wtorek, 19 października 2021

SPOWIEDŹ

Spowiadam się, bo zdradziłam męża. 

Ale nie tak fizycznie, cieleśnie. 


Zdradziłam go myślą, bo marzyłam o innym mężczyźnie - nazwę go Pan P. 

Wyobrażałam sobie, że to właśnie z nim, a nie z mężem figluje w łóżku. 

Wzdychałam, gdy go widziałam i wymyślałam najróżniejsze powody, żeby tylko się z nim spotkać chociaż na 5 minut. 

Rozpływałam się za każdym razem, gdy na mnie patrzył. 

Robiło mi się gorąco, kiedy stał blisko mnie i dotykał niby przypadkiem.


Zdradziłam mową, gdyż mówiłam mu rzeczy, o których nawet mężowi nie mówię. Razem fantazjowaliśmy i wspólnie wymyślaliśmy erotyczne historie z naszym udziałem doskonale bawiąc się przy tym. 


Zdradziłam uczynkiem, bo w każdej wolnej chwili pisałam właśnie do Pana P.  

Rano, gdy tylko otworzyłam oczy, pisałam z zapytaniem jak mu się spało i jakie ma plany na dany dzień. W ciągu dnia pytałam co robi, jak się czuje, a wieczorem życzyłam dobrej nocy. 

Pisałam za każdym razem, gdy byłam w doskonałym nastroju, opowiadałam o swoich uczuciach, o tym co robiłam w danym momencie. 

Pisałam też wtedy, gdy było mi źle i gdy pokłóciłam się z mężem. Czasem doradzał, pocieszał. Nigdy nie oceniał. Rozumiał. Zawsze potrafił poprawić mi humor. 


Zdradziłam zaniedbaniem. W miarę upływającego czasu coraz bardziej wciągnęłam się w tą znajomość. Przestało mi zależeć na budowaniu dobrej atmosfery w domu i relacji z mężem. W domowych obowiązkach skupiłam się głównie na dzieciach i ich potrzebach. Przestałam sypiać z mężem dla przyjemności. Robiłam to tylko kiedy musiałam, bo chodził nabzdyczony. Odbębniłam swoje i szłam spać. Bez emocji, uczuć i całej romantycznej otoczki. Swój romantyzm zostawiałam dla Pana P. 

To właśnie jemu opisywałam w rozmowach i wiadomościach co i jak lubię, jaka jestem, jaka byłam. Ze śmiechem snuliśmy wspólne plany na jesienne wieczory pod kołdrą, zimowe tarzanie się w śniegu, wiosenne spacery i letnie ekscesy pod rozgwieżdżonym niebem.


Moja wina... 

moja wina...

moja bardzo wielka wina. 


Tak. 

Stało się. 

Ale wiesz co? 

Nie żałuję! 

Byłam szczęśliwa. 

To były najlepsze miesiące mojego życia. 

Wciągnęło mnie to tak bardzo, że nie mogłam myśleć o innych rzeczach. 

Mimo, że Pan P. nigdy niczego mi nie obiecywal. 

Mimo, że zawsze powtarzał "tylko się nie zakochaj". Wszystkie nasze wspólne plany były tylko wymyślonymi opowieściami. 

Zdawałam sobie sprawę z tego, że każde z nas ma swoją rodzinę, swoje życie, a to co nas łączyło, to tylko mile spędzony czas, bardzo często wirtualny. 

Nasze spotkania "face to face" były bardzo rzadkie i krótkie, ale dawały mi tyle energii i pewności siebie, że Ci którzy otaczali mnie na codzień mówili, że wyglądam tak jakbym brała coś nielegalnego albo jakbym się po prostu zakochała. 

Wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy. Cieszyłam się każda wspólną chwilą, krótką wiadomością od Pana P. oraz coraz bardziej wyszukanym kompementem. 

Sprawiał mi wiele radości swoją osobą i wiedział o tym, bo nie ukrywałam tego przed nim. 

To dla niego wstawałam z łóżka. 

To z myślą o nim szykowałam ciuchy, robiłam make up. 

To o nim myślałam w ciągu dnia. 

To do niego ciągle pisałam. 

I zasypiałam marząc o nim. 

Czułam się jak zakochana nastolatka. 

Czułam motyle w brzuchu.

Czułam, że chce go dotykać i całować, gdy stał obok mnie. 

Jednak nie odważyłam się na nic. 



Na początku miesiąca doszłam do wniosku, że nie ma sensu dłużej tego ciągnąć. 

Że nie dam rady tak dalej żyć dwoma życiami. 

Że za bardzo się w to zaangażowałam emocjonalnie. 

Że to co ja czuje, dla Pana P. nic nie znaczy. 

Dla niego to tylko taka zabawa. 

Może flirt. 

Próba ugrania czegoś. 

Chęć zdobycia. 


Postanowiłam to zakończyć zanim wykończę się psychicznie. 

Przestałam pisać. 

Inicjować spotkania. 

Bywać w miejscach, gdzie mogłabym go spotkać....


Dopytywał dlaczego się nie odzywam. 

Skleciłam jakąś wiadomość, o tym co czuje. 

Odpisał, że rozumie i szanuje moją decyzję. 


Później widzieliśmy się raz, przypadkiem. 

Krótką chwilę. 

Unikałam jego wzroku. 

Bałam się, że gdy popatrzę w jego oczy, znowu się od niego uzależnię. 

Bałam się, że gdy zbliży się do mnie za bardzo, rzucę się na niego, jak wygłodniały zwierz na swoją ofiarę. 

Rozdarta wewnętrznie pożegnałam się grzecznie i ocierając łzy wróciłam do domu. 


Mija kolejny tydzień bez niego.

Smutny. 

Nudny. 

Byle jaki. 


Czuję, jakby uszło ze mnie życie. 

Czuję, jakbym coś straciła. 

Czuję, że bardzo mi go brakuje. 



Pisząc ten post nie oczekuje rozgrzeszenia. 

Nie oczekuje zrozumienia. 

Co więcej, liczę się z tym, że być może mnie skarcisz. 

Znienawidzisz. 

Nazwiesz dziwką, suką bądź jakimś innym epitetem. 

Ale wiesz, w ogóle się tym nie przejmuje, bo nic nie poradzę na to, że się zakochałam. 

Walczę ze sobą codziennie po kilka razy, żeby do niego nie napisać, gdy widzę, że jest dostępny na messengerze. 

Jestem ciekawa co u niego. Jak się czuje, jak mu minął dzień, tydzień. 


Ale wiem, że on za mną nie tęskni. 

Nie brakuje mu rozmów ze mną. 

Ani spotkań. 

Być może nawet jest teraz szczęśliwszy, że dałam mu spokój. 

Ot taka to była miłość. 


https://autyzmopole.pl/2020/04/22/religia-klaniamy-sie-przed-konfesjonalem-panu-jezusowi-milosiernemu-tu-przepraszamy-boga-za-grzechy/




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz