Zbliża się do nas wiosna.
Nareszcie!
Śniegu już nie widać, za to wszędzie, ale to wszędzie widać psie kupy!!!!!! Na trawnikach, a nawet na chodnikach!!!! Naprawdę trzeba uważać, żeby w g..no nie wdepnąć. No a dzieci? Jak je upilnować??? No i jak mają się bawić na tej zasranej trawie.
Moje zdenerwowanie sięgnęło zenitu, kiedy dzieci po raz kolejny przyniosły mi pod butami śmierdzącą niespodziankę.
Pomyślałam KONIEC!!!!
Wystosowałam pismo do spółdzielni mieszkaniowej o tabliczki z informacjami dla właścicieli czworonogów, żeby sprzątali po swoich pupilach i o kartki z przypomnieniem o tym, że posiadanie psa to także obowiązek, nie tylko przyjemność. Podpisali się praktycznie wszyscy mieszkańcy.
Ja tam nie zabraniam zwierzętom się załatwiać na trawie, ale do cholery niech ich właściciele nauczą się po nich sprzątać!
Efekt był jaki, że tego samego dnia kartki wisiały już ma każdych drzwiach wejściowych do bloków należących do spółdzielni.
Ciekawa tylko jestem czy ludzie, do których to jest kierowane będą się stosować do obowiązujących przepisów.
Zmieniając temat jak to co roku na wiosnę bywa, spisałam kilka postanowień. To takie postno-wiosenne wyrzeczenia i obietnice.
Po 1. Zero słodyczy do Wielkanocy!
To jedno z tych najgorszych wyrzeczeń. O matko😱 już się boję jak ja to wytrzymam. Jestem od nich uzależniona. Żeby chociaż ciasteczko zjeść albo czekoladkę. Cokolwiek!!! Nie było dnia żebym nie jadła czegoś słodkiego.
A teraz nic a nic.
2. Zero alkoholu.
To akturat będzie proste do zrealizowania, bo kto mnie zna to wie, że teraz kiepski ze mnie kompan do picia.
3. Mniej się drzeć na dzieci.
To chyba jest nie do zrealizowania, bo nie ma dnia żebym pyska nie darła. Normalnie patologia.
4. Być milsza dla męża.
Bo jak wieść niesie, to ogólnie jestem wredna. A dla męża to już szczególnie!
5. Raz z tygodniu czytać Pismo Święte.
Ponoć tam można znaleźć na wszystko odpowiedź.
To typowo postne postanowienie.
W ciągu roku nie za często czytam cokolwiek, a Słowo Boże szczególnie.
6. Przynajmniej 3 razy w tygodniu ćwiczyć.
To postanowienie NIE postne, tylko WIOSENNE.
Póki co mam za sobą 5 dni ćwiczeń.
Ciężko jest czasami pogodzić to z życiem i obowiązkami, ale jakoś udaje mi się to NA RAZIE.
Po feriach, gdy młoda poszła wreszcie do przedszkola, moje dni stały się bardziej zorganizowane.
Do godziny 13 mam czas dla siebie tzn gotowanie, sprzątanie, pranie, prasowanie, a w poniedziałkowe poranki zakupy spożywcze z mężem.
Apropos czasu wolnego do południa to opowiem Wam zabawną (dla mnie) historię.
Otórz, rozmawiałam kilka dni temu z koleżanką przez telefon i mówię do niej:
"Daj znać jak będziesz miała czas przed południem, to się na kawę umówimy. Wiesz, ja teraz do 13 mam wolne codziennie, bo dzieci w placówkach oświatowo-wychowawczych".
Po czym pomyślałam sekundę i mówię:
"W środy i czwartki tylko nie mogę, bo sprzątam z domu. W piątki też nie, bo sprzątam u sąsiadki".
Już zaczęłam się śmiać.
"A i w poniedziałki też nie dam rady, bo jeździmy z mężem na zakupy. Jak wracamy trzeba wszystko rozpakować, później zupa, ćwiczenia i już po młodą muszę biec".
Po tych słowach to już śmiałyśmy się obie, bo wyszło na to, że mam wolny tylko wtorek.
Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że ja tak naprawdę mam niewiele czasu dla siebie.
Chwile bez dzieci wykorzystuje do granic możliwości na ogarnianie tego całego bałaganu w mieszkaniu, który ostatnio jest jakiś większy. To za sprawą tego, że kiedyś odkurzałam i ścierałam kurze (te najbardziej na widoku) codziennie. Teraz robię to max 2 razy w tygodniu, a czasem tylko raz.
Ciąg dalszy skróconego planu dnia.
O 13 odbieram młodą, jemy obiad, robimy lekcje z pierworodną, później kąpiele, kolacje, czytanie przed spaniem.
Wieczorem szykuje ciuchy sobie i młodej, czasem wieszam lub ściągam pranie, niekiedy też prasuje, gdy w ciągu dnia braknie mi na to czasu.
Zdarza mi się też nic nie robić, tylko bezmyślnie gapić się z tv, ale trwa to dosłownie kilka minut, bo szybko zasypiam.
Zdarzają się też chwilę, gdy mam czas dla męża, ale to tylko póżną wieczorową porą.
W ostatnim czasie zaliczyłam 2 wizyty na SORze.
Za pierwszym razem myślałam, że mam zawał, a był to tylko ból od kręgosłupa, ale tak okropny, że nie mogłam oddychać normalnie. Każdy wdech sprawiał ból i miałam wrażenie, że powietrze nie mieści mi się w oskrzelach.
Dostałam leki przeciwbólowe i po kilku dniach przeszło całkiem.
Drugim razem (i to w Walentynki) dopadła mnie grypa żołądkowa albo coś w tym rodzaju. Męczyło mnie rzyganie cały wieczór i pół nocy, więc następnego dnia z rana pojechałam do szpitala i błagałam o kroplówkę, żebym mogła funkcjonować, bo nie byłam w stanie przyjmować płynów ani pokarmów.
U pierworodnej z szkole został ogłoszony projekt Wielkanocny, w który mają się włączyć wszyscy rodzice. Znaleźliśmy z mężem chwilę czasu i każdy coś zrobił. Ja i koleżanka "z naszej klasy" zrobiłyśmy rodzinę Świątecznych Króliczków do. Mąż zrobił obrazki i jajka. Dołącząm zdjęcia.
Jeszcze kilka dni temu nastawiałam się psychicznie do kilkudniowego pobytu w szpitalu. Miałam mieć robimy rezonans jamy brzusznej z powodu płynu w zatoce Douglasa.
Na szczęście ostatnie konkrolne USG uratowało mnie.
Okazało się, że nie ma płynu.
Lekarz przebadał mnie wzdłuż i wszerz. Sprawdził jajniki, macicę, jamę brzuszną, wątrobę, nerki.
Nigdzie nic podejrzanego nie ma!!!
Hura!!!!!
Nawet nie wiecie jak się cieszę!!!!
Do domu wracałam uśmiechając się całą drogę i miałam ochotę każdemu kogo mijałam wykrzyczeć, że nie będę musiała leżeć w szpitalu !!!!
Myślałam, że szkoła to tylko kłopoty związane z nauką i nadmiarem materiału do przerobienia i przyswojenia. Byłam jedak w błędzie. W zeszłym tygodniu zauważyłam na rękach u pierworodnej siniaki. W zasadzie nie były one dla mnie większym zaskoczeniem, gdyż
po 1 u dzieci to się zdarza,
po 2 sama w dzieciństwie byłam wiecznie posiniaczona,
a po 3 to córka jest chuda i ma takie ciało, że co chwilę ma jakieś sińce.
Zapytałam jej tak po prostu skąd masz te siniaki? Na początku powiedziała, że nie wie, może na w-fie. Nie ciągnęłam więc tematu jednak po chwili opowiedziała mi o tym, jak na przerwie kilku chłopców z jej klasy ciągnęło ją dla zabawy do chłopięcej toalety. Byłam w szoku. Od razu przeprowadziłam z pierworodną rozmowę, że takie zabawy nie są fajne, że można komuś zrobić krzywdę i że o takich rzeczach powinna powiedzieć jakiemu nauczycielowi albo wychowawczyni, a przede wszystkim nam, zaraz po powrocie do domu.
Napisałam oczywiście do rodziców tych chłopaków, którzy w różnym stopniu podeszli do problemu.
Jedni rodzice potraktowali sprawę poważnie i przeprowadzili z synem naprawdę poważną rozmowę. Drudzy przekazali to dziecku w taki sposób, że ich syn powiedział mojej córce, że się na mnie obraził, bo naskarżyłam na niego rodzicom.
Masakra.
Strach dzieci do szkoły puszczać.
Pozdrawiam Was.
Buziaczki😘