Ten czas tak szybko leci.
Minął nasz pobyt we Włoszech, skończył się urlop
i lipiec powoli się kończy.
Nie miałam nawet czasu, na opowieść o italiańskich wakacjach.
No ale pewnie co niektórzy są ciekawi, a nieliczni wiedzą już co nieco.
Jechałam tam już z pewnym bagażem doświadczeń z ubiegłego roku, ale i z nadzieją, że może tym razem będzie inaczej.
No i było inaczej.
Z jeden strony lepiej, z drugiej strony gorzej.
Po prostu inaczej...
Na miejsce autokarem dotarliśmy w niedzielę 3 lipca około godz. 19.
Wysiedliśmy, by przesiąść się do samochodu i jechać następną godzinę do docelowej miejscowości - Fano.
Rozpakowaliśmy kosmetyki, ręczniki i marzyliśmy o kąpieli, zjedzeniu czegoś ciepłego i przespaniu się w pozycji innej niż przez ostatnie 34h, czyli leżącej dla odmiany😂
W poniedziałek przywitało nas piękne i gorące słońce ☀ ale z racji tego, że mamy wakacje, nie zrywaliśmy się. Wstaliśmy koło 9.
Na spokojnie spakowaliśmy rzeczy potrzebne na plażę, zjedliśmy śniadanie i spacerkiem podreptaliśmy na plażę oczywiście z moim bratem.
Plaża znajdowała się jakieś 10 minut drogi od domu.
Byliśmy w tym samym miejscu co w tamtym roku, tyle że wtedy, czekaliśmy na mojego ojca aż wróci po 11 z pracy i on nas zawoził.
Dzieci w wodzie 🌊 , my na leżakach🏖️, słońce ☀, zimne piwko 🍻
Poleżeliśmy do 14 chyba, zebraliśmy się i wróciliśmy do domu.
Wzięliśmy prysznic, pojechaliśmy na zakupy, żeby było co jeść przez najbliższe dni, bo u ojca w lodówce to było tylko piwo, woda, mleko, jakieś warzywa i jajka, po terminie.
Wtorek wyglądał tak jak poniedziałek, tyle że po południu pojechaliśmy po materace do pływania dla dzieci i na pizze.
Były też pyyyszne lody.
Wieczorem zdążyliśmy uwiecznić na fotografiach zachód słońca 🌇
W środę zerwaliśmy się wcześnie, by zobaczyć wschód 🌄 słońca.
Po sesji wróciliśmy do domu, zjedliśmy śniadanie i tato zabrał nas ma wycieczkę do San Marino.
Żeby dostać się na wzgórze z zamkowymi ruinami, trzeba było przejechać się kolejką 🚡
Widoki piękne, zapierające dech.
Kupiliśmy pamiątki, pozwiedzaliśmy, zjedliśmy pyszny obiad i zjechaliśmy kolejką w dół.
W drodze powrotnej pojechaliśmy do Rimini do parku miniatur i parku rozrywki.
Miniatury były bardzo miniaturowe ale pięknie odzwierciedlały wszystkie główne miasta i ważniejsze budynki włoskich metropolii.
Jechalismy mini pociągiem, który wjeżdżał do świata Pinokia i słuchaliśmy po włosku jego historii.
Podróżowaliśmy też qkolejką dookoła parku.
To były wagoniki na wąskiej szynie i przez całą drogę zastanawiałam się, jak to się utrzymuje i czy nie przechyli na bok pod naszym ciężarem.
Tak się spociłam na tej kolejce.
Masakra.
Był też park mała Wenecja. Płynęliśmy łodziami po miniaturowym mieście.
Pieknie było!
Na koniec był park wodny z drewnianymi łódkami.
Z dołu to największe wzniesienie nie wydawało się taaakie wysokie.
Gdy wychechaliśmy na górę myślałam, że się posram i posikam jednocześnie, że strachu.
Było super, ale więcej bym tam nie wsiadła za nic w świecie.
Ogólnie było super i śmiechu co nie miara.
Wróciliśmy zmęczeni ale szczęśliwi, że coś zwiedziliśmy, zobaczyliśmy.
Czwartek jak zwykle na plaży, ale krótko, bo coś się chmurzyło, fale były większe i zapowiadali burze.
Burze były popołudniu i w nocy.
W piątek też byliśmy na plaży, ale po burzliwej nocy morze było niespokojne i brudne.
Dzieci siedziały w cieniu leżaków i bawiły się piaskiem. Młoda po chwili zaczęła narzekać na ból głowy, dałam jej tabletkę, położyła się na leżak i zasłonięta ręcznikiem spała.
Do domu wróciliśmy szybciej.
Cały czas narzekała na ból głowy i była gorąca. Zrozumiałam, że przegrzała się i zaczęłam ją chłodzić okładami, częściej podawać paracetamol i ibuprofen na zmianę, kazałam dużo pić i do wody dawałam jej elektrolity dwa razy dziennie.
Sobotę przesiedzieliśmy w domu i przed domem, w cieniu, ale na szczęście w niedzielę było już wszystko w porządku.
W niedzielę robiliśmy dwa podejścia na msze do kościoła, ale okazało się, że źle na rozkład mszy popatrzyłam.
Tzn zrobiłam zdjęcie rozkładu z innej parafii.
Nie udało nam się być na żadnej mszy🤷♀️
Pomodliliśmy się o szczęśliwy powrót do domu i zapaliliśmy świeczki.
Popołudniu spakowaliśmy większość rzeczy i pojechaliśmy na zakupy, by zrobić zapotrzebowanie na drogę.
Od piątku już nie mogłam się doczekać wyjazdu i odliczałam dni, a później godziny!
W poniedziałek rano byłam lekko zdenerwowana, jak to przed podróżą, ale taka podekscytowana, powrotem do domu, że nawet nie potrafię Wam tego opisać.
O 7 wyjechaliśmy z Fano do Ancony, skąd o 9 mieliśmy autokar do domu.
Z przyjemnością i dość szybko pożegnaliśmy się z ojcem i Konradem i czym prędzej wsiedliśmy w autokar.
Wracaliśmy jak zwykle krócej.
Mieliśmy przyjechać do Sanoka we wtorek 13 lipca na 19, a byliśmy przed 17.
Jechaliśmy cały czas jednym autokarem bez przesiadek. Droga była spokojna i w miarę szybko minęła.
Najbardziej ciągły się ostatnie kilometry z Gorlic do Sanoka.
Ale na całe szczęście dojechaliśmy cali i zdrowi, bogatsi o ciekawe wspomnienia.
Tak właśnie zakończyły się nasze włoskie wakacje. Poprzez ten wyjazd chciałam utrzymać jakąś rodzinną więź.
Relacje, których chyba tak naprawę nigdy nie było.
Myślę, że to był nasz ostatni wyjazd do ojca.
Nie chcę się nikomu narzucać.
Nie chcę jechać, do kogoś gdzie czuję się jak intruz mimo, że to mój ojciec.
Aaaaa. Zapomniałam.
To nie ojciec tylko dawca nasienia.
Ojciec, to ktoś, kto wychowuje dziecko, opiekuje się nim, dba o nie.
To ten co, chciałby dać dziecku wszystko mimo, że nie zawsze może mu wszysyko dać.
To ten, który kocha bezwarunkowo.
Mój nie wychowywał mnie nigdy, zostawił mnie i mamę, gdy miałam 2 czy 3 lata.
Nie łożył na moje utrzymanie.
Dostawałam marne grosze z funduszu alimentacyjnego i to dopiero jak byłam nastolatką, a i tak w tamtym roku wyrzygał mojemu mężowi, że mu z emerytury ściągają za te alimenty.
Wstydziłby się w ogóle coś takiego mówić.
Nie było go w moim życiu w najważniejszych momentach, w zasadzie nie było go nigdy.
Cały rok nie dzwoni, nie interesuje się, nie pamięta o urodzinach ani moich, ani dzieci.
Dzieci jak do babć jadą, to babcie dałyby im wszystko.
A u dziadka nic.
Dostały w tym roku materace do pływania i foremki do piasku, które zostały we Włoszech.
Nie martwił się żeby dzieci miały co jeść.
No nic normalnie.
Musieliśmy się zastanawiać, co będziemy na obiad robić,
i żeby mieć składniki na stworzenie czego do zjedzenia.
W tamtym roku to jeszcze wychodziliśmy wieczorami, byliśmy na molo, na lodach.
W tym roku siadali z telefonami, albo na łóżku u siebie, albo przed domem.
Myśmy szli do swojego pokoju oglądać film.
Dobrze, że wzięliśmy pendrive z domu, bo nie wiem co byśmy robili.
A jeśli chodzi o mojego brata, to nie czuje z nim żadnej więzi i może ktoś powie, że jestem wtedna ale ciężko go zdzierżyć.
I wiem, że to przez to, że w dzieciństwie padaczka uszkodziła mu mózg, ale denerwuje mnie to, że ojciec robi na siłę z niego zdrowego i normalnego.
A normalny to on jest tylko do mementu, zanim się odezwie.
Z wyglądu przystojny 33 letni Włoch, a w rzeczywistości dziecko z mózgiem 6 latka, który nie potrafi wypowiedzieć się na żaden temat i o Bożym świecie nie wie.
Chyba, że tatuś mu powie coś, to wszystko powtarza.
Jak papuga.
Tyle czasu siedzi we Włoszech, a prostego tekstu nie potrafi przetłumaczyć.
Ani wytłumaczyć, co ktoś po włosku powiedział.
Jak mu nie powiesz żeby coś zrobił, to sam nie pomyśli.
Wszyscy są dla niego durniami, idiotami i wariatami.
Tatuś mu śniadanie szykuje, i w ogóle każdy inny posiłek, mówi mu w co ma się ubrać i kiedy ma rzeczy do prania dać 😱
Cieszę się, że nie muszę już na to wszystko patrzeć 🙈
Cieszę się, że miałam okazję być tam, że mam piękne wspomnienia, zdjęcia uwieczniające świetnie spędzony czas i dziękuję Bogu, że przejechaliśmy tyle kilometrów i bezpiecznie wróciliśmy do domu.
Fano 2022Morze Adriatyckie
Zachód słońca
Wschód słońca
Park miniatur, Mała Wenecja
Park miniatur, Mała Wenecja






Brak komentarzy:
Prześlij komentarz