sobota, 29 marca 2025

RODZINNA ATMOSFERA W PRACY MARZEŃ

Kiedy 7 lat temu, starałam się do pracy w przedszkolu

jako pomoc nauczyciela do dziecka z autyzmem

nie wiedziałam nic o pracownikach, atmosferze, zasadach ani obyczajach jakie tam panują.


Nie znałam tam nikogo, poza Paniami,

które były nauczycielkami i pomocami w grupie moich dzieci.


Po prostu bardzo chciałam mieć pracę.


Pierwszą pracę, odkąd zamieszkałam w tym mieście.


Co prawda próbowałam kiedyś już podjąć pracę

w sklepie z pieczywem od Jadczyszyna

ale Pierworodna rozchorowała się po pierwszych dniach w prywatnym przedszkolu

i nie miałam co z nią wtedy zrobić

więc musiałam z tej pracy zrezygnować.


W końcu przyszedł moment kiedy postanowiłam wrócić na rynek pracy, zwłaszcza, że byliśmy w kiepskiej kondycji finansowej, gdyż Pan Mąż był na kuroniówce, a mi skończyło się wychowawcze.


Pierwsze dni, tygodnie i miesiące pracy z dzieckiem z autyzmem były dla mnie ogromnym wyzwaniem, próbą charakteru, wysiłkiem 

i sama siebie podziwiam, że nie uciekłam wtedy z płaczem

tylko zagryzam zęby i zostałam.


Nie zrozum mnie źle.

Nie żebym miała coś do dzieci z orzeczeniem.

Czy do autyzmu.

Ja po prostu nigdy nie miałam styczności z dzieckiem w spektrum.

Nie wiedziałam, co mnie czeka ani czego mogę się spodziewać.

Nie zdawałam sobie sprawy, ile czasu zajmie mi poznanie go, nauczenie się jego przyzwyczajeń, zachowań i upodobań.


Nie spodziewałam się, że zostanę kopnięta w szyję, ugryziona.


Wielokrotnie po odebraniu go przez babcię i po opowiedzeniu jej co zjadł, zrobił, namalował, powiedział, zaśpiewał itp....

szłam do naszej "dziury" (czyli pomieszczenia z leżakami, pomocami itp.) i płakałam.

Musiałam w taki sposób odreagować dzień.


Ale nie o tym tu chciałam pisać...


Dostałam się wtedy do pracy, do placówki oświatowej. 

Byłam szczęśliwa.

Był to trochę zaszczyt pracować tam.

Weszłam jakby do RODZINY. 

Były życzenia świąteczne na holu.

Ciastka imieninowe.

Wyjścia na Dzień Edukacji Narodowej i Zakończenie Roku Szkolnego do restauracji.

Wydawało mi się, że panuje tam taka prawdziwa rodzinna atmosfera.

Wydawało mi się....

Doskonale powiedziane!


Nigdy tak naprawdę nie czułam się jej częścią.


Od początku czułam się jak podrzutek.

Kiedyś zostałam zaproszona na taką kolację w restauracji po czym powiedziano mi, że jednak nie mogę iść bo jestem na stażu i nie ma na mnie pieniędzy.


Dekoracji na oknie też wieszać nie potrafię 

bo moja wizja wygląda beznadziejnie 

i robię to za bardo matematycznie.


Musiałam ściągnąć, umyć ponownie okno i przygotować je tak, by zrobiła to nauczycielka z wieloletnim stażem i zmysłem artystycznym.


Ogólnie z każdym rokiem jest coraz gorzej.

Niektóre nauczycielki bardzo duży nacisk kładą na wykształcenie, a dokladniej na szeregowanie ludzi

na nauczycielki 

i "woźne" 


Chociaż my "woźnymi" nie jesteśmy, nie umniejszając nikomu, ale w umowie napisane mamy POMOC NAUCZYCIELA


Jednak nazywane jesteśmy woźnymi i mówią o nas, że się panoszymy, 

że kiedyś to woźne się nie ubierały ładnie, tylko w fartuchach i getrach chodziły, 

że paznokci nie malowały, 

nie schodziły na chorobowe tak jak teraz.


Ogólnie to nie miały nic do powiedzenia i nie miały własnego zdania.

Robiły zawsze wszystko, co im nauczycielki kazały

 nawet jeśli to nie należało do ich obowiązków 

i nawet gdy była to praca, 

którą powinna wykonywać nauczycielka.


Nauczycielce natomiast nie przystoi pozbierać talerzy ze stołu

w ramach pomocy nam,

ani nalać zupy, 

podac kanapki 

czy zetrzeć stołu.

Bo to ujma na honorze, wstyd i hańba.


Ale momentem, który sprawił, 

że znienawidziłam swoją pracę 

 i zaczynam zastanawiać się nad jej zmianą 

był moment, w którym postanowiłam zrezygnować ze składania się na imienowe ciastka. 

Kierowały mną względy finansowe, 

gdyż oprócz postawienia ciastek całej kadrze w dniu imienin

była jeszcze składka na imieniny każdego pracownika. 

Do tego obchodziłyśmy imieniny w swoich grupach, 

robiąc sobie prezenty 

więc za dużo tego było dla mnie, po prostu.


Po mnie zaczęły rezygnować też inne "woźne" i doszła ta informacja do nauczycielek i władzy najwyższej w naszym kołchozie.


W tym dniu (ostatni tydzień sierpnia) 

zostałyśmy zaproszone do sali podczas trwania narady nauczycielek 

(dodam tylko, że taka sytuacja nigdy nie miała miejsca).


One siedziały przy dużych stołach na wysokich krzesłach wokół stołu na kształt litery U.

Eleganckie, wypachnione.

A my 

oderwane od sprzątania siepniowego, 

spocone i brudne 

bo akurat ogarniałyśmy piwnice i pralnie.

Zasiadłyśmy przed nimi

na małych dziecięcych krzesełkach 

zupełnie nie spodziewając się co nas czeka.


Dyrektorka rozwścieczona 

zadała pytanie 

dlaczego postanowiłyśmy zrezygnować z imienin, tych które były tu wieloletnią tradycją 

i jakim prawem możemy w ogóle zmieniać zasady tu panujące.


Kazała każdej z nas wypowiedzieć się jaka jest przyczyna naszej rezygnacji.


Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z tego, jak bardzo czułyśmy się upokorzone w tym momencie. 

One tzn niektóre nauczycielki, 

siedziały jak kwoki z rękami założonymi i patrzyły na nas potakując dyrektorce 

i szeptając coś pod nosem.

Napisałam, że niektóre nauczycielki, 

bo te, które też niezgadzały się z zasadami 

i konwenensami panującymi w pracy,

ale nie miały odwagi się odezwać 

siedziały ze spuszczonymi głowami 

zawstydzine tym co słyszały,

A co mówiły ich koleżanki, 

starsze Panie, 

z wieloletnim stażem 

i bogatym doświadczeniem zawodowym.


Zapadła cisza

A one siedziały i patrzyły na nas 

i co jakiś czas dyrektorka nerwowo nakłaniała nas do udzielenia odpowiedzi.


Wypowiedziałam się ja i kilka moich koleżanek. 

Po każdej wypowiedzi był komentarz Sądu Najwyższego 

negujący wypowiedź, 

wręcz wyśmiewający mówiącego 

i uznający, że to nie jest powód odpowiedni do rezygnacji.


Nie wiem ile trwała ta farsa ale miałam wrażenie że wieki.

Wyszłam stamtąd

a w zasadzie to prawie wybiegłam.

Musiałam iść się wyryczeć, żeby móc dalej funkcjonować.


To, co się wtedy tam odjebało w tej sali, 

można by chyba podciągnąć pod mobbing 

i psychiczne znęcanie się 

nad pracownikami niższego szczebla.


Po tym wydarzeniu straciłam cały szacunek do niektórych osób w tej pracy.


To jest cała prawda o tej zasranej placówce 

i o tej zajebistej rodzinnej atmosferze 

jaka tam panuje.


   https://wolnyduch.pl/praca-marzen/

piątek, 28 marca 2025

W SPA NIALE

Dziesiejszy dzień był tylko dla mnie.

Cały dzień zajmowałam się głównie sobą.

Oczywiście po zrobieniu codziennych porannych czynności, które zajmują mi ok 2-3h. 

Na szczęście obiad zrobiony, tylko odgrzać więc z czystym sumieniem mogłam zająć się ....

Robieniem ciasta, szybkiego, bez pieczenia, 

ale mimo wszystko prawie 2h mi zeszło🤦


Gdy już w końcu z tej kuchni wyszłam 

zajęłam się w końcu SOBĄ 


* Zrobiłam sobie wiosenne paznokcie
* Hennę na brwi
* Wydepilowałam kremem wąsik
* Odświeżyłam włosy tonerem, żeby trochę przykryć te siwe kłaki
* Pod prysznicem ogoliłam się od stóp po pachy
* Wyszorowałam ciało lawendowym żelem pod prysznic masując je rękawicami złuszczającymi
* Założyłam skarpetki złuszczające na stopy


Co najmniej jakbym się na jakiś bal szykowała!


Wiem, że ładna to ja już byłam, 
teraz muszę jakoś poprawiać swoją urodę kosmetykami 
bo na  zabiegi upiększające mnie nie stać.

No i zaakceptować siebie....

Twarz, jaka jest, taka jest, 
nic nie poradzę 
ale można coś podrasować tuszem, pudrem, eyelinerem i bronzerem
Sterczący brzuch, który miałam ćwiczyć 
ale jakoś brak mi weny....
Obwiśnięte cycki, 
które staram się podnosić za pomocą staników wrzynających mi się w skórę tym bardziej im bardziej usiłuje dźwignąć biust w górę.....

Także ten 
Dziś byłam W  SPA
Tyle, że domowym

No ale zawsze to chwila dla siebie❤️
                       https://www.twojediy.pl/jak-urzadzic-domowe-spa/

POKONANA

Zaczęło się w środę bólem głowy i okropnym osłabieniem,  które dopadało mnie w pracy koło 13- 14 godziny.

Brałam przeciwbólowe i jakoś kołatałam do wieczora.

Rano gdy wstawałam było w miarę ok, po czym przychodziła godz około południa i odbierało mi siły do życia


W piątek wyszłam z dziewczynami z pracy do kina i później na chwilę do baru z okazji Dnia Kobiet, ale wszystkie byłyśmy jakoś tak zmiętolone całym tygodniem, że dość szybko wróciłyśmy do domu. 


Weekend praktycznie przeleżałam wstając tylko żeby przygotować i zjeść posiłek. 

Brałam przeciwbólowe i podwójne witaminy, wierząc w to, że postawi mnie to na nogi.

Miałam tylko dziwnie zmieniony głos i czułam jakby mi coś zapchało nos.


Kolejny tydzień rozpoczął się nawet nieźle.

Myślałam, że mam to już wszystko za sobą. 

Miałam nadzieję, że udało mi się pokonać jakieś cholerstwo, które usiłowało mnie rozłożyć.


Z nienacka pod koniec tygodnia znowu pojawił się ból głowy, zaczęłam podciągać nosem i czułam się jakbym miała gorączkę. 

Ból obejmował coraz większą część mojej twarzy, szczególnie z lewej strony i zaczęły boleć mnie zęby. 


Noce były koszmarne, nos miałam zatkany, oddychałam buzią, która wysychała mi tak, że język robił się sztywny jak kołek.

Musiałam wstawać co chwilę i pić, a pijąc woda wylewała mi się bokami, tak miałam wszystko w buzi wyschnięte. 


W sobotę, gdy obudziłam się z zaropiałym okiem stwierdziłam, że jednak przegrałam tą walkę i muszę wziąść antybiotyk, bo sama sobie z tym nie poradzę.

Mialam 3 dniowy w domu, więc zarzuciłam sobie go od razu i podwójną dawkę osłony.


W poniedziałek zadzwoniłam do lekarza rodzinnego po przedłużenie antybiotyku na kolejne 3 dni gdyż nadal bolały mnie zęby i jakoś nie zauważyłam ogromnej poprawy samopoczucia. 


W 5 dniu antybiotyku czułam się pokonana, jakby ktoś mnie przez maszynkę do mięsa przecisnął. 

Byłam słaba, było mi zimno i strasznie wysychały mi usta. 

Jakby tego było mało to dostałam sraczkę i co chwilę latałam do kibla🤦

Po godz 15 poddałam się i zgłosiłam Dyrce, że nie będzie mnie do końca tygodnia w pracy, bo dopadły mnie zatoki i biegunka.


Następnego dnia zamiast dzwonić po teleporadę postanowiłam osobiście zgłosić się do lekarza. 

Doktorka zbadała mnie i stwierdziła zapalenie zatok, w tym tych szczękowych.


Chciałam Rtg, żeby zobaczyć co się tam dzieje, ale oczywiście Pani Doktor stwierdziła, że to nie jest konieczne🤷‍♀️


Dostałam antybiotyk, po którym jeszcze nie mam uczulenia, L4 na 9 dni, a 7 dni roboczych.

Renopuren zatoki 2 x dziennie do picia i 

inhalacje z solanki zabłockiej.


Dziś jest 9 dzień antybiotyku.

Czuje się już dobrze.

Katar przeszedł mi bardzo szybko, po kilku dniach.

Doskwierał mi tylko uciążliwy ból jednego zęba ale nagrzewałam go i nadal to robię lampą na podczerwień i mam antybiotyk na kolejnych 5 dni jeśli będzie bolał nadal to mam zjeść do końca.   Na szczęście jest poprawa więc chyba poprzestane na 10 dniowej antybiotyki terapii (plus 5 dni innego🤦)

Mogę też dostać skierowanie do laryngologa, którego mam prosić o tomograf głowy, ale na to wszystko trzeba mieć czas ⏳ ⌛ ⏳ 



Jest jeszcze ewentualność, że boli mnie od strony stomatologicznej.

Ale to już inna bajka.

Nie myślę na razie o tym.


Wracam do życia.

A w poniedziałek do roboty.

Do naszego osobistego obozu pracy i zagłady godności osobistej pracowników mających własne zdanie i nie zgadzajacych się na obyczaje i zasady panujące w owej placówce.

🤦

      https://www.fabrykasily.pl/motywacja/Kazda_przegrana_jest_wygrana-23306


piątek, 7 marca 2025

Czuję ......

Czuję, że jestem osłabiona

Czuję, że brakuje mi siły

Czuję, że spływa mi coś po gardle

Czuję, że robi mi się zajad

Czuję, że boli mnie gardlo

Czuję się zmęczona

Czuję się ......chora

Już mam zmieniony głos

I chrypę

Od dwóch dni jest mi zimno

I brak mi werwy do pracy

Z rana jeszcze jakiś entuzjazm jest ale od 12 zaczyna mnie powoli opuszczać

Nie wiem czy to przeziębienie?

Czy wiosenne przesilenie?

Czy może brak witamin ?

Ale żre codziennie Wit c1000, wit d 4000 i magnez z b6 i potasem

A może po prostu brak mi odpoczynku porządnego?



What the fuck?


Co by to nie było oby szybko przeszło bo pogoda rozpieszcza póki co ciepłem i słoneczkiem, a mnie się żyć nie chce 😭

https://diag.pl/pacjent/artykuly/zle-samopoczucie-nudnosci-i-oslabienie-jakie-moga-byc-przyczyny-i-jak-sobie-pomoc/