czwartek, 28 września 2017

KAŻDY SWÓJ CIĘŻAR DŹWIGA

Całkiem niedawno rozmawiałam z przyjaciółka, która mieszka 100 km ode mnie. Jest matką 3 dzieci (w tym dwoje to 3,5 letnie bliźniaki i córka 9 letnia), pracującą na pełen etat od poniedziałku do piątku plus 2 soboty w miesiącu, która samotną matką nie jest, ale z racji tego, iż mąż pracuje w innym mieście i zjeżdża do domu tylko na weekendy lub w razie koniecznej konieczności, to w zasadzie jest taką matką  samotną w dni powszednie. Po pracy, gdy odbierze bliźniaki z przedszkola i córkę ze szkoły muzycznej leci do domu, gdzie robi wszystko to, czym ja zajmuję się przez cały dzień nie chodząc do "normalnej" pracy. W razie choroby teściowa jej zostaje z dziećmi.

Podziwiam ją ogromnie, za to co robi i że jakoś to kurna ogarnia, bo ja (i to jej oczywiście powiedziałam) nie dałabym rady!!!!

Pytała dlaczego do pracy nie idę skoro młoda w przedszkolu już 2 rok. Mówiła, że jak ona to wszystko jakoś ogarnia, to ja też bym dała radę, tylko mi się nie chce.

Po rozmowie z nią czułam się zdezorientowana i jeszcze długo rozważałam jej słowa.

Nie to żebym była zła na nią, czy obrażona, że mi pojechała!!!!
Nie w tym rzecz.

Doszłam po prostu do wniosku, że człowiek dźwiga tyle, ile jest w stanie sam unieść.
Dla jednych ciężarem może być każdy nowy dzień i to co ze sobą przynosi, 

dla innych samotne macierzyństwo,

niektórzy na co dzień borykają sie z chorobami swoimi, rodziców, rodzeństwa, dziadków lub chyba co najgorsze swoich dzieci,

jeszcze inni walczą z nałogamami w rodzinie lub swoimi,

są też osoby katowane przez najbliższych.

Tyle ile osób, tyle przykładów może być. Każdy cos tam niesie. Jedni dają radę, inni upadają pod przytlaczajacym ich ciezarem.

To nie prawda, że skoro ktoś sobie daje z czymś radę to i ja sobie z tym poradzę.

Co niektórzy wiedzą już, że próbowałam podjąć pracę jakiś czas przed narodzinami młodej.
W sklepie z pieczywem.
Wstawalam o 4 rano.
O 5.30 musiałam być w pracy, żeby rozładować i poukładać pieczywo. Wracałam do domu ledwo patrząc na oczy.
Pierworodna była wtedy w przedszkolu i na całe szczęście nie musiałam siadać z nią do lekcji.
Moja euforia nie trwala jednak długo, bo młoda po 2 czy 3 dniach już była chora.

Przez jeden dzień mąż z nią siedział w domu, bo wolne wziął, ale później musiał wrócić do pracy, a dziecko nadal było chore.
Musiałam zrezygnować z pracy bo długo bym tak nie pociągła.

Dobrze się mówi, kiedy ma się pod ręką kogoś, kto w razie potrzeby pomoże.
Ja niestety nie miałam.
Nie zazdroszczę kobietom, które pracują w takich sklepach, bo jest to nieporównywalne do pracy w sklepie odzieżowym, w którym miałam okazję wcześniej pracować, ani tym które może pracują gdzie indziej, ale też muszą sobie same dawać radę.

Ogromny szacunek dla Was drogie Panie!!!!

Na mnie pewnie kiedyś też przyjdzie pora i może wtedy będę w stanie to udźwignąć.

Na razie skupię się na tym, co mam.


Na zaniedbywaniu dzieci, małżeństwa, na problemach młodej z chodzeniem do  przedszkola, pomaganiu w zadaniach i w nauce oraz przygotowaniach do pierwszej komuni pierworodnej.
http://majkapietrak.pl/chron-swoj-kregoslup-czyli-jak-nalezy-dzwigac-przedmioty-aby-nie-wyrzadzic-sobie-krzywdy/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz