Przeżyłam dziś coś, czego przeżyć się niespodziewałam.
Zacznę opowieść od tego, że rano przed wyjściem pierworodnej do szkoły nakazałam jej, że po szkole ma wracać prosto do domu i podkreśliłam jeszcze by wracała chodnikiem, a nie wszystkimi możliwym zaspami.
KROPKA
A teraz proszę Cię osobo czytająca ten wpis, stań się na chwilę mną i poczuj, co ja czułam.
Godz. 12.25 moje dziecko właśnie kończy lekcje wg.plany lekcji. Biorąc pod uwagę, że idzie na obiad na szkolną stołówkę i że rusza się jak mucha w smole, daje jej czas do godz.13 na powrót do domu.
Godz. 13.05
Stoję w oknie i zastanawiam się ile można jeść obiad.
Godz. 13.10
Zaczynam się denerwować.
Godz. 13.14
Wysyłam sms do koleżanki mojej pierworodnej, z zapytaniem czy jej gdzieś nie widziała.
Sms niestety nie dociera do adresatki z powodu wyłączonego, i jak się później okazało zabranego przez mamę (za karę) telefonu.
Godz. 13.16
Ubieram się w pośpiechu i dosłownie gonię do szkoły jak poparzona, będąc pewna że córka zagadała się np. w szatni.
Gidz. 13.19
Wparowałam do szatni i gdy spojrzałan na jej wieszak zamurowało mnie.
Nie zobaczyłam na nim jej kurtki, co znaczyło że opuściła szkołę.
Zaczęło kręcić mi się w głowie.
Prawie zemdlałam.
Nogi i ręce roztelepały mi się jak galareta.
W popłochu zaczęłam wypytywać jakieś dzieci w szatni czy jej nie widziały.
Pobiegłam na świetlicę. Domyślałam się, że tam jej nie ma. Pytałam czy była i kiedy poszła.
Wybiegłam ze szkoły.
Zaczęłam dzwonić do rodziców jej koleżanek.
Jak na złość nikt nie odbierał.
Goraczkowo zastanawialam się gdzie jej szukac?
Nie miałam pomysłu.
Do kogo dzwonic?
Gdzie szukać pomocy?
Słowo daję, już miałam dzwonić na policje, bo nie potrafilam wymyślić nic innego.
Coś mnie jedak tchnęło i pobiegłam do jednej koleżanki mojej córki.
Pukam...
Słyszę śmiechy.
I wyszeptane: "twoja mama".
Nagle otworzyły się drzwi.
Zobaczyłam tam moją córkę.
Moja wściekłość była nie do opisania.
Myślałam, że para pójdzie mi uszami.
Zapytałam coś w rodzaju: "Czy Ty jesteś mądra? Ja Cię szukam wszędzie, na policję chciałam dzwonić, a Ty sobie w najlepsze siedzisz u koleżanki? Coś Ty sobie myślała?"
Z tego wszystkiego puściły mi nerwy i popłakałam się.
Ton głosu miałam oczywiście lekko podniesiony. Mijali nas jacyś ludzie w drodze powrotnej do domu i może patrzyli się dziwnie. Nie wiem. Całą drogę coś do niej mówiłam .....że jak mogła?.....że prosiłam ją rano......że czekałam w domu.....że wszędzie jej szukałam.......że na policję chciałam dzwonić.
Już po drodze dostała karę, na wszystko co możliwe.
Powiedziałam, że zawiodłam się na niej, straciłam do niej zaufanie.
Bossssheeeee
Jak wpadłam do domu.
Jak się rozdarłam.
Powiedziałam, że będę teraz chodzić z nią do szkoły i odbierać.
Że nie zaufam i nie puszczę jej nigdzie samej.
Do tego wszystkiego wróciła z kompletnie przemoczonymi nogami (buty i skarpetki całe mokre, jakby po wodzie, a nie po śniegu chodziła).
Wspomnę tylko, że dopiero co skończyła 3 antybiotyki i znowu kaszle kuźwa!!!! a chodzenie w mokrych butach raczej nie sprawi, że poczuje się lepiej.
Ręcę K.U.R.W.A opadają😤😡
Ja nie wiem, czy to, co napisałam odzwierciedla sytuację, którą dziś przeżyłam.
Jedno Wam powiem, a nawet napiszę.
Nie życzę nikomu takiego stresu!!!!
Po tym, gdy emocje już opadły temat był wielokrotnie wałkowany.
Rozmawialiśmy z nią i teraz i przed tą całą sytuacją również.

