!!), choć myślałam że będzie się w nocy zrywać z płaczem.
Od tamtego dnia było jeszcze kilka podobnych sytuacji kiedy darłam gębę bez opamiętania, ale coraz rzadziej (prawie, podkreślam PRAWIE w ogóle) zdarzają się obelgi czy przekleństwa w kierunku dzieci. Owszem zdarza mi się rzucić jakieś kur... mać jak leci mi coś z rąk albo coś mnie BARDZO zdenerwuje, ale staram się cedzić to przez zęby zwłaszcza, gdy w pobliżu są dzieci. 

Jeśli ktoś jest zainteresowany, a nie został jeszcze poinformowany to oznajmiam, iż pierworodna zajęła 1 miejsce w konkursie recytatorskim, o którym pisałam właśnie 14 marca.
Przed nią jeszcze jeden konkurs w Bibliotece Miejskiej 11 maja. Została wytypowana ze szkoły wraz z kilkoma uczniami, którzy też zdobyli 1 miejsce w innych kategoriach klasowych.

Wracając do tego, co dręczy mnie ostatnio, to mam wrażenie, że moja młoda coraz bardziej  różni się od innych dzieci. Nie chodzi mi o wygląd tylko o zachowanie.
Niedawno przeczytałam na jakimś blogu o dzieciach chorych na Zespół Aspergera. Wybrałam te cechy, które do niej pasują.

  • Zdarza się, że reaguje silnymi emocjami nawet na mało istotne zdarzenia,
  • ma trudności z rozumieniem żartów i przenośni (można jedak myśleć, że ma do tego prawo, bo nie skończyła jeszcze 4 lat),
  • czasem zdarza się, że ma kłopoty z nawiązywaniem kontaktu wzrokowego, 
  • jej mimika, gestykulacja czy ekspresja ciała różnią się od ekspresji innych dzieci,
  • źle reaguje na nowe sytuacje, wpada w złość kiedy codzienne czynności nie odbywają się zgodnie ze schematem, rytuałem,
  • Kolejny ważny symptom to jedzenie – najczęściej dzieci z Zespołem Aspergera mają tylko kilka ulubionych potraw, innych nie jedzą i nawet nie próbują. Naszą młodą też ciężko namówić na spróbowanie czegoś nowego. Przeważnie obliże i mówi, że jest niedobre.
  • Młoda jest lękliwa (boi się samochodów i niektórych dźwięków, odgłosów) i bardzo płaczliwa (potrafi płakać z byle powodu już od rana, bardzo rzadko zdarzają się dni kiedy nie płacze w ogóle), 
  • nie chce być dotykana czy głaskana przez nikogo (jedyną osobą która zawsze może to robić jest mama!!!)
  • czasami jest niezgrabna, żeby nie powiedzieć, iż niezdarna,
  • denerwują ją różnego rodzaju rzeczy, osoby i sytuacje.
Nie wiem, może jestem po prostu przewrażliwiona, ale zamierzam się baczniej jej przyglądać i porozmawiać na ten temat z wychowawczynią w przedszkolu. 
http://www.toshiba-estia.com.pl/warto-wiedziec/jakie-obawy.html

wtorek, 14 marca 2017

OD JUTRA BĘDZIE INACZEJ...

I znowu dzień zakończył się histerycznym płaczem młodej, kilkoma przykrymi i niepotrzebnymi (oczywiście) słowami w kierunku pierworodnej, kłótnią z mężem, który uważa, że po 1 wszyscy w naszym domu drą ryja, a po 2 że wszystkie rodziny są normalne, spokojne, tylko my PATOLOGIA! Na koniec tak pięknego dnia, poszłam sobie popłakać pod prysznicem.
JA PITOLE!!! CO ZA DZIEŃ!!!
Mam dość!
Mam też wyrzuty sumienia, że zawiodłam dzieci i siebie.
Miałam dać im szczęśliwy, bezpieczny i pełen miłości dom, a co im funduję? Krzyki, obelgi, nerwy i różnego rodzaju epitety.
Modliłam się wczoraj o cierpliwość. Obiecywałam sobie, że dziś będzie inaczej.
I co?
I g..no!!!
Chciałam dobrze, a wyszło jak zwykle!

Młoda przeszła dziś samą siebie. Płakała z byle powodu, kompletnie nie słuchała moich zakazów na temat wrzucania wędliny do herbaty. Zagroziłam więc, że jeśli sytuacja się powtórzy wyleję jej picie. Gdy ponownie tak zrobiła, dotrzymałam słowa na co ona odpowiedziała krzykiem, wrzaskiem wręcz, płaczem i przekleństwami typu głupia i dupa. Na koniec tuż przed czytaniem przed spaniem powiedziała g.wno.
Odechciało mi się czytać. Już nawet nie pamiętam, czy coś jej powiedziałam poza tym, że czytać jej nie będę. Nawet nie dałam jej Buziaka na dobranoc. Byłam tak zła na nią, że musiałam się odstresować biorąc prysznic i płacząc.
Kur..!!!!
Nie tak miało być!!!
Spodziewam się po takim pełnym emocji dniu noc niespokojną i przerywaną płaczem.
A pierworodna?
Ta to ma buzię niewyparzoną.
Miele jęzorem cały czas!!!!
I pyskuje.
Jutro ma drugi etap (finał) konkursu recytatorskiego i miałyśmy poćwiczyć wiersz. Gdy jej to zaproponowałam zwywracała oczami i ociągała się z przyjściem do drugiego pokoju. Powiedziałnerwach w nerwach, że ja znam ten wiersz i nie muszę go powtarzać jeśli to dla niej taki problem.
Ona na to sarkastycznie: "tak! ciekawe! ja jeszcze dobrze nie znam a Ty umiesz cały? No na pewno!!! Żeby nie czasem"
"Boże" pomyślałam i jeb...am drzwiami od łazienki.
Krzyczę, mówię, tłumaczę tym moim dzieciom że mają trzymać język za zębami i nie pyskować albo nie mówić brzydkich słów, a sama nie jestem lepsza.
Przecież one powtarzają to, co słyszą z moich ust.
Mamy z mężem odmienne zdania na temat wychowania.
On uważa, że dziecko powinno w dupę dostać i wtedy się nauczy. Czasem nie jestem w stanie ich uchronić i dostają. Piorunujących efektów nie widzę. Tylko przez to my się kłócimy.
Ja chciałabym, żeby nasze dzieci miały do nas bezgraniczne zaufanie i by nie bały się przychodzic z każdym problemem i z każdą wiadomością, niezależnie od tego czy dodob, czy złą.
Staram się wychowywać je dając kary, choć nie jestem święta. Jak mi puszczą nerwy, to też potrafię im futro wytrzepać. Niestety moje metody wychowawcze też nie działają.
I bądź tu mądry.
Już o godz. 19.30 miałam dość i zastanawiałam się kiedy ten dzień się wreszcie skończy!!!
I znowu będę się modlić o anielską cierpliwość i wewnętrzny spokój i będę sobie obiecywać, że od jutra będzie inaczej!!!!!
http://m.demotywatory.net/961

czwartek, 9 marca 2017

POST DLA OSÓB KTÓRE CIEKAWE SĄ CO U MNIE SŁYCHAĆ!!!!

Zbliża się do nas wiosna.
Nareszcie!
Śniegu już nie widać, za to wszędzie, ale to wszędzie widać psie kupy!!!!!! Na trawnikach, a nawet na chodnikach!!!! Naprawdę trzeba uważać, żeby w g..no nie wdepnąć. No a dzieci? Jak je upilnować??? No i jak mają się bawić na tej zasranej trawie.
Moje zdenerwowanie sięgnęło zenitu, kiedy dzieci po raz kolejny przyniosły mi pod butami śmierdzącą niespodziankę.
Pomyślałam KONIEC!!!!
Wystosowałam pismo do spółdzielni mieszkaniowej o tabliczki z informacjami dla właścicieli czworonogów, żeby sprzątali po swoich pupilach i o kartki z przypomnieniem o tym, że posiadanie psa to także obowiązek, nie tylko przyjemność. Podpisali się praktycznie wszyscy mieszkańcy.
Ja tam nie zabraniam zwierzętom się załatwiać na trawie, ale do cholery niech ich właściciele nauczą się po nich sprzątać!

Efekt był jaki, że tego samego dnia kartki wisiały już ma każdych drzwiach wejściowych do bloków należących do spółdzielni.
Ciekawa tylko jestem czy ludzie, do których to jest kierowane będą się stosować do obowiązujących przepisów.

Zmieniając temat jak to co roku na wiosnę bywa, spisałam kilka postanowień. To takie postno-wiosenne wyrzeczenia i obietnice.

Po 1. Zero słodyczy do Wielkanocy!
To jedno z tych najgorszych wyrzeczeń. O matko😱 już się boję jak ja to wytrzymam. Jestem od nich uzależniona. Żeby chociaż ciasteczko zjeść albo czekoladkę. Cokolwiek!!! Nie było dnia żebym nie jadła czegoś słodkiego.
A teraz nic a nic.

2. Zero alkoholu.
To akturat będzie proste do zrealizowania, bo kto mnie zna to wie, że teraz kiepski ze mnie kompan do picia.

3. Mniej się drzeć na dzieci.
To chyba jest nie do zrealizowania, bo nie ma dnia żebym pyska nie darła. Normalnie patologia.

4. Być milsza dla męża.
Bo jak wieść niesie, to ogólnie jestem wredna. A dla męża to już szczególnie!

5. Raz z tygodniu czytać Pismo Święte.
Ponoć tam można znaleźć na wszystko odpowiedź.
To typowo postne postanowienie.
W ciągu roku nie za często czytam cokolwiek, a Słowo Boże szczególnie.

6. Przynajmniej 3 razy w tygodniu ćwiczyć.
To postanowienie NIE postne, tylko WIOSENNE.
Póki co mam za sobą 5 dni ćwiczeń.
Ciężko jest czasami pogodzić to z życiem i obowiązkami, ale jakoś udaje mi się to NA RAZIE.

Po feriach, gdy młoda poszła wreszcie do przedszkola, moje dni stały się bardziej zorganizowane.
Do godziny 13 mam czas dla siebie tzn gotowanie, sprzątanie, pranie, prasowanie, a w poniedziałkowe poranki zakupy spożywcze z mężem.
Apropos czasu wolnego do południa to opowiem Wam zabawną (dla mnie) historię.
Otórz, rozmawiałam kilka dni temu z koleżanką przez telefon i mówię do niej:
"Daj znać jak będziesz miała czas przed południem, to się na kawę umówimy. Wiesz, ja teraz do 13 mam wolne codziennie, bo dzieci w placówkach oświatowo-wychowawczych".
Po czym pomyślałam sekundę i mówię:
"W środy i czwartki tylko nie mogę, bo sprzątam z domu. W piątki też nie, bo sprzątam u sąsiadki".
Już zaczęłam się śmiać.
"A i w poniedziałki też nie dam rady, bo jeździmy z mężem na zakupy. Jak wracamy trzeba wszystko rozpakować, później zupa, ćwiczenia i już po młodą muszę biec".
Po tych słowach to już śmiałyśmy się obie, bo wyszło na to, że mam wolny tylko wtorek.
Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że ja tak naprawdę mam niewiele czasu dla siebie.
Chwile bez dzieci wykorzystuje do granic możliwości na ogarnianie tego całego bałaganu w mieszkaniu, który ostatnio jest jakiś większy. To za sprawą tego, że kiedyś odkurzałam i ścierałam kurze (te najbardziej na widoku) codziennie. Teraz robię to max 2 razy w tygodniu, a czasem tylko raz.

Ciąg dalszy skróconego planu dnia.
O 13 odbieram młodą, jemy obiad, robimy lekcje z pierworodną, później kąpiele, kolacje, czytanie przed spaniem.
Wieczorem szykuje ciuchy sobie i młodej, czasem wieszam lub ściągam pranie, niekiedy też prasuje, gdy w ciągu dnia braknie mi na to czasu.
Zdarza mi się też nic nie robić, tylko bezmyślnie gapić się z tv, ale trwa to dosłownie kilka minut, bo szybko zasypiam.
Zdarzają się też chwilę, gdy mam czas dla męża, ale to tylko póżną wieczorową porą.

W ostatnim czasie zaliczyłam 2 wizyty na SORze.
Za pierwszym razem myślałam, że mam zawał, a był to tylko ból od kręgosłupa, ale tak okropny, że nie mogłam oddychać normalnie. Każdy wdech sprawiał ból i miałam wrażenie, że powietrze nie mieści mi się w oskrzelach.
Dostałam leki przeciwbólowe i po kilku dniach przeszło całkiem.
Drugim razem (i to w Walentynki) dopadła mnie grypa żołądkowa albo coś w tym rodzaju. Męczyło mnie rzyganie cały wieczór i pół nocy, więc następnego dnia z rana pojechałam do szpitala i błagałam o kroplówkę, żebym mogła funkcjonować, bo nie byłam w stanie przyjmować płynów ani pokarmów.

U pierworodnej z szkole został ogłoszony projekt Wielkanocny, w który mają się włączyć wszyscy rodzice. Znaleźliśmy z mężem chwilę czasu i każdy coś zrobił. Ja i koleżanka "z naszej klasy" zrobiłyśmy rodzinę Świątecznych Króliczków do. Mąż zrobił obrazki i jajka. Dołącząm zdjęcia.

Jeszcze kilka dni temu nastawiałam się psychicznie do kilkudniowego pobytu w szpitalu. Miałam mieć robimy rezonans jamy brzusznej z powodu płynu w zatoce Douglasa.
Na szczęście ostatnie konkrolne USG uratowało mnie.
Okazało się, że nie ma płynu.
Lekarz przebadał mnie wzdłuż i wszerz. Sprawdził jajniki, macicę, jamę brzuszną, wątrobę, nerki.
Nigdzie nic podejrzanego nie ma!!!
Hura!!!!!
Nawet nie wiecie jak się cieszę!!!!
Do domu wracałam uśmiechając się całą drogę i miałam ochotę każdemu kogo mijałam wykrzyczeć, że nie będę musiała leżeć w szpitalu !!!!

Myślałam, że szkoła to tylko kłopoty związane z nauką i nadmiarem materiału do przerobienia i przyswojenia. Byłam jedak w błędzie. W zeszłym tygodniu zauważyłam na rękach u pierworodnej siniaki. W zasadzie nie były one dla mnie większym zaskoczeniem, gdyż
po 1 u dzieci to się zdarza,
po 2 sama w dzieciństwie byłam wiecznie posiniaczona,
a po 3 to córka jest chuda i ma takie ciało, że co chwilę ma jakieś sińce.
Zapytałam jej tak po prostu skąd masz te siniaki? Na początku powiedziała, że nie wie, może na w-fie. Nie ciągnęłam więc tematu jednak po chwili opowiedziała mi o tym, jak na przerwie kilku chłopców z jej klasy ciągnęło ją dla zabawy do chłopięcej toalety. Byłam w szoku. Od razu przeprowadziłam z pierworodną rozmowę, że takie zabawy nie są fajne, że można komuś zrobić krzywdę i że o takich rzeczach powinna powiedzieć jakiemu nauczycielowi albo wychowawczyni, a przede wszystkim nam, zaraz po powrocie do domu.
Napisałam oczywiście do rodziców tych chłopaków, którzy w różnym stopniu podeszli do problemu.
Jedni rodzice potraktowali sprawę poważnie i przeprowadzili z synem naprawdę poważną rozmowę. Drudzy przekazali to dziecku w taki sposób, że ich syn powiedział mojej córce, że się na mnie obraził, bo naskarżyłam na niego rodzicom.
Masakra.
Strach dzieci do szkoły puszczać.

Pozdrawiam Was.
Buziaczki😘








poniedziałek, 23 stycznia 2017

MIAŁO BYĆ FAJNIE A BYŁO SZPITALNIE !!!!

To miały być super ferie dla naszych dziewczyn, a tym samym dla mnie.
Miałam już wszystko zaplanowane.
Zabawy na śniegu, którego w tym roku jest wszędzie pod dostatkiem,
wyjście do kina,
ślizgawki,
sala zabaw dla dzieci,
spacery po mieście,
spotkania ze znajomymi.
Zapowiadał się naprawdę fajny tydzień.

W piątek po szkole zawieźliśmy pierworodą do babci, a z młodą pojechaliśmy na wizytę kontrolną do okulisty.
Wróciliśmy pod wieczór, więc młodą ominęły szaleństwa na śniegu.
Pierworodna była na sankach z babcią.

W sobotę udało nam się zbudować dużego bałwana, potarzać w śniegu i pozjeżdżać na sankach, a wieczorem dziewczynki zostały z babcią, a rodzice poszli do znajomych (pierwszy raz od 3 lat wyszliśmy razem bez dzieci).
Fajnie było tak się wyluzować.

W niedzielę w planie była ślizgawka, na którą mieliśmy iść z pierworodną, a młoda z babcią miała iść do sali zabaw.

Niestety plany pokrzyżowała nam gorączka pierworodnej, więc na ślizgawce nie byliśmy.

Poszliśmy z młodą do sali zabaw, bo miała obiecane.
Pierworodna została z babcią w domu.

Myśleliśmy, że temperatura szybko przejdzie i nie będzie trzeba rezygnować z ferii.
Niestety dostała jeszcze kaszel i katar, a gorączka rosła z każdą godziną.

Nasze ferie zakończyły się w poniedziałek późnym wieczorem, gdy wróciliśmy do naszego domu.

Następnego dnia byliśmy z pierworodną u lekarza.
Diagnoza grypa!

Dostała antybiotyk, więc resztę ferii spędzimy w domu.

Tego dnia zaczęłam kaszleć również ja, a następnego dostałam temperatury.

Mąż kupił mi leki, żebym mogła jakoś funkcjonować, ale przyznam się szczerze, że środę miałam wyjętą z życiorysu!!!!
Praktycznie cały dzień przespałam.
Rozsadzało mi głowę i telepało z zimna.

Pierworodnej wreszcie temperatura przeszła.
Mi minęła koło piątku, za to dopadła młodą.

Męczyło ją w dzień i w nocy.
Najgorsza była noc z soboty na niedzielę.
Gorączka prawie nie spadała. Cały czas w granicach 38-39 stopni.
Leki na zbicie podawałam co 4h (na zmiane nurofen forte w syropie i paracetamol w czopkach).
Do tego co jakiś czas budziłam młodą żeby się napiła.
Co chwilę ją też przebierałam, bo bardzo się pociła.
Najgorsze, że miała drgawki.
Strasznie nią rzucało i nie mogłam złapać z nią kontaktu.
Byłam przerażona!!!!
Gdyby nie mąż, to pewnie dzwoniłabym już na pogotowie. To on uspokajał mnie, że to normalne przy wysokiej temperaturze.
Oczywiście kilka nocy praktycznie nie spalam.
Co pół godziny sprawdzałam bądź mierzyłam temperaturę, zmieniałam zimne okłady na czole małej i modliłam się, żeby to się wreszcie skończyło.

W niedzielę wszystko minęło.

Został tylko kaszel u pierworodnej i u mnie, ale i tak o feriach możemy już zapomnieć!!!

Choroba oszczędziła tylko mojego męża.
Może to i dobrze, bo ktoś musi to wszystko jakoś ogarnąć.
Ja póki co nie mam jeszcze siły.

http://www.dziennik.pl/amp/395756
http://mgrimar.blogspot.com/2013/01/jak-walczyc-z-grypa.html

czwartek, 19 stycznia 2017

COLOBOMA I ASTYGMATYZM

Opowiem Wam dziś o chorobie naszej młodej latorośli.
Ok 3 lata temu, niecały miesiąc po narodzinach naszej córki mąż zauważył, że źrenica lewego oczka wygląda inaczej niż druga.
Mianowicie kształtem przypominała łezkę, tyle że odwróconą, a na zdjęciach robionych młodej, zamiast czerwonego błysku był biały.
Od razu wpadliśmy w panikę.
U mnie polegała ona na głównie na płaczu i modlitwie.
U męża objawiała się godzinami spędzonymi w internecie. 
Gdzie by nie wpisał biały błysk oka wszędzie wyskakiwało SIATKÓWCZAK!!!!!! NOWOTWÓR ZŁOŚLIWY OKA!!!!!

Od razu zarejestrowaliśmy młodą na badanie dna oka i przezciemiączkowe usg głowy oraz do neurologa. 

Oczywiście czas oczekiwania na wizytę w każdym gabinecie bardzo odległy. Nikt nie ciał nas przyjąć na dniach.
Na szczęście udało się znaleźć termin za 2 tygodnie.
To były BARDZO długie 2 tygodnie.

Badanie dna oka u takiego maluszka to KOSZMAR!!!!
Miesięcznemu dziecku zakładają klamerki na oba oczka, żeby nie mogło ich zamknąć, po czym dają krople do oczu, przy równoczesnym niemiłosiernym płaczu dziecka.
Następnie ściągają klamry i wychodzi się z dzieckiem z gabinetu.
I tak chyba dwa razy.
Za trzecim razem znowu zakładają klamry i badają oczko.

Na badaniu wyszło, że lewa źrenica jest pionowo owalna, że w oczku ma wywinięty listek barwnikowy tęczówki w kwadrancie dolnym, coloboma siatkówki i naczyniówki (i stąd biały tzw koci błysk w lewym oczku).

Pani doktor zapewniła nas i uspokoiła, że to nie siatkówczak.

Wada młodej jest wrodzona i nieuleczalna.

Mieliśmy kontrolować wzrok co pół roku.

Usg przezciemiączkowe wyszło prawidłowo i badanie neurologiczne też.

Międzyczasie złożyliśmy wniosek na orzeczenie o stopniu niepełnosprawności dla młodej. 
Po komisji dostaliśmy orzeczenie i kartę parkingową.

Od tamtej pory dwa razy do roku wstawiamy się u okulisty.
W tamtym roku Pani doktor zauważyła u młodej astygmatyzm, ale ponieważ dosyć dobrze radziła sobie w rozpoznawaniu znaczków na tablicy Pani dr powiedziała, że na razie nic z tym nie robimy.

Kilka dni temu była kolejna wizyta.
Tym razem można było zauważyć, że młoda zaczęła mieć problemy z mniejszymi znakami.
Gdy Pani doktor zakładała jej na metalowe okularki szkła korygujące, od razu bez problemu odnajdywała znaki, o które doktorka pytała.

Wizytę zakończyliśmy z receptą na okularki, drugą na atropinę, którą będziemy musieli podawac do oczek młodej przed kolejnym badaniem za pół roku i portfelem szczuplejszym o 400zł :(

Okulary, które od razu kupiliśmy nie naprawią wzroku młodej. Mogą tylko sprawić, że wada nie będzie się powiększać, bądź spowolni jej rozwój.
http://www.oobe.pl/park/lofiversion/index.php?t5277-1750.html


wtorek, 17 stycznia 2017

NOWEGO HOBBY CIĄG DALSZY

Myślałam, że z tymi paznokciami pójdzie mi jakoś lepiej.
Aspiracje miałam duże jednak chętnych brak, a na swoich własnych paznokciach nie wszystko potrafię sobie zrobić.
Póki co wrzucam fotki z tego, co dotychczas udało mi się stworzyć :)