Powinnam dostać jakąś nagrodę w dziedzinie CHUJOWA PANI DOMU
Autentycznie.
Nie ma rzeczy, której nie potrafię spierdolić.
Słowo.
Niedawno praktycznie spaliłam drożdżówki.
Kurwa prawie na węgiel.
A dziś.....
TaaaDammm.....
Pierogi.
A było to tak!
Myślę sobie na początku tygodnia.
Siedzę w domu na tym zasranym chorobowym, to może spróbuje znowu (drugi raz w życiu!) swoich sił w pierogach.
Dziś przyszedł ten dzień.
Na początku wszystko szło pięknie.
Farsz wyszedł mi pyszny.
Ciasto też wyglądało dobrze.
Podczas wałkowania okazało się, że ciasto jest jakby 🤔 plastikowe...... kurła.
Ja nie wiem, czy to możliwe i jak?
Nie podsypywałam go w ogóle mąką, bo nic a nic się nie lepiło.
Nie wiem jak udało mi się je w ogóle zakleić.
Dobrze, że miałam taką foremkę plastikową do pierogów to klepałam je szybko, bo ciasto z każdą chwilą było bardziej twarde.
A proponowała mi koleżanka, że pożyczy mi termomixa albo, że zrobi mi ciasto.
Ale nieeee.
Uparłam się, bo co to za mecyja!?
Inni robią, ja przecież też zrobię.
Jpdl....
Gówno zrobię!
Ja się do tego nie nadaje!
Ciągle coś robię źle.
A wszystko robię wg przepisów!
Czemu jednym wychodzi, a mi nigdy, nic!?
Jestem załamana.
Wściekła.
I rozżalona.
Ale ciul.
Podgotowałam je.
Ani jeden się nje rozkleił! Jakiś cud!
Poskładałam na stolnicy, żeby wyschły.
Popakowałam do pojemników po lodach i wsadziłam do lodówki.
W porze obiadu, wrzuciłam znowu do garnka i podgotowałam jeszcze raz.
Powiem tak.
Farsz pyszny.
Ciasto szału nie robi, dupy nie urywa!
Jak dla mnie mało rozpływające się i zbite.
Dzieci nie komentowały za bardzo, chodź burknęły coś obydwie chyba, że smaczne.
Mąż zachwalał, bo widział pewnie moja minę i słyszał po głosie, że nie poszło po mojej myśli.
Chyba znowu na pewien czas dam sobie spokój z lepieniem pierogów🤷♀️


